Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co Grecy jedzą na śniadanie? Propozycja nr 2, czyli BOUGATSA!… poniedziałek, 17 września 2012

        Mogłoby się wydawać, że jeśli chodzi o kwestie śniadań, Grecy nie mają do powiedzenia zbyt wiele. Widok Greka celebrującego śniadanie to rzadkość. A w większości książek kulinarnych tego kraju, temat śniadania po prostu nie istnieje.
     Jednak od czasu pojawienia się mojego pierwszego „śniadaniowego posta”, ze wszystkich stron dochodzą najróżniejsze inspiracje. Zdaje się, że wywołałam wilka z lasu. Popytałam również tu i ówdzie, a moja lista śniadaniowych pomysłów z Grecji stale się wydłuża. Nowe informacje wciąż napływają. Tak więc pytanie „Co Grecy jedzą na śniadanie?”, zapewne rozwinie się w śniadaniowy cykl.
    Wracając do sedna tematu… Bougatsa [czyta się „bugaca”], to tradycyjna forma śniadania, szczególnie popularna w północnej Grecji. Co prawda można ją znaleźć w innych części kraju, ale podobno tą najlepszą z najlepszych robią w okolicach Salonik.
    Jeśli więc mowa o greckich  śniadaniach, bougatsa jest jak znalazł!
    Kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Kavali (północna Grecja, 2 godziny od Salonik), jedliśmy ją na mieście obowiązkowo co najmniej raz w tygodniu. Uwielbiałam, kiedy z samego rana mieliśmy do załatwienia w mieście jakieś sprawy, bo oznaczało to również – bougatsa!
     W samym centrum miasta, mieliśmy swoją ulubioną i niepozorną  kawiarenkę. W sumie trudno to miejsce nazwać kawiarnią, bo lokale gdzie sprzedaje się bougatsę, są dość specyficznym tworem. Otwarte są od samego rana, mniej więcej do godziny 14 i prócz kilku rzeczy do picia, podają tam tylko i wyłącznie bougatsę.
             Scenariusz naszych wizyt był zawsze ten sam. Siadaliśmy przy stoliku najbliżej okna. Bez zamawiania, a po porozumiewawczym uśmiechu wymienionym z kelnerką, na naszym stole lądowały: dwie bougatse ze słodkim kremem i kawa po grecku! Śniadanie idealne, które zawsze nieodłącznie kojarzyć mi się będzie  z Kavalą. I wg mnie to tam właśnie, w tej małej i niepozornej z wyglądu bougatserii, robią ją najlepiej na świecie! Wiem to na pewno, choć nigdzie indziej nawet nie próbowałam… J



      Bougatsa jest rodzajem śniadaniowego ciasta. Ciasto, które jest tu bazą przypomina trochę  francuskie, choć jest znacznie bardziej twarde. Wypełnienie może przyjmować dwa rodzaje: na słono (mięso, szpinak, ser) i na słodko (krem w formie bardzo gęstego budyniu). Ja jestem  fanką odmiany  na słodko i to ją zamawiam zawsze.
    Jeśli Grecy jedzą już coś słodkiego, to musi być to do granic możliwości  słodkie. Bougatsa nie dość, że jest słodka sama w sobie, to dodatkowo posypana jest cukrem. Przepisu wyjątkowo nie podaje, bowiem jest to rodzaj dania, które może zasmakować wyłącznie w Grecji.
    Przed podaniem, tnie się ją na drobniejsze kawałki, tak żeby można było zjeść łatwiej. Całość ciasta, posypana jest cynamonem. I co istotne, je się ją koniecznie na ciepło. Psuje idealnie  z grecką kawą.
     Wszystkie zdjęcia pochodzą w naszej bougatserii i właśnie tam bardzo typowo się ją podaje. Pewnie zaskoczy Was, że je się ją nie na talerzu. Tak jest, je się ją na powlekanym folią papierze!  Sam rozwiązuje się więc  problem zmywania nadmiaru naczyń.
Ja i moja bougatsa 🙂
       
      Nasze poranne jedzenie bougatsy zawsze kończyło się tak samo. Nikt z nas nie zostawiał  nawet kawałka. A ja prosiłam o drugą kawę, żeby tylko posiedzieć jeszcze dłużej. Bougatseria była pełna po same brzegi. Jej właściciel, zawsze w fartuchu i z ogromnym brzuchem, wychodził co chwila na papierosa. Spocony i czerwony od nadmiaru pracy, w milczeniu i z satysfakcją w oczach, patrzył na ruchliwą ulicę. Zawsze działo się na niej coś ciekawego. Stary dziadek sprzedawał loterię. Jakaś kobieta chwaliła się nowo kupioną torbą. Dzieciaki wrzeszczały biegnąc przez ulicę. A gołębie wyjadały okruchy porozrzucanego ciasta. W takie zwyczajne poranki, Kavala zawsze prezentuje się najpiękniej. Nawet nie myślałam, że tak szybko do niej zatęsknię.
     Spokojnego poniedziałku! A co jedliście dziś na śniadanie?

     Tymczasem, na poranną herbatę zapraszam do “Szminki”!

Olivka z wizytą… sobota, 15 września 2012

 
 
 
 
        Olivka przyjechała zgodnie z zapowiedzią. Jednak o której godzinie będzie, w jaki dzień i czym właściwie przyjedzie, do końca zostało  tajemnicą. Nikt też nie zdołał się dowiedzieć, jak  pod sam dom zdołała donieść aż  trzy  wielkie walizki…
 
    Zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Olivkę w swoim najlepszym wydaniu.
-Cześć Dorota! – powiedziała zwykłym tym razem głosem, wchodząc do środka.
-Cześć Olivka! To już nie śpiewasz?
-Przecież jestem na wakacjach. Muszę też trochę odpocząć od tej operowej kariery. – odetchnęłam z ulgą…
 
       Torby wniosłyśmy do pokoju, po czym usiadłyśmy wygodnie.
-Mam dla ciebie prezent. – powiedziała Olivka.
-Przepraszam, ale nie jestem za bardzo zorganizowana… – dodała wręczając mi sam  papier do pakowania prezentów. Papier był przepiękny: z motywem syrenek i różnych stworów morskich. Po chwili wręczyła również niebieską kokardę.
-Nie zdążyłam zapakować, ale powiedz sama – ten papier jest przepiękny!
-Tak! Nie wiem co powiedzieć… – odpowiedziałam trzymając papier w jednej, a wielką kokardę w drugiej ręce. 
Kosmetyki od Olivki:
Fresh Line
-godna polecenia firma  z Grecji.
       Właściwy prezent składał się z dwóch części, pięknie pachnących cytryną kosmetyków. Wiadomość o mojej cytrynowej manii dotarła również do Olivki. Pierwszym elementem była wielka kula do kąpieli, a drugim cytrynowy  balsam do ciała, znanej greckiej firmy Fresh Line. Kiedy tylko wyjęła kosmetyki z torby, cały pokój wypełnił cudowny zapach cytryny. Okręciłam balsam, żeby go powąchać i wtedy zobaczyłam, że brakuje co najmniej jednej czwartej części.
-Przepraszam… Nie mogłam się powstrzymać.. Ale za to  mogę zagwarantować, że balsam jest naprawdę świetny!
 
       Chwilę potem zaczęła się nasza długa rozmowa.
-To jak ci jest tutaj, Dorota? – spytała.
-Nie będę kłamać. Jest mi tutaj średnio, bo … mówiąc szczerze,  wciąż nie pałam miłością do tego miejsca… ujmując to  raczej  delikatnie…
-Jak to? Naprawdę ci się tutaj nie podoba?
-Co prawda, przez całe życie marzyłam żeby mieszkać nad morzem. Tak więc mieszkam. Nie przewidziałam tylko, że poza morzem, reszta może być po prostu beznadziejna.
    Olivka milczała, a ja ciągnęłam mój monolog dalej.
-Morze jest rzeczywiście piękne. I to wielki plus tego miejsca. Drugim plusem, jeśli mam być szczera, jest to… że mamy samochód, są autobusy, więc można stąd wyjeżdżać…
-Dorota… – zaczęła Olivka patrząc na mnie z ukosa. – Widzę, że ty o tej okolicy nic jeszcze nie wiesz! Zacznijmy od tego: po pierwsze, tu nie jest wilgotno. Jak na Grecje, powietrze jest całkiem  suche. – wzruszyłam ramionami, czekając na dalsze  wyjaśnienie. –Oznacza to, że jeśli wyprostujesz sobie tutaj włosy, to one proste zostaną! I nie zrobią się żadne loki! Tak właśnie działa tutejsze powietrze! – dokończyła zadowolona z siebie, a ja się zastanawiałam, że na taki plus to bym sama nigdy nie wpadała.  Kto z Was zastanawiał się kiedyś, jak w klimacie w Waszej okolicy zachowują się włosy?
-Po drugie… – zaczęło się robić coraz bardziej ciekawie… – Mają tutaj najbrudniejsze souvlaki w Grecji. – Souvlaki, czyli najpopularniejszy grecki posiłek  na szybko, o tym jeszcze na pewno będzie. A wg greckiego rozumowania: im brudniejsze jedzenie, tym jest lepsze…
-W całej Grecji nie znajdziesz takiego brudu! W tym jedzeniu jest wszystko: włosy, odłamki paznokci, a jak się postarasz to odnajdziesz części ciała kota, psa a nawet  szczura! I takie właśnie souvlaki są najlepsze! Kochana – czy ty to już próbowałaś???
-Nie… i obawiam się, że nie zbyt chętnie…
-Ale po trzecie i najważniejsze…
 
       I kiedy padło „po trzecie”, byłam już pewna. Ta dziewczyna jest szalona! Po tym co usłyszałam, „po trzecie i najważniejsze”, wybuchłam nie mniej szalonym  śmiechem…
 
      Ale „po trzecie” to temat wart zupełnie oddzielnego postu –  zapraszam więc za tydzień!
 
 
 
 
 
 
 
 
 

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Kiedy najlepiej do Grecji przyjechać na wakacje?… czwartek, 13 września 2012

 
 
 
      Pytanie: „kiedy najlepiej do Grecji przyjechać na wakacje?” pojawia się bardzo często. Co do wakacji, każdy ma swoje preferencje i upodobania, ale jeśli taka odpowiedź miałaby zadowolić przeważającą większość, odpowiadam: „właśnie teraz, czyli we wrześniu!”.
 
     Zazwyczaj jadąc do Grecji na wakacje, turyści nastawiają się na dwie główne atrakcje: zwiedzanie zabytków oraz leżenie na plaży. Myślę, że dla większości z nas opcja pół na pół, jest właśnie tym czego  szukamy: nacieszyć oko pięknem starożytnych zabytków, zainspirować się czy też dokształcić, a później z czystym sumieniem dobrze wykorzystanego czasu –  wygrzewać się  na plaży.
 
     Wspomnienia tegorocznych wakacji są jeszcze bardzo świeże i wciąż mam przed oczami wizytę naszych pierwszych gości. Był to sam środek piekielnie upalnego lipca. Przed ustalaniem terminu wizyty, mówiłam dosadnie: „Słuchajcie, będzie naprawdę gorąco. Czy jesteście pewni, że wytrzymacie?”.
    Słowo „gorąco” brzmi dość ponętnie, zwłaszcza kiedy takie wakacje planuje się jeszcze w kwietniu, w zachmurzonej Polsce. Jednak to „gorąco”, które trwa od środka czerwca, aż po koniec sierpnia, oznacza, że Wasz organizm potrzebuje co najmniej tygodnia, żeby się do tej klimatycznej zmiany przyzwyczaić. Przez większość czasu nie jesteście w stanie normalnie funkcjonować: śpicie po 12 godzin; nie macie siły, a przede wszystkim ochoty żeby się gdziekolwiek ruszać. Zwiedzanie starożytnych ruin staje się prawdziwą torturą, a zamiast odpoczywać  na plaży modlicie się, żeby wrócić do zacienionego pokoju. Te wszystkie wątpliwe atrakcje, czasem   przeplatają się z różnego rodzaju sensacjami żołądkowymi, bo właśnie całkowicie zmieniliście dietę; czy też poparzeniami słonecznymi – bo w Grecji nabawienie się ich to standard. Tak zazwyczaj wygląda pierwszy tydzień wakacji w Grecji, jeśli planujecie je na lipiec/sierpień. A jeśli mają one trwać tylko jeden tydzień?  Wniosek nasuwa się sam…
      Po Waszym przyjeździe wszystko wygląda pięknie, ale na zdjęciach,  jeśli o piekielnym upale zdążyliście już zapomnieć.  Po tegorocznych wakacjach obiecałam sobie, że przed tym wszystkim będę nie tylko przestrzegać. Tym którzy do Grecji przyjeżdżają po raz pierwszy, jeśli będzie zależeć to ode mnie – wizyty  w terminie od połowy czerwca do końca sierpnia,  po prostu zabronię.
 
 
     Dlaczego więc na wyjazd do Grecji wybrać właśnie wrzesień?
 
    
 
      We wrześniu lato w Grecji ciągle trwa w najlepsze, chociaż w pojęciu Greków to już jest jesień. Temperatura waha się w okolicach + 25 / + 30 stopni, a na niebie wciąż na próżno szukać chociaż jednej małej chmury. Jest więc wciąż bardzo ciepło, ale nie jest to już tak męczące. Zwiedzanie starożytnych run staje się prawdziwą przyjemnością. W morzu wciąż można kąpać się dowoli. O tej porze roku trudno jest się poparzyć leżąc na plaży – można się za to zdrowo opalić.
       Poza tym, wybierając wrzesień na termin wakacji, unika się turystycznego bumu. Mimo kryzysu, Grecja jest nadal oblegana przez turystów, ale we wrześniu nie ma ich aż tylu, żeby było zbyt tłocznie. Jest to już końcówka sezonu, dzięki czemu można  również liczyć na bardziej  atrakcyjne  ceny.
     Nawet we wrześniu, jadąc do Grecji na wakacje,  naprawdę nie trzeba sprawdzać prognozy pogody. Nie ma mowy o jej nagłej zmianie. Słoneczna pogoda w dobie kryzysu, to być może jedyny  stały pewnik tego kraju.
     Jest jeszcze jeden plus takich wrześniowych wakacji. Większość osób ma je dawno już za sobą. Jest to więc idealny moment, żeby  zacząć torturować znajomych wysyłając zdjęcia z pięknych, słonecznych  i niezatłoczonych  plaż. Ubrani w stroje kąpielowe, wciąż możecie pozować do zdjęć trzymając w ręce  zimną kawę. Wasz uśmiech nie będzie ani odrobiny przekłamany.
     Na koniec, przyda Wam się jeden ciepły sweter. Pamiętajcie, żeby założyć go czym prędzej, kiedy przy lądowaniu zobaczycie wielki napis „Okęcie”! Szok klimatyczny po powrocie, niestety do najmilszych odczuć nie należy.
 
 
       Wszystkie załączone zdjęcia zostały wykonane kilka dni temu. Pozdrawiam więc   bardzo gorąco jeszcze  z  plaży!
      Ponieważ pogoda wakacyjna wciąż w Grecji trwa, a i turyści jeszcze nie wyjeżdżają, na dalsze posty z tego cyklu zapraszam do samego końca września! W przyszłym tygodniu bohaterem kilku uroczych filmików, znów będzie Jani!
 
 
 
 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Początek dnia wg greckiej pani domu… poniedziałek, 10 września 2012

 
 
 
       Każdego ranka, kiedy tylko otwieram oczy,  słyszę ten sam dźwięk. Kilka sąsiadek, wychodzi na uliczkę, po czym myje chodnik. Tak jest – myje chodnik. Dobrze przeczytałeś drogi Czytelniku! Dźwięk wylewającej się pod dużym ciśnieniem wody, już od godziny siódmej, roztacza się wszędzie. Każda z sąsiadek myje kawałek ulicy pod swoim domem, polewając ją wodą, z długiego węża ogrodowego. Nie ma w tym zwyczaju rozpisanego planu, to znaczy: niektóre panie domu robią to raz na tydzień, niektóre raz na dwa tygodnie, są jednak i takie które robią to każdego ranka. Zawsze zjawiają się  trochę ospałe, obowiązkowo w pidżamie, co najwyżej w szlafroku i koniecznie w  domowych klapkach. Widok  nie tyle niecodzienny, co zupełnie niezrozumiały. Przy temperaturze około 30 stopni, w pełnym słońcu, woda bowiem w ciągu 5 minut zupełnie wyparowuje. Natomiast różnica z „przed” i „po” mycia jest dla mnie niedostrzegalna.  Poprostu jej nie ma!
 
      W tym momencie niemalże same nasuwają się co najmniej dwa pytania:
1) czy greckie panie domu mają zbyt  dużą ilość wolnego czasu?
2) czy Grecja jest jedynym krajem na świecie, cierpiącym z powodu zbyt dużej ilości wody?
 
 
    No cóż… Nie byłabym sobą, gdybym po prostu sama nie spróbowała. Wstałam więc pewnego ranka, jeszcze w pidżamie i domowych klapkach, wyszłam przed dom. Chwyciłam węża doprowadzającego wodę  i z na wpół przymkniętymi oczami zaczęłam myć nasz kawałek ulicy. Trwało to standardowo, czyli jakieś dziesięć minut. Rezultat: z „przed” i „po” – nie było żadnej  różnicy, a woda po kilku minutach wyparowała.  Nic co mogłoby mnie zaskoczyć. Wróciłam do domu, przebrałam się, umyłam  i zabrałam  za śniadanie. Po kilku chwilach zauważyłam, że coś się jednak zmieniło. Nie w chodniku, ale  we mnie. Od dawna bowiem  nie byłam  tak zrelaksowana…
 
      Na pewno nie mam w planach  myć mojego kawałka ulicy codziennie. Ale zdaje się, że za jakiś czas znów go umyje…
 
     A jak ma się Wasz  kawałek ulicy? Czy  myliście już go kiedyś?
     Relaksującego   poniedziałku!
 
 
 
 
 
 

Hej dziewczyno! Odkurz lepiej swoje marzenie… piątek, 7 września 2012

    
 
      Wiedziałam, że jeśli telefon do ręki weźmie Olivka, to po pierwsze rozmowa szybko się nie skończy, a po drugie na pewno nie będzie zwyczajna. Stało się dokładnie tak, jak przewidywałam. Kiedy tylko słuchawka trafiła do Olivki, usłyszałam śpiewnie wykrzyczane moje imię:
-Dorotaaaa!  Jak żyjesz? – myślałam, że ogłuchnę…
-Całkiem nieźle.
      Z Olivką nie rozmawiałyśmy od czasu naszej przeprowadzki. Co pozostało u niej  niezmienne, to fakt, że zamiast mówić, nadal udawała, że śpiewa w operze. Raczej tragiczna była to imitacja. Kiedy tylko rozbrzmiewał jej śpiew, czy też bardziej dzikie pokrzykiwanie wypełnione nieokiełznaną radością,  wydawało się, że za chwile popękają  wszystkie szyby.
-Olivka, ty nadal śpiewasz? – spytałam.
-Tego nie da się ukryć! – znów odśpiewała. – Śpiewałam, śpiewam i będę śpiewać coraz głośniej!
-A jeśli można – co jest tego przyczyną?
-Jak to co? Czy ty naprawdę mieszkasz teraz w Grecji? Przecież mamy kryzys. Kryyyyzzzzyyyysssss!!!! Co oznacza, że jest coraz gorzej i w mojej pracy są zwolnienia. Bóg raczy wiedzieć jak długo tam pociągnę. – atmosfera tajemnicy i grozy bezsprzecznie narosła.
-To naprawdę nie jest dobrze… Mam nadzieję, że żadne zwolnienie tobie  jednak nie grozi.
-Co noc, kiedy zasypiam to się modle, żeby w końcu mnie zwolnili! Już nie mogę dłużej w tej pracy. Przecież ja… Tylko marnuje tam swój taaallleeennnntttt!
-Co ty opowiadasz, Olivka! Jesteś stworzona do pracy z dziećmi! Widziałam  jak rozmawiasz z tymi małymi smarkami.
-Ja … Ja jestem stworzona do sceny, sławy, sukni z falbanami, kwiatów pod stopami. Jestem stworzona do  … ooopppeerrryyyy!  Kiedy już mnie zwolnią, wtedy w końcu mam szansę zostać tą gwiazdą. Tymczasem – treeennnuuujjjeee!
-Olivka… moja droga, czego ty się nawdychałaś…?
-To właśnie cała ja i nikt mnie nie zmieni!  A ty Dorota, zamiast się śmiać… Hej dziewczyno! Odkurz lepiej  swoje marzenie! Adio szwagierko! A tak poza tym, jestem u was za półtora tygodniaaaaa!!!!
     Zdążyłam tylko podśpiewać:
Adio! – gdybym znała się na operze, myślę że można było to podciągnąć pod sopran.  
 
 
         Olivka jak zapowiedziała, tak też zrobiła. I odwiedziła nas półtora tygodnia później. Ja w międzyczasie, zdążyłam dojść do wniosku, że i w jej szaleństwie, ukryta  jest metoda. Tak jak radziła, odkurzyłam więc swoje dawne marzenie. Może nic wielkiego, ale postanowiłam, że tej jesieni namaluje swój pierwszy, wielki obraz. Mało tego, już znalazłam potrzebne  natchnienie…
 
 
 
Okolice Delf
 

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co Grecy jedzą na śniadanie? Propozycja nr 1… poniedziałek, 3 września 2012

 
 
 
 
 
      Pamiętam, że kiedy mieszkaliśmy w domu Sałatki, byłam jedyną osobą, która rano jadła śniadanie. Przez dom przewijało się wiele osób i właściwie każdy mojemu śniadaniu nie mógł się nadziwić. Fakt, iż jem coś takiego jak śniadanie, Feta zwykła przedstawiać jako jedną z bardziej egzotycznych ciekawostek prosto z Polski.
 
       Moje śniadanie w niczym nie różni się od typowo polskiego. Kanapki, zapiekanki, jajecznica, ewentualnie płatki z jogurtem.  Nawet w czasie mieszkania w Grecji, moje śniadania nie uległy większej zmianie. W tym temacie, nie miałam bowiem gdzie się zainspirować. Cały czas byłam jednak ciekawa: jeśli już znajdzie się Grek, czy też Greczynka i  jedzą oni coś z rana, to jak wygląda ich typowe śniadanie?
 
    Odpowiedź na moje pytanie przyszła pewnego dnia w supermarkecie, kiedy kupowałam ciastka. Z tyłu na paczce jednej z nich, była propozycja „typowego greckiego śniadania”. Dodam, że firma  do której należą ciastka, wyprodukowała ich aż 4 różne rodzaje, tak więc propozycji śniadań jest również 4!
 
    Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała. Przyrządziłam więc wszystko dokładnie tak, jak radzono w przepisie! Odmierzając nawet te same miarki. Kiedy więc szykowałam:
 
 
 
·         3 ciastka
·         jogurt naturalny
·         szklankę soku pomarańczowego (świeżo wyciśniętego)
·         filiżankę zielonej herbaty
     
 
… byłam święcie przekonana, że za chwilę będę głodna, bo trzema ciastkami i płynnymi dodatkami po prostu się nie najem! Już podczas szykowania myślałam  o obiedzie :)))
 
      I tu wielkie zaskoczenie! Bowiem i w tym śniadaniowym dla mnie szaleństwie była metoda… Widocznie ktoś ten prosty przepis nieźle przegłówkował. Myślę, że maczał w  nim palce jakiś dietetyk. Nie byłam w stanie zjeść ani jednego ciasteczka więcej! A jak widać na zdjęciu, przygotowałam sobie aż 4. Czułam, że w moim brzuchu nie ma już na nic więcej miejsca. O dodatkowym ciasteczku nie było już mowy!
 
     To proste śniadanie dało mi bardzo dużo energii, a o obiedzie wcale nie przypomniałam sobie tak szybko. Na dodatek,  ważna dla wszystkich rzecz: do wykonania naprawdę  ekspresowo! Mogę stwierdzić, że nie tylko jeszcze kiedyś spróbuję – to śniadanie już weszło na stałe do mojego porannego menu.
 
 
       
     
       Tymczasem, bez względu na to czy jesteście już po śniadaniu, w jego trakcie czy też przed, zapraszam serdecznie do „Szminki”! Tam dziś kryje się odpowiedź na pytanie: dlaczego zdanie „Ale prosta z ciebie dziewczyna!”, to we Włoszech największy dla kobiety komplement!
 
 
 
     Miłego poniedziałku !!!
 
 
 
 
 
 

Dziś jest Dzień Bloga!… piątek, 31 sierpnia 2012

 
 
 
     Ku mojej radości, ostatnio było sporo okazji do świętowania. Od powstania „Sałatki” minął już rok. Oliwa z oliwek właśnie miała prawie setne urodziny. Za to dziś, czyli 31 sierpnia jest   Dzień Bloga.
 
     Bez najmniejszej obiekcji zaliczyć mnie można do grona osób, która uważa, że każda okazja jest dobra do świętowania. Uznaje, że jeśli uchwalone zostało jakieś święto – to czemu by go nie świętować? Jestem wielbicielką   Bożego Narodzenia, więc prezenty kupuje już we wrześniu. Wielkanoc ubóstwiam i nie wyobrażam jej sobie bez kolorowego jajka! A luty byłby taki smutny bez Walentynek, mimo iż są dość komercyjne. Za  to imieniny czy urodziny to wspaniała okazja, żeby w szczególny sposób  przypomnieć sobie o bliskiej osobie.
 
     Moim upodobaniem do świętowania idealnie wpisuje się w grecką mentalność. Wczoraj w Grecji imieniny obchodził Aleksander z Aleksandrą. Z tej okazji, tawerny pękały w szwach! A kiedy 15 sierpnia swój dzień obchodzi Marija razem z Despiną i Panagiotisem, cały kraj tkwi w jednym wielkim świętowaniu. Tego dnia niczego nie da się załatwić. Świętuje bowiem właściwie  każdy!
 
   Nie byłabym  więc sobą zapominając, że to właśnie dziś jest Dzień Bloga. Z tej okazji u mnie, przez cały dzień króluje różowe wino.
  Wszystkim blogującym jak również i sobie więc życzę:
 
-listy niekończący się kreatywnych pomysłów
-milionów wejść i jeszcze więcej stałych czytelników
-oraz żeby te zdjęcia trochę szybciej się ładowały!
 
 Całusy od Sałatki *****

 

 
Za wyśmienite różowe wino – wielkie podziękowania dla jego sponsora:
:)))))


http://arthistery.blogspot.com/

 

 
 

 

 

 

Oliwa z oliwek ma już prawie 100 lat! czwartek… 30 sierpnia 2012

 
 
 
      Fakt, że już od dobrych kilku miesięcy nie mieszkamy w domu Sałatki, nie oznacza wcale że jesteśmy wyłączeni z jej codziennego życia. Można powiedzieć – wręcz przeciwnie. Nasz stacjonarny telefon ciągle dzwoni. Z tym, że właściwie tylko w jedną stronę… Nie ukrywam, że po ostatniej wizycie teściów, chęć naszego kontaktu  znacznie się zmniejszyła. Prawie co wieczór jednak telefon rozbrzmiewa, z niezmiennym pytaniem „co u was”? Podjęłam już kilka prób zutylizowania tej brzęczącej maszyny. Niestety, żadna jednak się nie powiodła. Na cóż… wejście do typowej greckiej rodziny ma to do siebie, że drzwi powrotnych już nie ma!
 
     Przechodząc jednak do meritum. Kiedy  kilka dni temu przeglądałam  pierwsze artykuły z bloga, przypomniałam sobie, że 25 sierpnia Oliwa z oliwek ma swoje urodziny. A był dokładnie 25ty!
   Dziewczyny – czy próbowałyście przekonać kiedyś swojego chłopaka, żeby zadzwonił do swojej babci, bo ta właśnie ma urodziny? Każda, która próbowała na pewno się zgodzi – Mission Impossible! Właściwie nawet nie ma co pertraktować. Zadzwoniłam więc sama.
 
      Jakiś czas temu babcia miała za sobą naprawdę gorszy okres. Parę dni przeleżała w szpitalu. Były momenty, kiedy wszyscy przygotowani byli na najgorsze. Jak się jednak okazało – jeszcze na nią nie czas. I zdaje się, że czas ten szybko nie nadejdzie. W każdym razie, po ostatnich problemach ze zdrowiem, trochę pogorszył jej się słuch.
 
-Haaaallllooooo!!!!! – usłyszałam krzyk w słuchawce.
-Wszystkiego najlepszego babciu! Dziś są twoje urodziny! Dzwonie z życzeniami! – powiedziałam, moim łamanym greckim, jak się mi wydaje z błędem w każdej części zdania.
    Nie wiadomo, czy powiedziałam wszystko odwrotnie, czy też babcia źle zrozumiała, ale w odpowiedzi, to ja usłyszałam życzenia dla siebie:
-Wszystkiego najlepszego Dorota! Niech ci się szczęści! Niech ci dopisuje zdrowie i niech Bóg cię ma w swojej opiece… moje drogie dziecko!
      Słysząc naszą komunikację, w której każda ze stron i tak  nic nie rozumie, stojący obok Jani, wyrwał mi telefonz dłoni.  A przecież jeszcze chwilę wcześniej, przed rozmową bronił się rękami i nogami…
-Nie babciu! Dzwonimy, bo dzisiaj są T-W-O-J-E urodziny!
-Moje? Co ty bredzisz? Ja mam  25tego!
-Dziś 25ty!
    Dłuższa chwila ciszy, w której słychać głęboki namysł.
-O Matko Święta! Haha! Zapomniałam! Synku, wnusiu – tylko wy pamiętaliście! Jak mi jest teraz miło!
-A jak się babciu czujesz? – nie muszę dodawać, że do dalszej praktyki języka greckiego nie zostałam już dopuszczona…
-A świetnie! Zadzwoniłam tylko do twojej mamy, żeby mnie ktoś w końcu stąd zabrał. Czy twoja matka uważa, że ja jestem niepełnosprawna? Ile mam tak tu leżeć? Pogłupieli wszyscy! Tylko tu leżę i leżę, jakbym już co najmniej konała. Mówię ci – jakie nudy…  Dzisiaj zrobiłam awanturę, więc zabierają mnie w końcu  na spacer, a później na kilka dni do siebie. – monolog jak zawsze pokrzykującej Oliwy trwał w najlepsze nieprzerwanie. A  w jej głosie trudno było się doszukać choćby śladu osłabienia.
 
   
      I właśnie wtedy, po skończonej z babcią rozmowie, Jani sam zadzwonił do domu. Ostatni taki telefon wykonał, naprawdę nie pamiętam już kiedy. Po drugiej stronie słychać było zdumiony głos Fety.
-Synu, synu mój! W końcu zadzwoniłeś! Jak ja się cieszę! – i standardowe już pytanie: – Więc co u was?
-Jak to co!? – wykrzyknął Jani – Czy wiesz kto dziś ma urodziny?
-Kto?
-Twoja teściowa! A moja babcia! Dzisiaj ma już prawie setne urodziny. – zgadza się, być może są to już setne. Nie jest  sekretem rodziny, że dokładnego roku przyjścia na świat Oliwy, nikt tak naprawdę nie zna, bo takie były wtedy czasy.
-O Boże! – wykrzyknęła Feta, krzycząc jednocześnie do Pomidora.
-Pomidor! Twoja mama ma dziś urodziny! – po drugiej stronie  linii, słychać było popłoch. Przy telefonie zjawili się wszyscy. Pokrzykiwała  również Olivka.
-Jak to się stało, że nie pamiętaliśmy?! … A tak w ogóle, to kto pamiętał? – spytał w tle Pomidor.
-Dorota…
     I tym samym rozpoczęła się całkiem przyjemna, wspólna rozmowa. Tak jakby o wcześniejszej bitwie już każdy zapomniał. Bo drugą  cechą typowej greckiej rodziny jest to, że każdy żyje chwilą, więc  wszystko co było można szybko puścić w niepamięć.
 
-Dooorrrooootaaaa! – usłyszałam jeszcze  głos Olivki, która nadal śpiewała operowo. Ale nasza  długa, operowa  rozmowa, to temat na zupełnie oddzielny post.
 
    Tymczasem, wszyscy drodzy blogerzy – czy wiecie, kto jutro obchodzi swoje święto? Ja już chłodzę wino w lodówce i  w piątek, pod sam wieczór  zapraszam na świąteczny dla mnie post.

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Super Hot!… poniedziałek, 27 sierpnia 2012

 
 
     
 
    Stało się już moim zwyczajem, że zawsze kiedy jestem na kawie, przeglądam jedną z kolorowych gazet. Przy kawiarnianych stolikach są ich zazwyczaj stosy. Dzięki temu jestem na bieżąco z najnowszymi greckimi plotkami. Rozpoznaje znane twarze, wiem kto z kim romansuje, znam też wszystkie najważniejsze skandale. Wiedza ta pozornie niezbyt istotna. Moim zdaniem, stanowi jednak rodzaj  wtajemniczenia w codzienne życie Grecji.
 
     Jeśli w Polsce narzekamy na niski poziom prasy kolorowej, radzę zajrzeć to tej greckiej. Szczerze  współczuję greckim celebrities, bo tutejsi  paparazzi naprawdę wydają się nie mieć granic. Zdjęcia gwiazd potrafią być, łagodnie ujmując  – niedyskretne. Dzieciom nigdy nie zakrywa się twarzy. W gazetach dominują fotografie, ale jeśli już pojawi się tekst, pomimo iż zazwyczaj jest bardzo krótki, to ilość znajdujących się tam głupot może być  naprawdę porażająca.
 
     Ujmując krótko – przeglądając grecką prasę kolorową, zawsze można natknąć się na coś swoiście  ciekawego!
    Kiedy ostatnio popijając zimną kawę, przeglądałam jedną z takich gazet, nie mogłam oderwać wzroku od jednego zdjęcia. Powodem tego były trzy przyczyny:
1)      zjawiskowa, męska klata
2)      niebezpiecznie  zawadiacki uśmiech
3)      ale przede wszystkim – wielka strzała i napis Super Hot! Tak na wszelki wypadek, jakby czytelnik się nie domyślił J
 
        Gdybym to ja była w redakcji i gdyby  ode mnie to zależało, pozwoliłabym sobie na drobną  korektę –  Super Super  Hot!
 
      Wesołego   poniedziałku Kochani!  
 
 

 

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Co koniecznie kupić w Grecji?… piątek, 24 sierpnia 2012

 
 
 
 
     Pamiętam, że jednym z pierwszych prezentów jaki dostałam od Janiego, była para nieprzyzwoicie drogich butów. Cena tych  prostych japonek każdemu wydawała się zupełnie niewspółmierna, do tego czym w zasadzie były. Ich podeszwa nie miała nawet pół centymetra. Cienki czarny pasek trzymający stopę. Plus kilka świecących się kamyczków z tyłu. I na tym koniec.
 
-Kupować takie buty – to jest naprawdę szalone! – komentował każdy, kto pytał o ich cenę. No cóż, nie wszystko na tym świecie musi być przecież logiczne.
 
 
     W tym szaleństwie była jednak metoda. Po pierwsze, te buty w swojej prostocie  są niesamowicie piękne. Po drugie, od momentu ich kupna minęło już sześć lat, a ja nie tylko mam je do dziś – wciąż bardzo często je noszę! Są przy tym główną ozdobą mojej obuwniczej kolekcji. Tej niespełna półcentymetrowej podeszwy, po prostu nie da się zedrzeć. Paska podtrzymującego stopę urwać nie można. Nie ma również chyba na świecie takiej siły, żeby wydłubać choć jeden  ze świecących się kamyków. Te buty są piękne. Ale również – niezniszczalne!
 
 
     Dlatego więc jeśli wybieracie się do Grecji, najlepiej jechać tam  na boso! Za to bez greckich butów, jeślibym mogła – zabroniłabym odjeżdżać. Grecką specjalnością, podobnie jak feta,  są buty, a  w szczególności te  na lato. Wariacji na ich temat nie ma końca i trudno znaleźć dwie takie same pary. Poza tym są naprawdę fenomenalne jakościowo. Ceny są najróżniejsze, ale wydając  nawet 50 euro, trzeba mieć świadomość że jest to inwestycja na lata, której się nigdy nie żałuje.
 
        Greczynki nie boją się wybierać nawet najodważniejszych fasonów. Uwielbiają duże, świecące się w letnim słońcu kolorowe  ozdoby. Dlatego właśnie, jeśli spędzacie w Grecji wakacje, zwróccie    szczególną uwagę, na to co dzieje się na greckich stopach. Problem tylko w tym, że naprawdę ciężko będzie oderwać od nich wzrok.