Kolejny bieg Janiego. Czym jest Legion Run?… sobota, 27 października 2017

Legion Run, Ateny

Legion Run, Ateny

To działo się stopniowo. Właściwie nie wiadomo kiedy, Jani załapał bakcyla biegania. Wyszukuje najróżniejsze biegi, jakie organizowane są w Grecji i bierze w nich udział. Najróżniejsze. Krótsze i dłuższe. W tę niedzielę jedziemy po raz drugi na półmaraton górski w Meteorach. Natomiast dwa tygodnie temu pojechaliśmy do Aten, bo tam odbywał się Legion Run. Oglądałam to z daleka. I już od samego patrzenia, wszystko mnie bolało… Czym jest Legion Run?

Legion Run to rodzaj biegu, w którym przede wszystkim pokonuje się najróżniejsze przeszkody. Trzeba przejść przez tunel prawie całkowicie wypełniony błotem. Wspiąć się do góry po wiszącej linie. Wejść do kontenera wypełnionego lodem, czy też wbiec do góry po ślizgawce. Nikt tu nie wygrywa i nikt nie konkuruje, bo uczestnicy mają sobie pomagać. Nie chodzi również o szybkość, ale o samo pokonanie bardzo trudnych przeszkód. Bieg jest morderczo ciężki i trzeba się wykazać niezwykłą sprawnością fizyczną i odpornością.

Wszystko wskazuje na to, że już za jakiś czas Jani będzie gotowy by wziąć udział w najtrudniejszym biegu jaki jest w Grecji. Chodzi o pełny maraton na górę Olimp, czyli ponad 40 km biegu górskiego. Hop! na najwyższy szczyt w Grecji i z powrotem…

Dziś, pierwszy po letnim sezonie filmik – właśnie z Legion Run. I kilka zdjęć z tego wydarzenia…

3 4 4a 5 6 7 8 9 10 11 12

 

Półmaraton w Meteorach. Zobacz nasz nowy filmik!… piątek, 4 listopada 2016

Ta akcja na początku wydała mi się trochę mało możliwa… Ale się udało! Cztery godziny jazdy samochodem do Meteor. 23 km biegu górskiego. I cztery godziny jazdy samochodem z powrotem. A wszystko w jeden dzień. Teraz mogę to powiedzieć z ręką na sercu. Jani jest niezniszczalny. Ma wytrzymałość nadczłowieka:D Tylko na marginesie dodam, że do tego biegu nie przygotowywał się zbytnio. Po prostu założył buty i pobiegł przed siebie…

Bawiliśmy się świetnie. Ja w międzyczasie przy pysznej kawie pisałam dla Was jeden z postów, a później odwiedziłam jeden z monastyrów. Dziś zapraszam na nasz filmik z ubiegłej niedzieli. Mam nadzieję, że się Wam spodoba!

Na maratonie panowała niesamowita energia. Podziwiam każdą osobę, która wzięła w nim udział. Nie wiem jak na Was, ale na mnie takie wydarzenia działają niesamowicie motywująco. Jest jesień, za pasem zima. Żeby dobrze czuć się o tej porze roku, trzeba pamiętać o ruchu. Może nie koniecznie szykując się na maraton, ale tak po prostu. Ja też wkładam buty i idę pobiegać!

Tymczasem… Miłego oglądania!

Jakie mamy plany?… poniedziałek, 27 czerwca 2016

Co prawda czerwiec się jeszcze nie skończył, ale już teraz wiem, że sam początek sezonu zakończymy wielkim sukcesem. Na naszych trasach jest Was już coraz więcej. Działamy również z nową  wycieczką – Kuchnia Korfu, która według wielu uczestników trzech naszych tras,  jest najlepsza. Ja też ją uwielbiam!

Czasami odchodzę od grupy naszych turystów i przyglądam się im z odległości kilku metrów. Grupa zadowolonych, uśmiechniętych, wyluzowanych ludzi, którzy  robią zdjęcia i zachwycają się widokami. Napawa mnie duma, że w sporej części jestem autorem tego widoku. Choć kosztuje to ogromną ilość pracy – satysfakcja jest nieopisana.

Jakie są natomiast nasze plany na przyszłość?

Mimo, że na Korfu jestem tylko przez 5 miesięcy w roku, a Jani nadal w sezonie jest pod Atenami, to  i tak zgodnie uznajemy, że to właśnie Kerkira jest naszym domem. To już właściwie nie nasze marzenie, ale bardzo konkretny cel – za jakieś dwa lata będziemy mieszkać tu na stałe. Nasze wycieczki zawsze będą organizowane mniejszymi grupami, stanowiąc alternatywę dla turystycznej komercji. Ja w roli pilota czuje się jak ryba w wodzie. Co tymczasem na Korfu chce robić Jani?

Chyba teraz jest najlepszy moment, żeby napisać o Janim trochę więcej. Już od dobrych kilku lat Jani, podobnie jak jego ojciec, latają na paralotniach.  Paralotnia. Korfu. Biuro podróży. Ta składanka  w całość układa się właściwie sama. Już za jakieś dwa lata mamy w planach poszerzyć naszą działalność o organizowanie wycieczek po Korfu… z lotu ptaka, oblatując część fantastycznego wybrzeża wyspy. Przyznacie, że pomysł jest odlotowy!

Na samym początku ten pomysł wydał mi się trochę nieosiągalny. Ale szybko przekonałam się jak mylne jest moje myślenie, kiedy przegrzebałam internet. Już w samej Polsce  dla przykładu skoki spadochronowe w tandemie z instruktorem cieszą się coraz większą popularnością. Wejdźcie dla przykładu na tę stronę: skydive.pl . Czy to co tam widzicie nie jest wspaniałe?

Jani jest już po kolejnym egzaminie zdanym 10 na 10. Za rok czeka go już ostatni – egzamin umożliwiający latanie w parach. Znów czasami sama nie mogę uwierzyć, że to się już dzieje. Ale popatrzcie na te zdjęcia… Piękne, prawda:D

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Pozdrawiamy z Polski!… poniedziałek, 18 kwiecień 2016

Kwiecień i sam początek maja, to dla mnie najlepszy czas na podróże i ostatnie chwile na wakacje. Tak jest:D Niedługo przyjdzie lato i w przeciwieństwie do wszystkich, ja ruszę do intensywnej pracy. Na Korfu jestem od 25  maja i przez kilka następnych miesięcy ani nie będę mieć możliwości, ani również ochoty by wystawić nos poza wyspę.

Korzystając ze spokojniejszego czasu, udaliśmy się z Janim na kilka dni do Polski. O ile dobrze liczę, ostatni raz widziałam Polskę wiosną aż pięć lat temu. Janiego nie było bardzo długo i sam przyznaje, że za Polską bardzo się stęsknił. Cieszymy się więc wszystkim co jest dla nas niedostępne w Grecji. Spędzamy czas z rodziną i przyjaciółmi. Polski chleb razowy jest najpyszniejszy na świecie. Biały ser, kiszona kapusta, ogórki, maliny, świetne polskie kosmetyki… Tak mogłabym wyliczać jeszcze bardzo długo.

Tymczasem… Biedny Jani… On również niesamowicie stęsknił się za wieloma polskimi produktami… Na jego nieszczęście coraz więcej greckich produktów dostępnych jest w polskich sklepach. Na dodatek trwa w najlepsze grecki tydzień w Lidlu. I tak co chwilkę:

-Jani! Kupiliśmy najprawdziwszy, grecki jogurt! Musisz koniecznie spróbować!! Chcesz???

 

Chce, czy nie – próbować musi, bo kto inny potwierdzi, czy  rzeczywście smak jest prawdziwie grecki?:D A za czym najbardziej stęsnił się tak naprawdę Jani? Za polskim sernikiem! Dziś będzie więc krótko, bo lecimy korzystać z czasu, który mamy w Polsce. I koniecznie na sernik! Miłego poniedziałku Kochani!

 

Nowe spodnie Janiego… sobota, 13 lutego 2016

Okres, w którym przez kilka dni chora Oliwa z Oliwek mieszkała w Sałatkowym domu, był dość intensywny. Babcia przestawała mówić jedynie w dwóch okolicznościach: kiedy jadła lub spała. Z dnia na dzień odżywała przy tym w oczach i mimo, że oficjalnie się do tego nie przyzna, wizyta w Sałatkowym domu wychodziła jej na dobre. W poprawie samopoczucia pomogło jej coś jeszcze…

Temat „teściowa”, to temat rzeka. Temat „grecka teściowa”, to rwąca rzeka, często przeistaczająca się w wodospad Niagara. Każda kobieta, którą ten temat dotyczy, wie dobrze o czym w tym momencie pisze. Ale temat „greckiej teściowej” nie dotyczy jedynie kobiet z innych krajów. W równym stopniu dotyka również samych Greczynek.

Siedzącej na kanapie i przyglądającej się codziennemu życiu Oliwie z Oliwek, najwyraźniej wielką satysfakcję sprawiało wytykanie błędów synowej, czyli Fecie. Że obiad nieco nie na czas… Że mussaka ma za dużo beszamelu… Że zbyt często w mieszkaniu świeci się światło… Że szyby niedomyte… Że po co Janiemu długie włosy… Tak można wyliczyć w nieskończoność. Po każdym wprowadzającym zdaniu głównym, rozpoczynał się prezycyzyjny instruktaż, jak co dokładnie powinno być zrobione. I że: „(…) jak ja byłam nieco młodsza…!”, „(…) a w moim domu to…!”. Feta znosiła wszystko z sobie właściwą niewzruszoną dumą i godnością. Zapewne tłumaczyła sobie w środku, że babcia ma już swoje lata, więc w pewnych momentach trzeba przymrużyć oko. Zazwyczaj nic nie mówiła. W skrajnych sytuacjach, stojąc tyłem do babci, przewracała jedynie do góry oczy. Nadmienię tylko, że perfekcyjna pani domu przy Fecie wypadłaby na nieco niechlujną. W domu Fety zarówno majtki jak i skarpety są idealnie wyprasowane…

Jednak w pewnym momencie nawet i Feta pękła. Babcia bowiem zaczęła: „W swoim życiu popełniłam kilka błędów. Ale ty Feta…”. Oliwa z Oliwek nie dokończyła, bo Feta postanowiła wziąć ją na sposób.

-Wiesz mamo, a może mi pomożesz…?

-No pomogę! Przecież widzę, że sobie nie radzisz!

Chwilę później na niewielkim stoliczku, przy którym siedziała babcia, znalazło się niewielkie, różowe pudełko, w którym Feta trzyma wszystkie akcesoria do szycia i haftowania. Obok znalazło się kilka ubrań, które wymagały zszycia lub zacerowania. Babcia, do momentu kiedy wzrok odmówił posłuszeństwa, haftowała całymi dniami. Obrusy, firany  i  najróżniejsze ozdoby. Kiedy tylko dostała pudełeczko z przyborami i kilka rzeczy do naprawy, była w swoim żywiole.

-Że też mój syn!!! Mój syyyn… To po to ja go tak chowałam, żeby chodził w dziurawej skarpecie?! – komentowała w skupieniu na pracy babcia. W całym domu czuć było jednak wielki oddech wytchnienia.

Kiedy pewnego dnia wróciliśmy z miasta, babcia siedziała szczególnie zadowolona. Na stoliczku odłożone było różowe pudełko. Obok, równo ułożona sterta naprawionych, zacerowanych, zszytych ubrań.

-Hahaha! – zaśmiała się na nasz widok babcia. -Coś ty Jani miał za spodnie! Jak można w czymś takim chodzić? A wieczorem chętnie zabiorę się za twoje włosy i w końcu będziesz wyglądać jak człowiek! – siedząca spokojnie z rękami równo złożonymi na kolanach babcia, aż zakołysała się ze śmiechu.

Już czułam o co Oliwie chodziło. O nie…  Jani kilka dni temu kupił sobie nowe spodnie…

Wyglądał w nich świetnie! Nieco zwężane i nieco za długie w nogawkach. Pod kieszeniami miały kilka celowych wytarć i specjalnie zrobionych dziur. Za ten bardzo nowoczesny ciuszek, Jani zapłacił całkiem sporo. Ale od czasu do czasu, dobrze jest mieć coś w szafie, co jest super modne.

Oliwa z Oliwek całym korpusem przekręciła się w stronę sterty ubrań. Wyłowiła w nich owe spodnie. W pełni zadowolona z rezultatu swojej pracy  rozłożyła je, by zaprezentować dzieło w całości:

-Zobacz! Znalazłam je jak suszyły się na balkonie. Widocznie twoja mama o nich zupełnie zapomniała. Ach, te nowoczesne kobiety…

Nowe spodnie Janiego zmieniły się nie do poznania. Widać było, że Oliwa włożyła w to wiele pracy. Nogawki były mocno skrócone, tak że sięgały do końca łydki, no… odrobinę niżej. Szew w dole nogawki został  nacięty, bo po bokach babcia wszyła dwie wstawki, które powodowały, że spodnie przybrały kształt ołówków. Po przetarciach nie zostało nawet śladu. Dziury zostały dobrze zaszyte, a na każdym z przetarć znalazły się równiutko wycięte i dopasowane łatki. Spodnie wyglądały jakby miały służyć jako kostium w filmie typu „Flip i Flap”…

-Wiem, że jest ciężko, bo jest teraz kryzys… Ale mój wnuk nie będzie chodzić w czymś takim…! – dokończyła zadowolona z siebie jak nigdy wcześniej babcia.

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Strajki to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Grecji. Dlaczego jednak jak nic innego, uczą cieszenia się z teraźniejszości?… poniedziałek, 11 stycznia 2016

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie...??? I  co z tym strajkiem...???”.

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie…??? I co z tym strajkiem…???”.

Kto choć raz przebywał w Grecji nieco dłużej, z  pewnością podpisze się pod tym obiema rękami: wieczne strajki, to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Elladzie. Rujnują plany. Utrudniają codzienne funkcjonowanie. Uniemożliwiają niezliczoną ilość rzeczy. Strajkować mogą wszyscy: pielęgniarki, lekarze, nauczyciele, policja, studenci, obsługa portu, lotnisk, pociągów, poczty, śmieciarze, sklepikarze, robotnicy i rolnicy… Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. I najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy strajk dotknie Ciebie!

Nie można się do nich w żaden sposób przygotować ani ich przewidzieć. Nie potrafię już zliczyć ile to razy strajki metra, pociągu, portu czy też samolotu utrudniły mi podróż. Za każdym razem szarpałam sobie nerwy. Próbowałam szukać „innego rozwiązania”. Za każdym razem okazywało się, że nie można zrobić niczego, a wszystkie próby to jedynie strata energii i czasu. Najbardziej denerwowali mnie przy tym wszystkim (przyznaje się bez bicia) sami Grecy! Na wiecznym luzie. Nawet jeśli strajk dotyczył również ich, to tak jakby niezbyt ich to obchodziło. Jakby fakt, że oni również muszą przewrócić do góry nogami swoje plany, spływał po nich jak po kaczce. Te wiecznie zrelaksowane i uśmiechnięte twarze! Myślałam, że ich za to uduszę! Jak w sytuacji, kiedy nagle zmieniać trzeba wszystkie plany, można zachować taki spokój! Przecież to… niedorzeczne!!!

***

Nasz posezonowy pobyt na Krecie był dość krótki. Trwał jedynie pięć dni.  W najbliższym czasie mieliśmy w planach jeszcze kilka podróży, ale przede wszystkim ślub Tolisa, naszego wspólnego przyjaciela z okresu studiów na Lesbos. Tolisa nie widzieliśmy całe wieki, a na ślubie mieli być wszyscy nasi przyjaciele ze okresu studiów. Nie widzieliśmy ich kilka lat. Takich okazji po prostu się nie przegapia.

Na Krecie bawiliśmy się naprawdę świetnie. Turystów prawie już nie było i każde z najpiękniejszych kreteńskich miejsc, można było zobaczyć w odsłonie posezonowej. Do tego pogoda była idealna. O takich wakacjach marzyłam przez cały sezon! Trzeciego dnia naszego pobytu niestety, ale włączyliśmy wiadomości w radio…

Porty na całej Krecie ogłosiły właśnie strajk! Od dzisiejszego dnia z żadnego portu na Krecie nie odpływają, ani nie dopływają żadne promy. Strajk potrwa przez najbliższe dwa dni. Po dwóch dniach będą przeprowadzone rozmowy, czy zostanie przedłużony. Powodem strajku jest   bla… blaa… blaaa…

 

Myślałam, że wybuchnę z wściekłości. Przegapić ślub i wesele Tolisa! Na całe szczęście to nie ja prowadziłam samochód, bo z pewnością wcisnęłabym na pedał gazu i wjechała w cokolwiek co było przede mną:

-No i co my teraz zrobimy???!!!

-Hmmm… – odpowiedział nieco tylko wzruszony Jani –Możemy podejść do miejsca, gdzie sprzedają bilety i popytać. Może oni coś wiedzą?

Bilety na nasz prom, który miał odpłynąć za dwa dni, mieliśmy już kupione. I tak się zaczęło. Pielgrzymka z portowej policji, do jednego, drugiego, trzeciego miejsca gdzie sprzedają bilety i być może coś wiedzą. A w międzyczasie nadsłuchiwanie wiadomości i czytanie najnowszych doniesień w internecie. W każdym źródle mówiono coś zupełnie innego. Na tę bieganinę straciliśmy cały jeden, przepiękny dzień naszego pobytu na Krecie. Czyli jedną piątą naszych wakacji. Ja wściekła jak osa, a Jani – jak zwykle zrelaksowany, jakby właśnie zakończył półgodzinną medytację. To ostatnie denerwowało mnie oczywiście jeszcze bardziej. Następnego dnia planowaliśmy jechać do Rethymno, a wieczorem postanowiliśmy wyjść w Chanii na kawę.

 Mimo, że nie było jeszcze późno, zapadła już ciemna noc. Szliśmy główną promenadą Chanii, po lewej stronie mając morze, którego pokarbowana falami tafla błyszczała w świetle księżyca, a po prawej setki rozświetlonych okienek domów, pamiętających  czasy Wenecjan. Kiedy tak szliśmy wybierając jedną z kawiarenek, właśnie wtedy, poczułam że coś przehaczyło mi się w głowie.

Zostały nam jeszcze dwa dni na Krecie. Nie wiadomo… Być może trochę więcej. Musimy wracać, bo: A, B, C, D i tak dalej, ale jakkolwiek będę wściekła, ani trochę nie zmieni to sytuacji. Nie zmieni jej ani odrobinę, a ja tylko  zszarpię sobie nerwy i popsuje ten wspólny czas na Krecie. Będziemy biegać z jednego miejsca do drugiego, nadsłuchiwać  wiadomości, a to i tak niczego nie zmieni. Prawie usłyszałam, że w mojej głowie zrobiło się jedno małe „klik!”.

Co prawda nie miałam lusterka, ale poczułam jak nagle rozluźniły się mięśnie mojej twarzy, a na ustach pojawił się uśmiech.

-Ooo! Ta będzie fajna!

Rzeczywiście. Trafiliśmy do bardzo klimatycznej kawiarenki, gdzie grała spokojna muzyka i wszędzie pachniało kawą. Następnego dnia, tak jak planowaliśmy, udaliśmy się do Rethymno. A kolejnego, pojechaliśmy do Knossos. Zamiast wiadomości w radio, słuchaliśmy muzyki.

Nie wiem na jakiej zasadzie to w życiu działa, ale często tak jest, że dopiero kiedy się coś zupełnie odpuści, kiedy przestaje się mieć „ciśnienie”, wtedy zaczyna się układać. Szczęście, które mieliśmy często się chyba nie zdarza. Strajk miał być przedłużony przynajmniej o jeszcze jedną dobę. Znaczyło to, że nie zdążylibyśmy na ślub Tolisa. Ale nasz prom wypłynął. Co prawda strajk trwał nadal, ale ten właśnie prom  musiał  zabrać  już ludzi rankiem z Aten i zawieść ich na Kretę. Stwierdzono, że nie ma to sensu by do Aten płynął pusty. W drodze wyjątku, nawet mimo strajku, zabrano pasażerów, którzy nocą popłynęli do Aten.

Nasz prom odpłynął z dwugodzinnym opóźnieniem w stosunku do standardowej, planowanej godziny. Gdyby wiadomość o strajku do nas nie dotarła, nawet byśmy się nie zorientowali, że on w ogóle jest, a jedynym utrudnieniem byłoby dwugodzinne opóźnienie.

Coś czuje, że kiedy następnym razem dopadnie mnie w Grecji strajk, moja twarz również będzie zrelaksowana. Problem rzecz jasna, on obiektywnie będzie istniał. Ale jeśli nie będę mogła na niego wpłynąć – przestanie mnie dotykać.

salatkapogreckuwpodrozy.pl

salatkapogreckuwpodrozy.pl

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jani sam w domu… poniedziałek, 28 grudnia 2015

W tym roku niestety, ale stało się tak, że Boże Narodzenie spędzaliśmy z Janim oddzielnie. Bo tak jak mój tryb pracy, pozwala mi w grudniu zrobić sobie wakacje i być w Polsce, tak Jani już drugiego dnia Świąt, musiał stawić się do pracy.

Brakowało go bardzo przy wigilijnym stole. Mnie i całej rodzinie. Co chwilę ktoś się o niego pytał, albo ubolewał, że Jani święta w tym roku spędzać musi sam. Oczami wyobraźni, zapewne każdy widział jak samotnie ozdabia choinkę, sam z sobą dzieli się opłatkiem, a później z melancholią w oczach samotnie zasiada do wigilijnej wieczerzy. Ja siedziałam zupełnie o niego spokojna, bo bożonarodzeniowa rzeczywistość w Elladzie, bardzo odbiega od naszej. Dla Greków Boże Narodzenie nie jest bowiem aż tak ważne, jak dla nas Polaków. Dla zainteresowanych, jak wygląda Boże Narodzenie w Grecji – post na ten temat znajdziecie TUTAJ!

***

Zdążyliśmy już podzielić się opłatkiem, rozdać prezenty i zjeść sporą część karpia. Pomyślałam, że zadzwonie do Janiego z życzeniami i sprawdzę jak się ma:

-Wszystkiego najlepszego! Dużo szczęścia i…

-A co się stało?! Urodziny mam w kwietniu… – odpowiada Jani.

-No! Przecież dziś już święta!

-Naprawdę… Hmmm… Nieee… To… Jutrooo! Eh, ty!

-Nie, Jani! Dziś przecież 24 grudnia! Jesteśmy wszyscy na wigilii! Brakuje tu ciebie.

-Jakie święta?! Dorotka, pomyliłaś się. Przecież dziś wszystkie sklepy były otwarte. To jutro! Jutro jest  wigilia i zaczynają się święta!

Przekonać Greka – misja  nie-mo-żli-wa! Potwierdzi to KAŻDY, kto w życiu kiedykolwiek wdawał się z Grekiem w dyskusję. Dałam więc spokój. Machnęłam ręką. Niech  Jani obchodzi sobie święta, kiedy jest mu wygodniej.

-A wiesz, jutro przyjeżdża mnie odwiedzić Vagelis! Jego rodzina obchodzi ósmego stycznia, ale mówi, że w zasadzie to wszystko mu jedno!

Tu mała dygresja… Część Greków rzeczywiście obchodzi Boże Narodzenie 8 stycznia, stosując sie do innego kalenadarza. Vagelis to natomiast jeden z najlepszych przyjaciół Janiego z okresu studiów. Byłam już pewna, że nudno Janiemu z pewnością nie będzie.

Piątek, 25 grudnia

Właśnie w piątek, 25 grudnia wg kalendarza Janiego przypadała wigilia Bożego Narodzenia. Vagelis przyjechał dzień wcześniej, ale też się nie skapną, że to właśnie wtedy, wieczorem  zaczynają się święta. Swoją „wigilię”, czyli 25 grudnia, postanowili spędzić aktywnie. Zaplanowali sobie wypad na narty do kurortu w górach Parnas, blisko Arachowy. Piękne miejsce! To właśnie tam, Jani miał nauczyć Vagelisa jeździć na nartach. Narty które mamy, schowane najgłębiej jak się da, należały do rodziców Janiego. Próbowałam trochę na nich jeździć, ale z każdą próbą moja awersja do nart tylko się pogłębiała. Ja poprostu nie lubię zimy, śniegu, również i nart. W zupełnym przeciwieństwie do lata, morza  i pływania.

-I jak tam? Jak tam Parnas i Arachowa? Czy Vagelis nauczył się już jeździć na nartach?

-Szło nam całkiem nieźle! Ale się uparł, że się nauczy!

-To jak? Nauczył się?

-No… Hmmm… Prawie… Naprawdę, już zaczynało mu iść całkiem dobrze…

-A dlaczego „prawie”?

-Bo kiedy już zaczął łapać równowagę, złamało się mu najpierw zapięcie w bucie, a później narta… I to cała! Dokładnie w połowie! No, ale zrobiliśmy ci fajne zdjęcia świątecznej Arachowy! Będą się podobać! Poszliśmy tam na kawę i nakupiliśmy sobie kiełbasy! Jak święta, to święta! Będziemy ją grillować…

Sobota, 26 grudnia

Tego dnia niestety Jani był nieuchwytny. W Boże Narodzenie wszelakiego typu dyskoteki i cluby pękają w Grecji w szwach. Jani i Vagelis postanowili z tego skorzystać. Co prawda wieczorem Jani nawet i próbował się do mnie dodzwobić, ale po drugiej stronie telefonu słychać było tylko głośną muzykę i śpiew. Wrócili około piątej rano. Padnięci, ale na całe szczęście jeszcze żywi. Nie wnikam, ale podobno bawili się świetnie.

Niedziela, 27 grudnia

-No i co! Miałem racje! Wigilia jest 25 grudnia!  Mówiłem! 26 to pierwszy dzień Świąt, a 27 to drugi!

-Jani! Dziś jest 27 grudnia. Jest już po świętach!

-Ależ co ty mówisz? Przecież wszystkie sklepy są zamknięte!

-Bo jest niedziela!

-Nieee! Bo są święta!

-No dobra, a co dziś robiliście?

-Grillowaliśmy  kiełbasę! Tę, którą kupiliśmy sobie w Arachowie.

-I dobra była?

-No… chyba… Chyba tak…

-Co znaczy „chyba”?

-Oj, to wszystko wina Vagelisa! Miał ją pilnować… Położyliśmy ją na grillu. Ja byłem w kuchni. Przygotowywałem talerze. Vagelis wszedł na chwilę do domu, bo ktoś do niego zadzwonił. Wrócił po chwili, ale kiełbasy już nie było. Kot nam ją ukradł! Wyobrażasz to sobie?! Całą!

-Całą?!

-Nic nie zostawił, bo na nieszczęście, wszystkie jej części były z sobą połączone. Zwiewał jak szalony! No więc chyba musiała być dobra… A wy jak się bawiliście? Twój tata znów robił sushi?

-Jakie sushi?

-No, te… Śledzie!

I tak przez całe święta, każdy pytał co u biednego Janiego? Co by nie było, święta miał bardzo ciekawe. A ja słyszałam po głosie, że bawi się całkiem nieźle:D

Dlaczego w greckiej rodzinie czasem dochodzi do rękoczynów? Ale… kiedy zjawia się policjant, każdy wie za kim stać ma murem… niedziela, 15 marca 2015

     Nikt nie wie jakim to cudem drzwi do pokoju Ogórka i Octa, jeszcze trzymają się na zawiasach. Zdaje się, że odpowiedzi na to pytanie szukać trzeba w świecie sił  nadprzyrodzonych. Chłopaki chcą by drzwi były otwarte, bo pokój jest mały i jest w nim zwyczajnie duszno. Jednak klientek na manicure Cytryna ma coraz to więcej. A że sam pokój jak i jego mieszkańcy wyglądają mało reprezentacyjnie, Cytryna wciąż je zamyka.

     Dokładnie na środku drzwi, jakby to miejsce ktoś wyznaczył za pomocą cyrkla, znajduje się jedna, wielka dziura, obecnie dość niesfornie zalepiona taśmą.  Jak powstała? Tak się składa, że świadkiem tego wydarzenia był Jani.  Oto jego relacja.

     Umówiliśmy się z Ogórkiem, że wieczorem  obejrzymy film. Wszystko ustalone było jeszcze poprzedniego dnia i Ocet dobrze o tym wiedział. Nie chciał z nami oglądać, bo miał wypróbować jakąś nową grę. Nie mam pojęcia dlaczego, nie mógł dźwięk mieć na słuchawkach, a  wszystko musiało lecieć z głośników. Nie wiem, ale najpewniej chciał się na Ogórku za coś wcześniej odegrać. Podgłośnił  tak mocno, że nie słyszeliśmy niczego z filmu. I oczywiście – kłótnia. Kiedy  tylko zaczęli, podbiegła Cytryna i zamknęła drzwi. Jak oni się kłócą… Trzeba to zobaczyć… Do Octa nie trafiały żadne argumenty, bo po prostu się uparł! Typowy passa! W pewnym momencie, Ogórek też już nie wytrzymał. Nie wiedział co ma zrobić z rękami… Więc… Z  całej siły walnął pięścią w te drzwi. Jego ręka przedostała się  na drugą stronę…  Zareagowała nawet Cytryna. Zajrzała przez nowo powstałą dziurę i spytała: „Może… plasterka?”. Plasterka… Cała ręka Ogórka była poharatana. Zdarty naskórek,  krew…

 

      Jeszcze tego samego wieczora, chłopaki mieli jechać do centrum miasta. Ogórek zapomniał fajek ze sklepu, a później miał spotkać się z nowo poznaną dziewczyną (tak! tak! tak!). Ocet postanowił popracować w swojej kawiarence. Tak naprawdę, żaden z nich nie mógł już dłużej wytrzymać z sobą w tym przeklętym  pokoju.

    Prowadził Ocet. Ogórkowa ręka napuchnięta, równo zawinięta przez Cytrynę bandażem. Przy kciuku dyskretna kokarda. W samochodzie  czas umilała kosmiczna muzyka z gier komputerowych z początku lat 90tych, czyli ulubione hity Ogórka.

      Chłopaki zdążyli przejechać pięć minut(!), poczym… zatrzymała ich policja.

      -Dokumenty proszę!

    -Ale przecież my nic nie zrobiliśmy! Jechałem 40 na godzinę! Jeszcze dobrze nie zdążyłem wyjechać z podwórka – powiedział Ocet.

      -Czy ja o coś pytam? Prawo jazdy. Dowód rejestracyjny.

      Ocet zaczął się gramolić w poszukiwaniu portfela. Siedząc, podniósł wielki zadek, szukając w tylnych kieszeniach.  Ogórek przyciszył muzykę. Całość poszukiwań trwała trochę. Policjant nie chciał tracić czasu:

       -W takim razie, dokumenty pana proszę!

       -Moje? Ale ja przecież tylko siedzę. Zresztą nie mam nic przy sobie. Portfel z fajkami zostawiłem w sklepie.

       W międzyczasie poszukiwania Octa trwały  nadal. Ani prawa jazdy, ani dowodu rzecz jasna z sobą nie miał. Znany jest jednak z upartości, więc szybko nie traci nadziej. Szukał wytrwale.

      -Proszę wyjść z samochodu!

      -Ja? – spytał Ogórek.

     -Tak, najpierw pan. A kolega niech dalej szuka.

     -Człowieku! Czy ty chory jesteś? Nie masz co robić? Nudzi ci się w pracy? Przecież ja mieszkam trzy minuty stąd! Siedzę spokojnie, nic nie zrobiłem i nagle mam udowadniać, że… ja to jestem ja???

      -Będę pana musiał zabrać na komisariat.

      -Nie… To chyba mi się śni… Albo tu jest jakaś ukryta kamera? Przecież ja mieszkam trzy  mi-nu-ty  stąd! Idioto! W tym nie ma żadnej logiki! I niby z jakiego powodu mam iść teraz na komisariat???!!!

      -Za znieważanie policjanta. Proszę wsiąść do radiowozu – powiedział policjant z twarzą zupełnie niewzruszoną.

      Ogórek miał taką minę, jakby ktoś włożył mu blender do głowy. Ocet dobrze widział, że jeszcze chwilka, moment  i Ogórek zdzieli policjanta po twarzy. Rześko wyskoczył z samochodu, jakby się paliło:

     -Chwileczkę! Chwileczkę! Szanowny panie władzo… O co tyle krzyku! Nie trzeba się denerwować. Mojego brata potrafią czasem ponieść emocje…

     -Pana o zdanie nie pytam.

     -Ale widzi pan… To wszystko nie jest takie proste, jak się panu wydaje… Niech pan spojrzy na jego rękę. Chłopak nie daje rady… Widzi pan, panie władzo… Nasza matka… Ona nas… TORTURUJE! I psychicznie się nad nami znęca!

     Policjant spojrzał na rękę Ogórka. Rzeczywiście. Opuchnięta. Zawiązana bandażem.

     -Tak jest panie władzo! To raczej my potrzebujemy pomocy! Czy pan wie co dzieje się u nas w domu? Tego nie da się wytrzymać. Matka przeżywa obecnie jakieś odrodzenie, drugą młodość… Gada od rzeczy. A ostatnio to postanowiła zostać  manicurzystką. Mój pokój przerobiła na salon i przemalowała wszystko na różowo!  A nas wcisnęła do jednego pokoju. Ta kobieta zupełnie postradała zmysły i co najgorsze… Ona się niczym nie przejmuje! I ostatnio powiedziała, że kolacji to nam już w ogóle nie będzie szykować! Uważa, że obiady to i tak za dużo… Czy pan, panie władzo sobie to wyobraża… I jak ten człowiek ma nie być  zdenerwowany…?

     Monolog Octa trwał jeszcze trochę. Ze szczegółami opisał jak wygląda ich pokój, w jakim jest stanie i to, że Cytryna w nim nawet nie odkurza. Że zamiast mięsa, to na obiad coraz częściej są warzywa, bo przy okazji stwierdziła, że chce również ulepszyć rodzinną dietę. W całym domu śmierdzi acetonem i cały czas słychać tam trajkot  wyfiokowanych kobiet.

     Mina policjanta najpierw zupełnie neutralna, zrobiła się nieco zatroskana. Kiedy Ocet skończył, policjant podsumował:

     -No widzicie chłopaki, takie życie. Tym kobietom  to się w głowach zupełnie poprzewracało. Co za czasy… Co za czasy… Ale nie przejmujcie się aż tak bardzo. Raz na wozie, raz pod wozem. Później jakoś się ułoży. U mnie zresztą też… wcale nie lepiej…  – policjant wyciągnął paczkę z papierosami. Zapalił jednego i poczęstował Ogórka.

     Wypalili po papierosie i ponarzekali na te dzisiejsze baby i tę przerażająca modę na zdrowe odżywianie. Zastanawiając się co właściwie jest dla nich gorsze, odjechali. Każdy w swoją stronę.