Jak wygląda tradycyjny grecki ślub i jak bawią się Grecy na tradycyjnym weselu?… piątek, 26 lutego 2016

Na ten ślub czekałam z niecierpliwością, z dwóch powodów. Po pierwsze, po kilku latach mieliśmy się spotkać z naszymi przyjaciółmi, z okresu kiedy studiowaliśmy z Janim na Lesbos. A po drugie, to był mój pierwszy tradycyjny ślub, a później i wesele, na którym byłam w Grecji. Bardzo ciekawiło mnie jak całość będzie wyglądać.

To co najważniejsze, właściwie nie różni się zbytnio od zwyczajów towarzyszącym ślubom w Polsce. Jeśli więc chcieć regorystycznie przestrzegać dawnej tradycji, najpierw pan młody prosi wybrankę o rękę w obecności rodziców, pytając o pozwolenie oczywiście ojca przyszłej żony. I dopiero jeśli rodzice zaakceptują związek, ślub może się odbyć.

Biała suknia, makijaż, manicure, fotograf, odpowiednia oprawa muzyczna, dekoracja sali i zaproszenia. To wszystko dobierane jest z  wielką pieczołowitością. Ślub i wesele tradycyjnie odbywa się w rodzinnej miejscowości panny młodej i dokładnie tak jak w Polsce, do kościoła odprowadza ją grająca skoczną muzykę kapela, a do samego ołtarza – ojciec.

Podczas ślubów w  greckim kościele prawosławnym wszyscy gromadzą się wokół pary młodej, podobnie jak przy chrzcie (na temat chrztów w Grecji przeczytasz TUTAJ!). W kulminacyjnym momencie ślubu, odpowiednik katolickiego księdza, czyli papas, udziela sakramentu, a świadek naprzemiennie nakłada raz na panią młodą, raz na pana młodego ślubne wianki, czyli jeden z najbardziej charakterystycznych elementów ślubu w greckim kościele prawosławnym. Młoda para pije kilka łyków czerwonego wina z tego samego kielicha, nakłada sobie obrączki. Po złożeniu uroczystej przysięgi i powiedzeniu sobie sakramentalnego „tak”, są już małżeństwem.

Po wyjściu z kościoła sypie się ryż, składa życzenia, wręcza kwiaty i prezenty, a każdy z gości na pamiątkę dostaję kilka ślicznie opakowanych migdałów w czekoladowej polewie.

Co daje się w prezencie dla państwa młodych? Dawniej to właściwie goście weselni wyposażali młodym dom w sprzęty AGD i naróżniejsze dekoracje. Dziś w kopercie daje się głównie pieniądze, tak by dość droga impreza jaką jest wesele, mogła się młodym zwrócić.

Rodziny w Grecji są duże, tak więc i wesela są spore. Wynajmuje się sale, szykuje się dekoracje oraz jedzenie. Ogromnie ważnym elementem jest również oczywiście muzyka.

Chwilę po przyjściu gości, na stołach pojawia się pierwsze danie główne. Porcja mięsa, ryż, frytki, zestawy sałatek. Rzecz jasna pojawia się również szampan oraz wino. W temacie jedzeniowym zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze jedzenia było sporo, ale myślę, że jego ilość idealnie mieściła się w złotym środku. Znając umiłowanie Greków do jedzenia można by pomyśleć, że stoły powinny się uginać, wcale tak jednak nie było. Jedzenia było tyle, by w brzuchu było pełno, ale nie czuło się przesytu. Drugą rzeczą, która mnie zaskoczyła, to wino i szampan na stole. Właściwie nigdzie nie było mocniejszych trunków.

Po zjedzeniu pierszego posiłku zaczęły się tańce. Grał lokalny zespół, w którym jeden z członków śpiewał, drugi grał na klarnecie, trzeci na buzuki. Królowały  więc raczej tradycyjne piosenki w wykonaniu tradycyjnych instrumentów muzycznych. Przyznam, że tak jak uwielbiam dźwięk buzuki, tak dźwięk klarnetu zwłaszcza w tradycyjnych greckich pieśniach, po jakimś kwadransie mnie męczy. Co prawda na samym początku klarnet brzmi nawet i ciekawie, ale przy dłuższym słuchaniu ja zawsze mam już serdecznie dosyć…

W Grecji nie ma typowych dla wesel polskich oczepin, zdaje się z jednego względu. Nie potrzeba motywować nikogo do wspólnej zabawy. Parkiet właściwie nigdy nie był pusty, a chwilkę po podaniu weselnego tortu, trudno było znaleźć na nim miejsce dla siebie.

Nigdy nie przestanę podziwiać,  jak bawią się Grecy. Tańczą w okręgu swoje tradycyjne tańce, jakby już rodzili się znając ich kroki. Wchodzą najpierw na krzesła, a później na stoły. Nikt się nikogo nie wstydzi. Nie ma problemu, że ktoś może wyglądać śmiesznie. Każdy tańczy tak jakby tańczył  tylko dla siebie.

Na parkiecie dominują kreacje dość mocno odsłaniające ciało; ostre, wyraziste kolory, falbany, zdecydowane  makijaże i weselne koki. Panowie rzecz jasna muszą być w garniturach. Włosy często na żel i równie błyszczące od polerowania buty.

Najciekawsza część tańców zawsze zaczyna się grubo po północy. Wszyscy są już na tyle rozluźnieni, żeby nabrać ochoty na zebekiko, czyli tradycyjny grecki taniec, tańczony zawsze solo (TU! przeczytasz więcej). Wszystko dzieje się zupełnie spontanicznie, wychodzi tak po prostu. Nagle ktoś czuje chęć i wychodzi na środek. Inni robią mu miejsce. Rozsuwają często krzesła i stoliki. Ten taniec nie ma ściśle określonych kroków, których można się nauczyć. Zawsze jest improwizacją, rodzajem wyrażania odczucia radości życia. Zawsze, kiedy widzę jak ktoś tańczy zebekiko mam nieodparte poczucie, że jest to takie świadectwo prawdziwej greckości. Ręce w tym tańcu przez większą ilość czasu są w  górze, klaszczą lub strzelają palce. Nogi uginają się w kolanach lub skaczą, rytmicznie uderzają o ziemię. To właśnie wtedy pod nogi tańczącym rozbija się butelki, kieliszki, talerze. Sypie się płatki kwiatów lub spektakularnie rzuca dziesiątki, setki białych chusteczek. Według Greków, kiedy ktoś skończy tańczyć zebekiko, nigdy nie powinno się klaskać. Dlaczego? Bo tańczy się nie na pokaz, a tak naprawdę  wyłącznie dla siebie.

Wyszliśmy jako ostatni. Sala weselna wyglądała jak pobojowisko, co dla organizatorów było wielkim komplementem, bo znaczyło że wszyscy bawili się świetnie. Odłamki szkła na parkiecie. Ściągnięte obrusy ze stołów. Poprzewracane krzesła. Wyszliśmy mniej więcej nad ranem. Ale to nie był jeszcze koniec. Jak świętować, to świętować. Rano, następnego dnia czekała na nas kawa ze wszystkimi na mieście, a później odpoczynek po świętowaniu, czyli… wizyta w tradycyjnej tawernie:D

 

To był równie intensywny, co fantastyczny tydzień… niedziela, 8 listopada 2015

     Ufff… Właśnie rozpakowałam walizkę, włożyłam ubrania do pralki i zrobiłam sobie herbatę. To był równie intensywny, co fantastyczny tydzień. Tej nocy, myślę że będę spać jakieś 12 godzin…

     Wróciliśmy z Krety. Bardzo często jest tak, że wypady zupełnie spontaniczne, są najfajniejsze. Mieliśmy przy tym ogromne szczęście, do bardzo niepewnej w Grecji listopadowej pogody. Kreta jest niesamowita, ale też potrzeba na nią czasu. Dlatego ta nasza pierwsza wizyta, to był dopiero prolog.

Zachód słońca w Chanii

Zachód słońca w Chanii

     Wracając z Krety, w tym tygodniu czekała nas jeszcze jedna podróż… Ten weekend spędziliśmy w Volos. Tam pierwszy raz w życiu byłam na tradycyjnym… bardzo (!) tradycyjnym greckim ślubie! To była dopiero przygoda…

     Hmmm… Nasza podróż na Kretę… Chania. Rethymno. Knossos. To jak prawie utknęliśmy na wyspie na kilka dni dłużej… No i ślub naszego przyjaciela, na który o mały włos nie zdążyliśmy… Zupełnie nie wiem od czego zacząć… Może najpierw porządnie się wyśpię, a jutro się nad tym zastanowię! Spokojnej nocy i świetnego tygodnia Kochani!