Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 4 – „Little Britain”, czyli greckie Laganas

       -Hej! To który z was jest tutaj maestro? – wykrzyknął barman, do grupy brytyjskich nastolatków, którzy właśnie wchodzili do klubu. Każdy z nich wysoki i jeszcze bardziej chudy, w wieku kiedy  mięśnie nie nadążają w wyścigu z rosnącym wertykalnie  ciałem. Opaleni, a raczej nadpaleni na czerwono. Ubrani  tak, jakby każdy był dokładną kopią drugiego.
     Każdy chce być  „maestro”, więc odpowiedzią na pytanie barmana, był  las rąk i krótka przepychanka, poczym wyłonił się „maestro”.  Barman wychylił się zza baru i kazał otworzyć chłopakowi szeroko usta. Jedną ręką chwycił go za żuchwę, a drugą lał do gardła  wódkę. Sekundę później, wyćwiczonym w numerze wieczoru ruchem,  kilka centymetrów nad gardłem młodego Brytyjczyka podstawił zapaloną zapalniczkę. „Maestro” przez chwilę, niczym Smok Wawelski, zionął najprawdziwszym ogniem.
     -Fuck you!!! Przecież to bolało!!!  Jeszcze  mogło mi się coś stać! Człowieku, czy ty zwariowałeś?! – krzyczał zszokowany chłopak.
    -Ale przecież sam powiedziałeś… Jesteś maestro! – odpowiedział barman.
   Młody „maestro” po chwili doszedł do siebie. Zanim jednak to się stało, do barmana podbiegła kolejna grupka brytyjskich chłopaków:
     -Ej, stary! Możesz to jeszcze raz zrobić! Pokaż to jemu, on się zgodził.
     I tak do końca czarnej nocy, po sam początek białego dnia. Każdy młody Brytyjczyk, musi poczuć jak to jest być „maestro”. Właśnie tutaj, w Laganas.
     Miejscowość Laganas, znajduje się na południowym wybrzeżu Zakinthos, w samym środku zatoki, o tej samej nazwie jak  miasteczko. Plaża, która tam się znajduje jest bardzo szeroka. Brzeg jest dość długo płytki, a brunatny piasek jest drobny jak pył. Plaża w Laganas, to jedna z plaż wyspy, gdzie od wielu wieków składają swoje jaja żółwie Caretta Caretta, znajdujące  się pod ścisłą ochroną.
      Tłumy młodych Brytyjczyków, którzy przyjeżdżają masowo, żeby spędzić  wakacje w Grecji, w słynnym Laganas, bynajmniej nie zajmują się podziwianiem żółwi. Cóż… Podejrzewam, że na plażę Laganas żółwie przypływają obecnie bardzo rzadko,  o ile w ogóle można tam je jeszcze spotkać. Prawo o ich ochronie co prawda istnieje, ale jego przestrzeganie, to dłuższy i głębszy temat. Żółwi ubywa, ale brytyjskich turystów jest tam coraz więcej.
       Laganas żyje właściwie tylko w sezonie letnim. Nie mam pojęcia, czy ktoś mieszka tam na stałe. Być może  tylko na obrzeżach. Dlatego wszystko wydaje się być prowizoryczne i jedynie sezonowe. Całe miasteczko składa się z klubów, dyskotek, barów ze striptizem, kilku sklepów z alkoholem czy też  koszulkami i majtkami z nadrukami „I love Zante!”, „Keep calm and party!”. Jeden McDonald’s, Pizza Hut i właściwie to wszystko. Ach! Plus posterunek policji na końcu miasta.  
      Trudno w Laganas spotkać choć jednego Greka. Przechodząc ulicami miasteczka, można pomyśleć, że jest ono brytyjskie. Właściwie wszyscy tam, to Brytyjczycy. English breakfast jest tu znacznie łatwiejsze do znalezienia niż greckie souvlaki.
     Młodzi wyspiarze  przylatują tu przede wszystkim po to by się wybawić. Z dala od domu, w przybytku brakującego im na co dzień  słońca, pozwalają sobie na wszystko. Czy oglądaliście dokumentalny program o brytyjskich nastolatkach spędzających wakacje na wyspach? Jeszcze tego lata emitowany był w TVN Style.  Wszystko co tam pokazano, niestety naprawdę tak wygląda!!! Szczegółów oszczędzę. Dla tych, którzy programu nie kojarzą, zobrazuje  że spotkanie na ulicy nagiej osoby czy też  pary uprawiającej  sex w miejscu publicznym, nie jest już raczej szokujące.
     Grecy rozlewają alkohol. Serwują Brytyjczykom ich angielskie śniadania. W klubach puszczają ich hity. Przez jeden sezon muszą zarobić na cały rok, bo jesienią i zimą nic tu się nie dzieje. Każdy mówi więc płynnie  po angielsku, ale na młodych Brytyjczyków patrząc z najczystszą pogardą. Trudno ukryć ją nawet pod grzecznościowym  uśmiechem.
       Pamiętam, że kiedyś szłam główną ulicą w Laganas, chwila przed 9 rano. Kilka osób wracało jeszcze z imprezy. Powietrze przesiąkała mieszanka trzech zapachów. Alkohol. Ludzkie wymioty. Oraz chlor… Potężne ilości chloru, którym odkażano kluby, bary i dyskoteki oddychające chwilową pustką, aż do momentu kiedy zapadnie zmrok.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – RZECZY

      W prezencie pod choinkę  od mojej siostry dostałam  książkę, która  pochłonęła mnie całkowicie  i już właściwie ją kończę. „Sztuka sprzątania. Uporządkuj swój dom i swoje życie” Dominique Loreau. Wiem, że dla niektórych tytuł może brzmieć co najmniej dziwnie. Dla mnie ta książka jest jednak doskonałym komentarzem moich obserwacji, na temat tego jak bardzo o swoje domy dbają Greczynki.  Po przeczytaniu zupełnie przestałam się temu dziwić.
      Loreau jest również autorką książki na temat życiowego minimalizmu oraz „Sztuki prostoty” (obie  już umieściłam na mojej obowiązkowej liście lektur). Z pochodzenia jest Francuzką, ale od około trzydziestu lat mieszka w Japonii. Książka nie jest bynajmniej poradnikiem w stylu „Perfekcyjnej pani domu”. Uczy innego podejścia do sprzątania, organizowania przestrzeni w której funkcjonujemy i  życia, tak aby nie tylko w pomieszczeniu, ale również w głowie panował harmonijny porządek. Wyrobić  sobie nawyk odkładania przedmiotów  na miejsce. Sprzątać na bieżąco, zamiast urządzać wielkie porządki raz na kwartał. Używać jedynie  kilku najprostszych środków do czyszczenia, które są ekologiczne jak i bardzo tanie.  Oraz przede wszystkim… zmienić  podejście do przedmiotów,  które  w codziennym życiu są nam potrzebne; co znaczy posiadać  tylko i wyłącznie te, które rzeczywiście używamy. Ten ostatni punkt, zainteresował mnie najbardziej.
     Mając w perspektywie spędzenie  kilku tygodni w moim dawnym  pokoju pomyślałam, że jest to doskonały moment, żeby zrobić gruntowne porządki, wg wskazówek płynących z książki. Raz, a dobrze. Podobno Japończycy robią tak  zawsze przed 1 stycznia,  by Nowy Rok przywitać „na czysto”.
      Porządkowanie całej przestrzeni zajęło  mi prawie  dwa dni. Przejrzałam wszystkie kąty, szafki, szafeczki oraz  szuflady. Oddałam, wyrzuciłam, zutylizowałam wszystko czego nie używałam. Pięć(!) worków ubrań, których już nie nosiłam, a zawsze myślałam, że może jeszcze kiedyś będą mi potrzebne,  nawet jeśli wkładając je czułam się jak z innej epoki.  Cały plik starych gazet „jeszcze do poczytania”, jakbym miała czas czytać co w gazetach było rok, dwa,  a nawet trzy lata temu. Stosy  notesów, notesików w najróżniejszych kolorach i rozmiarach – wspomnienie po mojej dawnej papierniczej manii. Wraz z ich wyrzuceniem, czuje że również i owej manii się pozbyłam. Dziesiątki kaset jeszcze z okresu mojego dzieciństwa. A przecież ja nawet nie mam magnetofonu! Worek nadłamanych długopisów, które bardziej skrobią niż piszą, świeczników, ozdóbek o wątpliwych walorach estetycznych i rupieci z cyklu „a może jeszcze kiedyś się przyda” oraz pamiątek,  których znaczenia już nawet nie pamiętam. Ach! Jeszcze notatki  z okresu studiów i najróżniejszych kursów, które „jeszcze kiedyś mogą być niezbędne”, jakby samych książek było mało, a internet od jutra miał przestać istnieć.
      Taszcząc wszystkie  worki i woreczki, myślałam sobie ile na to wszystko wydałam pieniędzy? Po co właściwie były mi te rzeczy? Kiedy naprawdę używałam  je po raz ostatni? Ile czasu i energii na nie zmarnowałam, męcząc się przeświadczeniem, że mam jeszcze kiedyś do nich wrócić. Kto ma na to czas? Przecież on tak szybko pędzi…
     Kiedy wyrzuciłam ostatni worek  pomyślałam, że nigdy więcej nie kupię niczego, bo jest „urocze, słodkie, ładne albo do czegoś tam się przyda”. Kiedy następnym razem przyjdzie mi kupić nowy przedmiot, zastanowię się pięć razy, czy rzeczywiście jest mi on potrzebny.
     Na szczęście  z uporządkowaniem całości zdążyłam przed pierwszym stycznia, dokładnie tak jak  robią to Japończycy. Kiedy wyrzuciłam ostatni worek i uporządkowałam już całą przestrzeń, z uczuciem swoistego oczyszczenia otworzyłam okno, żeby odświeżyć  również  powietrze. Wyłączyłam światło, zamknęłam drzwi i wyszłam  na sylwestrową imprezę.
     Tegoroczny Sylwester spędziłam w małym, ale przemiłym  gronie. Bez wielkich fajerwerków, za to z lampką wyborowego wina w dłoni. Jakby i Sylwester wpasował się do mojego noworocznego  nastawienia, że „mniej znaczy więcej”.
      Kiedy nad ranem pierwszego stycznia weszłam do mojego pokoju, poczułam że panuje w nim zupełnie inna energia. Był nie tylko czysty. Przede wszystkim było w nim miejsce na nowe życie, nowe decyzje, emocje i  doświadczenia.
      Położyłam się do łóżka, rozumiejąc co miała  na myśli moja znajoma Greczynka, kiedy mówiła że jednym z przyjemniejszych uczuć w życiu, jest chowanie nóg do świeżej pościeli. Kiedy prześcieradło jest jeszcze sztywne, a poduszka pachnie  powietrzem.
     Zasypiałam w przeświadczeniu, że to najszczersza prawda, że szczęścia nie da się kupić. Że chowa się ono w codziennych, najbardziej niepozornych chwilach, które najczęściej dajemy sobie sami. Zamknęłam oczy i szybko zasnęłam. Myślę, że rok 2014 może być naprawdę wspaniały.
~  ~  ~  ~
      Co prawda ten post tym razem odbiega od  tematu samej Grecji, ale miałam wielką ochotę się z Wami nim  podzielić. Tymczasem, pora powrócić do głównego wątku bloga i przejść do  tego, co słychać u Sałatki. Narobiło się trochę zaległości jeszcze z grudnia.

Rion – Antirion, czyli jeden z najdłuższych wiszących mostów świata

      Współczesna technika czy też budownictwo, nigdy specjalnie nie leżały w kręgu moich zainteresowań. Trudno jednak nie zachwycić się wielkimi osiągnięciami cywilizacji XXI wieku, których doskonałym przykładem jest  Rion – AntirionWidok tego gigantycznego mostu, wpasowanego w monumentalny krajobraz morza i gór, robi ogromne wrażenie. Sam most widziany z daleka, przypomina jedną z rzeźb sztuki współczesnej  i jest przykładem na to, że i budowla może być po prostu piękna.
     Rion – Antirion znajduje się nad Zatoką Koryncką i  łączy Peloponez z kontynentem. Jego trudna do wymówienia nazwa, składa się z  nazw dwóch miejscowości, gdzie most się zaczyna i kończy.
     O każdej porze roku, dnia czy też nocy, most zawsze prezentuje się  spektakularnie. Tworząc delikatny łuk, rozpościera się nad spokojnie wyglądającym morzem. Cztery trójkąty, które go tworzą  przypominają wyrastające nieopodal  góry. Ten most jest przy tym naprawdę ogromny. Swoimi rozmiarami wyprzedził Golden Gate Bridge nad Zatoką San Francisco. Obecnie jest największym wiszącym mostem na świecie.  
     Jego  uroda nie jest jednak  jedynym walorem. Łącząc Peloponez z Grecją kontynentalną, Rion – Antirion stanowi niesamowite ułatwienie komunikacyjne. Co prawda dziś również tę samą trasę można przepłynąć statkiem, jednak przejechanie przez Rion – Antirion jest znacznie szybszym rozwiązaniem.
      Budowa mostu została zakończona w 2004 roku, podczas przygotowań do Igrzysk Olimpijskich. Głównym fundatorem budowy była Unia Europejska.  Most ma długość niemal trzech kilometrów (dokładnie  2882 m), bo taką też szerokość  ma w tym miejscu Zatoka Koryncka. Ogromnym utrudnieniem przy  budowie był fakt, że jest to teren sejsmicznego uskoku, a woda w tym miejscu sięga głębokości ponad 60 metrów. Most zbudowany jest tak, że przetrwa trzęsienia ziemi o sile nawet ponad siedmiu stopni w skali Richtera. Mam nadzieje, że do żadnej próby jednak nie dojdzie…
     Przejazd mostem ma tylko jeden minus. Jest nim cena, która wynosi 13 euro. Żeby Rion – Antirion zobaczyć dokładnie, dobrym i tańszym sposobem jest przepłynięcie statkiem, który przemieszcza się  spokojnie równolegle do mostu. Z jakiejkolwiek strony by na niego nie patrzeć, Rion – Antirion wart jest szczególnej uwagi.
 Do przygotowania tego tekstu, korzystałam z książki „Grecja – cuda świata”, red. prowadzący J. Kałużna – Ross, Rzeczpospolita,  New Media Concept sp.  z o.o., 2008

Ostatni dzień starego roku! Czego życzycie sobie na 2014?

     Dwa lata temu, w tym magicznym momencie kiedy wybijała północ, a na niebie spadały setki kolorowych „gwiazd” i kiedy  na kalendarzach pojawiała się nowa liczba – 2012, z siłą taką że na dłoniach prawie miałam siniaki trzymałam kciuki i  wypowiadałam życzenie. Żeby w nowym roku mieć nasz  własny dom. Kilka miesięcy potem, dostaliśmy do niego klucze. Rok później, kciuki trzymałam równie mocno, żeby dostać  pracę, która będzie moją pasją i zacząć publikować pierwsze teksty. Propozycję takiej pracy dostałam jakieś dwa miesiące później, a opublikowanie wymarzonego  tekstu też  mam już za sobą.
      Gdybym wiedziała wcześniej, że tak to właśnie działa… Że kiedy na niebie pojawia się tak nieziemska scenografia, a kciuki trzyma się  mocno, że aż boli – wtedy marzenia mają tę właściwą  moc. Gdybym to wiedziała, zamarzyłabym sobie jeszcze więcej! Dbając również o wszystkie detale. Tak właśnie zamierzam zrobić w najbliższą sylwestrową noc.
    Przede mną leży mój  nowy kalendarz. Uwielbiam jego pomarańczowy kolor, bo dodaje mi energii. Wszystko w nim jest takie nowe i  pachnie świeżością. Przeglądam posklejane jeszcze  kartki. Ciekawe co będzie na nich wkrótce napisane? Na końcu jest wielka  mapa całej Grecji. To ona przesądziła o jego kupnie. W tym roku marzą mi się również  podróże… Otwieram kartkę z napisem 1 stycznia i zapisuje wszystkie życzenia  na 2014, pamiętając tym razem o detalach. To co jest zapisane, jest  dużo bardziej rzeczowe i konkretne. Staje się  realne.
A jakie są Wasze życzenia  na 2014?  

Pamiętajcie, żeby mocno trzymać za nie kciuki, kiedy huczeć będą fajerwerki…

No cóż… Czasem i teściowej trzeba przyznać rację…

      Podobnie jak wiele innych Greczynek, również i Feta w dziedzinie domowego sprzątania jest prawdziwą mistrzynią. W systemie myślenia typowej greckiej  kobiety, idealnie wysprzątany dom jest punktem honoru. A ten, jak powszechnie wiadomo, dla Greków jest naprawdę ważny.
    Jani definitywnie zabronił Fecie sprzątać  w naszym domu. Feta posłuchała syna, jednak ewidentnie  widać było że kosztuje ją to wiele. Mimo, że i ja lubię domowy ład i porządek, do typowych greckich standardów oj brakuje mi jeszcze trochę. Feta starała się nic nie mówić. Zdaje się, że kilka razy boleśnie ugryzła się w język. Czasem  już coś chciała powiedzieć. Ale… ostatecznie się powstrzymywała.  Tym samym pomyślałam,  że okrucieństwem  byłoby nie docenić takiego poświęcenia.
      -Pani Feto! – zaczęłam. –Chciałam się coś doradzić…

   -Tak! Słucham? – w oczach Fety pojawiły się nie tyle iskierki, co żywe płomienie.
    -Czy może wie pani jak najlepiej jest wymyć piekarnik? Zawsze mam z tym problem. Zupełnie nie wiem, jak mam się za to  zabrać. Czy może mi pani polecić najskuteczniejszy sposób?
   Feta zerwała się z miejsca i z prędkością światła przeteleportowała się do kuchni. W jej dłoniach  niczym magiczne różdżki,  pojawiły się gumowa ściereczka oraz specjalny płyn w sprayu do mycia piekarników.
     -Ach Dorota! Nic prostszego! Jak dobrze, że się w końcu przełamałaś i się mnie radzisz. Zaraz wszystko ci pokażę i w piekarniku przejrzysz się  jak w zwierciadle.
     „Nic prostszego!” – pomyślałam. „Rzecz jasna, że doskonale  o tym wiem! A umycie  piekarnika… Przecież każdy to potrafi. Trzeba popsikać tym sprayem, poczekać kilka minut i przetrzeć gumową ścierką. Cała  filozofia…” – dokończyłam tylko w myślach, bo tym razem to ja ugryzłam się w język, pozostawiając dowodzenie Fecie w jej własnym żywiole.
     -Popatrz, bierzesz ten spray, psikasz dokładnie wszystko w piekarniku i zostawiasz na jakieś 20 minut. Albo i dłużej. Później cały płyn  zbierasz dokładnie tą gumową ściereczką. Nic trudnego! A zobaczysz jaki super będzie efekt. Te płyny są naprawdę świetne, nic nie trzeba nawet skrobać!
   -Czyli psikam wszystko… – powtarzałam udając, że chcę zapamiętać.  –A! Pani Feto! Tylko zapomniałyśmy popsikać jeszcze na górze!
    -Gdzie?
    -No na górnej ściance, tam gdzie są te rurki, które grzeją!
    -Dorota, czy ty sobie teraz żartujesz?
    -Z czym?
   -Bój się Boga dziewczyno! Jak popsikasz na górze, to po pierwsze w tych zakamarkach płynu już nie zetrzesz, a po drugie zepsujesz piekarnik. To może… Powtórzmy sobie całość lepiej raz jeszcze…
  Wstyd się przyznać, ale tym razem nie udawałam że nie wiem. Czy wiedzieliście, że rurek na górze piekarnika nie czyści się tym specjalnym sprayem…??? Ja niestety nie miałam pojęcia… Dobrze się więc stało, że zapytałam… Widać,  Anioł Stróż miał nasz piekarnik w swojej opiece.
  -A skoro już tutaj stoimy, to może zdradzę ci taki fajny sposób, jak umyć filtry od pochłaniacza kuchennego. Chcesz?
    -A to… Je się myje…? – tego niestety też nie wiedziałam.
    -To znaczy, są dwa rodzaje. Wymienne, albo takie jak macie wy, czyli dostosowane do mycia.
    -Ach… To dobrze o tym wiedzieć… – wtedy też przyznałam się sama przed sobą, że trochę jeszcze jest przede mną nauki.
    -Więc tak… Zdejmujesz je oba i na całą noc zamaczasz w misce z ciepłą wodą z domieszką chloru. Jeśli nie macie na tyle  dużej miski, można zamoczyć je w  wannie. Rano wyjmujesz i robota  prawie skończona. Przecierasz dwa, trzy razy. Obmywasz z chloru. Zostawiasz do wysuszenia i czyściusieńkie znów zakładasz. Mówię ci, jakie to jest fajne!
    -Hmmm… O tym też nie wiedziałam…
  -Wiesz, jak byłam w twoim wieku, to też dopiero się uczyłam.  Ale nic się nie martw! Stopniowo wszystkiego się nauczysz. Choć, to opowiem ci o jeszcze kilku trikach. Naprawdę ułatwiają życie.
   Pomyślałam, że nic nie zaszkodzi trochę się podszkolić.  A nawet jeśli wszystkich rad nie zastosuje, to przynajmniej ich wysłucham. Wzięłam więc notes i ołówek. Wszystko dokładnie  zapisałam.

Boże Narodzenie…

       Drogi Czytelniku! Człowieku po drugiej stronie ekranu…
       Życzę  Ci WESOŁYCH ŚWIĄT!
       Rodzinnego ciepła, które promieniuje  nieustannie  przez cały rok.
       Odpoczynku od codzienności i zwolnienia z biegu.
       Magicznej atmosfery, która pozwala przenieść się w ten niesamowity zielono – czerwony świat, obwiązany mieniącą się złotem kokardą.
       Zapachów, które nie pozwalają powstrzymać się od przejedzenia. Podobno raz w roku przejeść się można!
       Inspirujących prezentów, na które nawet jeśli nie jest się dzieckiem,  czeka się niecierpliwie.
       I  zwykłego, codziennego poczucia  szczęścia. Przez wszystkie 365 dni zbliżającego się 2014 roku. Ciekawe, co nas w nim czeka?
        Moc uścisków!
        Dorota***
       P.S. A jeśli głowa już boli od zbyt dużej ilości przedświątecznych prac lub coś nie idzie zgodnie z planem, poniżej przesłanie…

Grecja jest cudowna, ale… nic nie równa się z polskim Świętami!

     Pierwszy dzień w Polsce, po prawie rocznej  nieobecności! To prawdziwa przyjemność mówić w języku, w którym się myśli. W tle brzmi polskie radio. Odzwyczaić można się również i od tego, że rozumie się wszystko w stu procentach. Moje najbliższe plany? Spotkać się z całą rodziną  i odwiedzić wszystkich przyjaciół. W międzyczasie przypomnę sobie smak żurku, kiszonych ogórków i koniecznie pierogów!  Pomarańcze zastąpię jabłkami. Tak… Ogromną ilością jabłek! Jutro na śniadanie zjem razowy chleb z białym serem i dżemem  z czarnych porzeczek, którego też w Elladzie przecież  nie ma.  Przeczytam aktualną gazetę. Kupię  ulubioną wodę mineralną i będę delektować się jej smakiem, bo brakowało mi go przez rok. Grecka woda z kranu, mimo tego że jest pitna, nie smakuje tak przyjemnie. A wieczorem… Wieczorem nikogo nie zdziwi, że herbatę pijam z cytryną. To wcale nie oznacza przeziębienia. A może by tak… Wino grzane?  I tu pojawia się kolejny  dylemat… Co wybrać? Toruńskie pierniki, czy ptasie mleczko?  Tych  smakołyków Grecy również nie znają. Oj, nie było mnie tu trochę!
      Nie ukrywam, że wyjazd z Grecji na Święta ma jeszcze jeden duży plus. Udało mi się uniknąć pewnej zmyślnej tortury, której w czasie Bożego Narodzenia poddawani są wszyscy Grecy. Tradycja czasem naprawdę potrafi  dać w kość…
      Jak brzmią greckie kolędy? Trudno dokładnie powiedzieć, bo przez  prawie całe Święta rozbrzmiewa jedna i ta sama. Już 24 grudnia, każdy ma jej serdecznie dość! Przed Świętami chmary dzieciaków, wybiegają z domów, zaopatrzone w muzyczne trójkąty. Wyciągają rączki i czekają na monety. Jeśli im nie zapłacicie, to nie przestaną śpiewać i grać! Lepiej się nie opierać. Im szybciej się człowiek podda tym lepiej, bo dzieci mają w sobie naprawdę wiele świątecznego entuzjazmu, a co najgorsze w swoim kolędowaniu są zastraszająco konsekwentne!  Jak cały ten proces wygląda dokładnie? Niżej znajduje się filmik. W stu procentach się pod nim podpisuje! ;)))

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co zszokowało Oliwę z Oliwek?

       Jedną nogą jestem już właściwie w drodze do domu na Święta. Nie było mnie prawie rok i naprawdę bardzo się stęskniłam. Tym razem muszę niestety jechać sama –  Janiego zatrzymała  praca. Mimo zeszłorocznych  przygód z odkrywaniem smaku ryby po grecku i torturowaniem  niekończącymi się dokładkami karpia, Jani i w tym roku bardzo chciał pojechać. No cóż… Nie zawsze można jednak mieć wszystko!
     Tymczasem, kiedy patrzę na swoją walizkę, w głowie wciąż jeszcze brzęczy mi zszokowany głos Oliwy z Oliwek, naszej prawie już stuletniej babci…
***
     Babcia rozsiadła się wygodnie w swojej ulubionej pozycji. Właściwie jedynej, w której obecnie siedzi. Stabilnie oparte plecy, prawa noga wyprostowana i ułożona  na kanapie, a lewa wesoło dyndająca  nad podłogą. Ubrana jak zawsze na czarno, z czarną chusteczką na głowie. Obowiązkowy  strój dla każdej greckiej wdowy. Gdyby nie jeden bardzo drobny element,  spoglądając na Oliwę można by pomyśleć, że jesteśmy w latach 50. Co jednak zakotwicza babcie w XXI wieku? Jej skarpetki antypoślizgowe, dzięki którym chodząc babcia czuje się bezpiecznie.
     -A co robicie na Święta? – spytała Oliwa z Oliwek.
     -Dorota jedzie do Polski, a ja w tym roku zostaję. – powiedział Jani.
     -A na jak długo jedzie?
     -Jeszcze nie wiemy. Długo jej nie było, chce  nacieszyć się  rodziną, przyjaciółmi, Polską. Więc być może nawet na miesiąc.  – odpowiedział Jani.
     -Na… Miesiąc?!?! – Oliwa z Oliwek zbladła i ze zdziwienia otworzyła usta. Nastała pięciosekundowa, ciężka jak tona cegieł  cisza, poczym z otwartymi rękami i uniesionymi ramionami, babcia zwróciła się do mnie:
A co będzie jadł Jani?!
      Już chciałam odpowiedzieć, że „raczej nie mnie!”. Ugryzłam się jednak w język, bo babcia była w takim stanie, że lepiej było jej nie prowokować. Nie usatysfakcjonowała jej odpowiedź, że Jani świetnie gotuje, więc  na pewno sobie poradzi. Swoją drogą, babcia powinna obejrzeć nasz  kanał kulinarny! ;)))
      Oliwa z Oliwek trwała w całkowitym szoku. W jego obliczu musiały wyblaknąć wszystkie inne szokujące wiadomości w  jej stuletnim życiu. Jakie znaczenie miał  wybuch pierwszej, drugiej wojny?  Fakt, że człowiek wylądował na księżycu, albo że zamordowano prezydenta Kennedy’ego? Jakie to wszystko ma znaczenie…? Jeśli jej wnuk być może jeszcze w tym miesiącu chodzić będzie głodny…
      Szok babci trwał nieprzerwanie do końca naszego pobytu w domu Sałatki. Myślę, że tak naprawdę trwa  nadal. Przybierał on różne pośrednie stany, oscylując pomiędzy  troską, zdenerwowaniem, niepokojem. Oliwa po kryjomu, przeprowadziła nawet  z Fetą  tajną rozmowę, w której nakłaniała swoją synową do interwencji. Ujmując krótko – na Święta kategorycznie  powinnam zostać w Grecji, żeby gotować Janiemu. Inaczej „biedak” jeszcze umrze z głodu!
       Po kilku dniach do dyskusji włączyła się również Olivka.
     -Dorota… Wiem, że może wyglądać  to zupełnie inaczej, ale tak naprawdę zachowanie Oliwy, to wyraz troski. I to o ciebie! – zaczęła.
     -Jak to?
     -Tu nie chodzi wcale o żadne jedzenie… To znaczy… Trochę też, ale nie tak bardzo jak tobie się wydaje. Babcia nie bredzi, ona dobrze wie co mówi… To znaczy… W jej własnej logice.
       Zabrzmiało bardzo ciekawie. Olivka mówiła dalej.
      -Kiedyś w Grecji, to znaczy… Za czasów kiedy Oliwa była jeszcze młoda, żadna Greczynka nie odważyłaby się zostawić męża nawet na jeden dzień i gdzieś wyjechać. Tak na szczęście było –  kiedyś.
      -Ale jak to? Dlaczego? – spytałam.
      -Bo istniało takie niepisane prawo, że jak żona wyjeżdża to jej mąż może do woli ją zdradzać, a wina i tak będzie po stronie żony, bo to ona przecież wyjechała. Kobiecie nie wolno było na krok opuszczać męża. Oliwa się po prostu martwi, tylko nie wie jak ma to wprost powiedzieć. Szuka więc innego pretekstu, żeby cię zatrzymać.  Babcia ma nadal głowę na karku! Tylko że… No wiesz… Stuletnią! Ale ona naprawdę chce dobrze…
       Phihi! Co kraj to obyczaj, jak mawiają. Tego bym się nie spodziewała… Na całe szczęście, żyjemy w XXI wieku!
       Wszystkim powracającym do domów, życzę bezpiecznej podróży! Do zobaczenia – być może na trasie ;)))
Przeczytaj więcej…

Porządkowe triki Fety

       Usiadłyśmy przy kawie. Feta i ja. Olivka krzątała  się gdzieś w tle. Tym razem nie była to żadna manipulacja, ani tym bardziej żart. Ja naprawdę chciałam się dowiedzieć, jak to  się dzieje, że sałatkowy dom jest tak uporządkowany i czysty. Jak Feta to robi, że jej dom wygląda tak zawsze?  A przy tym wcale nieczęsto widzę ją ze ścierką w ręku.


       O wszystkich zasadach prowadzenia wzorowego greckiego domu już wiecie.  Wiem… Wiem… Osoby, które mieszkają w Grecji na stałe, z pewnością widziały wiele domów, które są brudne i zabałaganione. Ciągle jednak ilość tych wysprzątanych  przeważa.  A wyjątki od reguły znajdą się zawsze.
   Diabeł tkwi w szczegółach, a te za chwilę się pojawią. Stanowią one kropkę nad „i” uzupełniającą wcześniejsze posty. A oto i małe porządkowe triki Fety…
TRIK 1: czyszczenie kanapy  – tak, kanapy trzeba czyścić! Przyznam, że i o tym nie wiedziałam. Wg Fety  raz, dwa razy w roku, w zależności od tego jak często kanapa jest użytkowana. Ale jak to zrobić? Przecież kanapy nie można wrzucić prosto do pralki. Również i na to są sposoby…
A)    w każdym większym sklepie dostępne są specjalne substancje do czyszczenia kanap i foteli. Tak przynajmniej jest w Grecji. Taki płyn rozcieramy  na całej kanapie wielką i twardą szczotą. Kiedy wszystko jest dokładnie roztarte, wystarczy otworzyć na jakąś godzinę, dwie okna, żeby wszystko dobrze wyschło. I po kłopocie, to tyle. Jeśli jednak nie znajdziecie  specjalnego płynu, można zamiast niego użyć rozcieńczonego z wodą Vanisha.  Jest prawie tak samo dobry. I jeszcze ważna uwaga…
B)    poduchy, czy też oparcia  prawie każdej kanapy mają z tyłu suwaki. Sprawdziłam – u mnie też są! Raz do roku warto ściągnąć pokrowce i je wyprać. Robiliście tak kiedyś? ;)))
TRIK 2: ocet winny wzmacnia kolory – w Grecji ocet spirytusowy jest prawie niedostępny. Używa się winnego. Jeśli chcecie wymyć kolorowy dywan, kanapy czy fotele, do mieszaniny wody z płynem,  warto dodać kilka kropel octu winnego. Sprawi, że kolory znów staną się intensywne.
TRIK 3: jak zadbać o srebro?  – jeśli Wasza srebrna biżuteria przestała być  lśniąca i zbrązowiała, żeby ją oczyścić wcale nie musicie kupować specjalnych preparatów. Wystarczy wyszorować ją pastą do zębów! Rezultat będzie dokładnie taki sam. Jeśli już szorujecie pastą  swoją biżuterię, to dobry moment by zadbać również o swoje paznokcie. Warto od czasu do czasu przeszorować je pastą do zębów, szczoteczką do paznokci. Jaki będzie rezultat? Sami sprawdźcie ;)))
TRIK 4: czyszczenie filtrów  okapu kuchennego – filtry okapów kuchennych dzielą się na dwa rodzaje. Jedne są wymienne, drugie trzeba czyścić. Ale jak? Wystarczy zdjąć i na noc namoczyć w wodzie z domieszką chloru. Brud, tłuszcz i zacieki schodzą prawie same! Rezultat jest bajeczny, a  prawie nic nie trzeba przy tym robić.
TRIK 5: zaschnięte resztki jedzenia w garnkach – jeśli Wasze garnki są bardzo brudne, bo resztki jedzenia w nich zaschły,  przed wymyciem dobrze jest je oczyścić zmiętą folią aluminiową. Jest delikatniejsza niż druciak, a dobrze zbierze większy brud. Później folię można wyrzucić i po sprawie.
TRIK 6: czy wiedzieliście, że ścianki wewnętrzne drzwiczek od piekarnika też się czyści? – o tym napisała na Facebooku jedna z czytelniczek, za co bardzo dziękuję! Myślałam, że tą wiadomością zaimponuje Fecie. Jednak moja przyszła teściowa była raczej zdziwiona, że jeszcze  o tym nie wiem… Raz dwa! Feta otworzyła piekarnik i rozszczepiła dwie szybki, które tworzą jego drzwiczki. Jak to zrobić? Najpewniej do góry i do siebie, ale najlepiej sprawdzić w Waszej instrukcji.
***
      -Wiesz Dorota… – zaczęła Feta. –W prowadzeniu domu nie chodzi jednak o to,  żeby zasprzątać się na śmierć! Tylko, żeby dobrze wszystko zorganizować. Prowadzenie domu jest jak dowodzenie firmą. A jej właściciel, nie robi wszystkiego przecież sam. Wygląd domu jest jak otwarty pamiętnik  i  powie ci  wszystko o jego gospodyni. Sedno w tym, żeby dobrze wszystkim rozporządzać… Dlatego równie ważna jak same sprzątanie, o ile nie ważniejsza, jest  ORGANIZACJA!
TRIKI   ORGANIZACYJNE, czyli najważniejsze na koniec!

ZASADA 1: po pierwsze i najważniejsze… każdy domownik musi mieć swoje obowiązki, dostosowane do wieku jak  i tego co robi najlepiej. Jeśli domownik nie bierze udziału w sprzątaniu, zwyczajnie nie dba o dom. Im wcześniej zacznie się stosować  taki podział, tym lepiej, bo szybciej wejdzie wszystkim w krew.
ZASADA 2:  szczególnie jeśli pracujesz, a na dodatek masz dzieci, jeśli tylko możesz, to zatrudnij pomoc domową. Pomoc domowa powinna przychodzić raz na dwa tygodnie. Taki jest standard w Grecji. Cytując za Fetą: „dla współczesnej kobiety, która koncentruje się na robieniu kariery, pomoc domowa to nie żadna fanaberia, tylko najzupełniejsza podstawa. Dom ma być zadbany, ale na równi z domem trzeba dbać o siebie”.
ZASADA 3: każda gospodyni, posiada jakiś obszar w domu, który leży jej na sumieniu. Na przykład zabałaganiona szafa czy szuflada. Warto wyznaczyć sobie jeden dzień i raz w tygodniu zabrać się za zaniedbany obszar. Oczyszcza to przestrzeń jak również i nas same, bo uporałyśmy się z czymś na długo odkładanym, więc czujemy się po tym świetnie!
ZASADA 4: przy każdej dłuższej sesji porządkowej, podstawą są dwie rzeczy: żywa muzyka w tle oraz dobra kawa po skończonej pracy.
ZASADA 5:  ważną rzeczą jest  żeby do sprzątania włączyć też swojego mężczyznę. Nie można się łudzić, że sam się domyśli. O nie! Już tyle kobiet się na tym przejechało. Prośby i groźby też nie zawsze są skuteczne. Sedno tkwi w słowie „zadanie”! Faceci to bowiem zadaniowcy. Tak więc wydawane polecenia, trzeba do tego dostosować. Prośbę o pomoc w sprzątaniu mężczyźnie trzeba zakomunikować  w ten sposób: „twoim zadaniem na dziś jest: A) wymyć naczynia B) włożyć wszystkie skarpetki do szuflady C) odkurzyć w przedpokoju. Czas na wykonanie Twoich zadań mija o 17.59”.  Faceci uwielbiają wyzwania! A prace domowe, też mogą nimi być, trzeba tylko trochę  inaczej je nazwać. Po skończeniu zawsze go pochwal, nawet jeśli nie zrobi czegoś idealnie. Nie trzeba przecież spodziewać się cudów.
***
      -To chyba tyle… – dokończyła Feta. -Jak coś jeszcze mi się przypomni, to Ci powiem… Będę myśleć. Ach! Jest jeszcze jedna ważna sprawa… Ale to tak tylko między nami. Wiesz, ja mam taką  chorobę skóry… Taki rodzaj alergii, która nie pozwala mi zmywać naczyń. Nie pomagają nawet gumowe rękawiczki, bo jest jeszcze gorzej! I nic nie da się z tym zrobić. Tak sobie myślę, że warto  żebyś ty też taką chorobę miała… Tak! Myślę że powinnaś koniecznie powiedzieć Janiemu, że właśnie ją u siebie  odkryłaś! Mówię Ci, ta „choroba” jest bardzo, bardzo   praktyczna!…
  

Sałatka po grecku TV – odc. 5: MELOMAKARONA! Czyli greckie ciastka na Boże Narodzenie

       Smak  miodu i orzechów, z dodatkiem kilku kropel  soku pomarańczowego  oraz alkoholu. Po nasączeniu syropem, w sensie dosłownym – rozpływają się w ustach. Tak najkrócej można opisać, to  czym są  melomakarona. Jeśli w  te Święta macie ochotę na słodki akcent prosto z Grecji, gorąco polecam te ciasteczka! Podczas Bożego Narodzenia, goszczą w każdym domu w Elladzie.  Nasze nie doczekały nawet następnego dnia, a wielka szkoda! Bo melomakarona smakują równie dobrze nawet po kilku dobach.  Czasu do Świąt  już nie za wiele,  tak więc zaczynamy!

SKŁADNIKI NA CIASTKA:

-mąka  4 filiżanki
-olej ¾ filiżanki
-cukier  ¼ filiżanki
-sok ze świeżo(!) wyciśniętych pomarańczy  1/4 filiżanki
-piwo ¾ filiżanki
-szczypta sody
-Metaxa 1 łyżka
-masło ¾ filiżanki
SKŁADNIKI NA SYROP:

-cukier 1 filiżanka
-woda pół filiżanki
-miód 4 łyżki
-sok z cytryny kilka kropel
-orzechy włoskie około 100-120 g
-cynamon 1 łyżeczka
A oto jak je zrobić:
Tutaj znajdziecie inne propozycje greckich słodkości na Boże Narodzenie:
salatkapogrecku.blog.pl/2012/12/17/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-greckie-ciasto-swiateczne-prostsze-nie-istnieje-poniedzialek-17-grudnia-2012/
salatkapogrecku.blog.pl/2011/12/16/polskie-faworki-w-wydaniu-greckim-czwartek-15-grudnia-2011/