Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – RZECZY

      W prezencie pod choinkę  od mojej siostry dostałam  książkę, która  pochłonęła mnie całkowicie  i już właściwie ją kończę. „Sztuka sprzątania. Uporządkuj swój dom i swoje życie” Dominique Loreau. Wiem, że dla niektórych tytuł może brzmieć co najmniej dziwnie. Dla mnie ta książka jest jednak doskonałym komentarzem moich obserwacji, na temat tego jak bardzo o swoje domy dbają Greczynki.  Po przeczytaniu zupełnie przestałam się temu dziwić.
      Loreau jest również autorką książki na temat życiowego minimalizmu oraz „Sztuki prostoty” (obie  już umieściłam na mojej obowiązkowej liście lektur). Z pochodzenia jest Francuzką, ale od około trzydziestu lat mieszka w Japonii. Książka nie jest bynajmniej poradnikiem w stylu „Perfekcyjnej pani domu”. Uczy innego podejścia do sprzątania, organizowania przestrzeni w której funkcjonujemy i  życia, tak aby nie tylko w pomieszczeniu, ale również w głowie panował harmonijny porządek. Wyrobić  sobie nawyk odkładania przedmiotów  na miejsce. Sprzątać na bieżąco, zamiast urządzać wielkie porządki raz na kwartał. Używać jedynie  kilku najprostszych środków do czyszczenia, które są ekologiczne jak i bardzo tanie.  Oraz przede wszystkim… zmienić  podejście do przedmiotów,  które  w codziennym życiu są nam potrzebne; co znaczy posiadać  tylko i wyłącznie te, które rzeczywiście używamy. Ten ostatni punkt, zainteresował mnie najbardziej.
     Mając w perspektywie spędzenie  kilku tygodni w moim dawnym  pokoju pomyślałam, że jest to doskonały moment, żeby zrobić gruntowne porządki, wg wskazówek płynących z książki. Raz, a dobrze. Podobno Japończycy robią tak  zawsze przed 1 stycznia,  by Nowy Rok przywitać „na czysto”.
      Porządkowanie całej przestrzeni zajęło  mi prawie  dwa dni. Przejrzałam wszystkie kąty, szafki, szafeczki oraz  szuflady. Oddałam, wyrzuciłam, zutylizowałam wszystko czego nie używałam. Pięć(!) worków ubrań, których już nie nosiłam, a zawsze myślałam, że może jeszcze kiedyś będą mi potrzebne,  nawet jeśli wkładając je czułam się jak z innej epoki.  Cały plik starych gazet „jeszcze do poczytania”, jakbym miała czas czytać co w gazetach było rok, dwa,  a nawet trzy lata temu. Stosy  notesów, notesików w najróżniejszych kolorach i rozmiarach – wspomnienie po mojej dawnej papierniczej manii. Wraz z ich wyrzuceniem, czuje że również i owej manii się pozbyłam. Dziesiątki kaset jeszcze z okresu mojego dzieciństwa. A przecież ja nawet nie mam magnetofonu! Worek nadłamanych długopisów, które bardziej skrobią niż piszą, świeczników, ozdóbek o wątpliwych walorach estetycznych i rupieci z cyklu „a może jeszcze kiedyś się przyda” oraz pamiątek,  których znaczenia już nawet nie pamiętam. Ach! Jeszcze notatki  z okresu studiów i najróżniejszych kursów, które „jeszcze kiedyś mogą być niezbędne”, jakby samych książek było mało, a internet od jutra miał przestać istnieć.
      Taszcząc wszystkie  worki i woreczki, myślałam sobie ile na to wszystko wydałam pieniędzy? Po co właściwie były mi te rzeczy? Kiedy naprawdę używałam  je po raz ostatni? Ile czasu i energii na nie zmarnowałam, męcząc się przeświadczeniem, że mam jeszcze kiedyś do nich wrócić. Kto ma na to czas? Przecież on tak szybko pędzi…
     Kiedy wyrzuciłam ostatni worek  pomyślałam, że nigdy więcej nie kupię niczego, bo jest „urocze, słodkie, ładne albo do czegoś tam się przyda”. Kiedy następnym razem przyjdzie mi kupić nowy przedmiot, zastanowię się pięć razy, czy rzeczywiście jest mi on potrzebny.
     Na szczęście  z uporządkowaniem całości zdążyłam przed pierwszym stycznia, dokładnie tak jak  robią to Japończycy. Kiedy wyrzuciłam ostatni worek i uporządkowałam już całą przestrzeń, z uczuciem swoistego oczyszczenia otworzyłam okno, żeby odświeżyć  również  powietrze. Wyłączyłam światło, zamknęłam drzwi i wyszłam  na sylwestrową imprezę.
     Tegoroczny Sylwester spędziłam w małym, ale przemiłym  gronie. Bez wielkich fajerwerków, za to z lampką wyborowego wina w dłoni. Jakby i Sylwester wpasował się do mojego noworocznego  nastawienia, że „mniej znaczy więcej”.
      Kiedy nad ranem pierwszego stycznia weszłam do mojego pokoju, poczułam że panuje w nim zupełnie inna energia. Był nie tylko czysty. Przede wszystkim było w nim miejsce na nowe życie, nowe decyzje, emocje i  doświadczenia.
      Położyłam się do łóżka, rozumiejąc co miała  na myśli moja znajoma Greczynka, kiedy mówiła że jednym z przyjemniejszych uczuć w życiu, jest chowanie nóg do świeżej pościeli. Kiedy prześcieradło jest jeszcze sztywne, a poduszka pachnie  powietrzem.
     Zasypiałam w przeświadczeniu, że to najszczersza prawda, że szczęścia nie da się kupić. Że chowa się ono w codziennych, najbardziej niepozornych chwilach, które najczęściej dajemy sobie sami. Zamknęłam oczy i szybko zasnęłam. Myślę, że rok 2014 może być naprawdę wspaniały.
~  ~  ~  ~
      Co prawda ten post tym razem odbiega od  tematu samej Grecji, ale miałam wielką ochotę się z Wami nim  podzielić. Tymczasem, pora powrócić do głównego wątku bloga i przejść do  tego, co słychać u Sałatki. Narobiło się trochę zaległości jeszcze z grudnia.

Ostatni dzień starego roku! Czego życzycie sobie na 2014?

     Dwa lata temu, w tym magicznym momencie kiedy wybijała północ, a na niebie spadały setki kolorowych „gwiazd” i kiedy  na kalendarzach pojawiała się nowa liczba – 2012, z siłą taką że na dłoniach prawie miałam siniaki trzymałam kciuki i  wypowiadałam życzenie. Żeby w nowym roku mieć nasz  własny dom. Kilka miesięcy potem, dostaliśmy do niego klucze. Rok później, kciuki trzymałam równie mocno, żeby dostać  pracę, która będzie moją pasją i zacząć publikować pierwsze teksty. Propozycję takiej pracy dostałam jakieś dwa miesiące później, a opublikowanie wymarzonego  tekstu też  mam już za sobą.
      Gdybym wiedziała wcześniej, że tak to właśnie działa… Że kiedy na niebie pojawia się tak nieziemska scenografia, a kciuki trzyma się  mocno, że aż boli – wtedy marzenia mają tę właściwą  moc. Gdybym to wiedziała, zamarzyłabym sobie jeszcze więcej! Dbając również o wszystkie detale. Tak właśnie zamierzam zrobić w najbliższą sylwestrową noc.
    Przede mną leży mój  nowy kalendarz. Uwielbiam jego pomarańczowy kolor, bo dodaje mi energii. Wszystko w nim jest takie nowe i  pachnie świeżością. Przeglądam posklejane jeszcze  kartki. Ciekawe co będzie na nich wkrótce napisane? Na końcu jest wielka  mapa całej Grecji. To ona przesądziła o jego kupnie. W tym roku marzą mi się również  podróże… Otwieram kartkę z napisem 1 stycznia i zapisuje wszystkie życzenia  na 2014, pamiętając tym razem o detalach. To co jest zapisane, jest  dużo bardziej rzeczowe i konkretne. Staje się  realne.
A jakie są Wasze życzenia  na 2014?  

Pamiętajcie, żeby mocno trzymać za nie kciuki, kiedy huczeć będą fajerwerki…

No cóż… Czasem i teściowej trzeba przyznać rację…

      Podobnie jak wiele innych Greczynek, również i Feta w dziedzinie domowego sprzątania jest prawdziwą mistrzynią. W systemie myślenia typowej greckiej  kobiety, idealnie wysprzątany dom jest punktem honoru. A ten, jak powszechnie wiadomo, dla Greków jest naprawdę ważny.
    Jani definitywnie zabronił Fecie sprzątać  w naszym domu. Feta posłuchała syna, jednak ewidentnie  widać było że kosztuje ją to wiele. Mimo, że i ja lubię domowy ład i porządek, do typowych greckich standardów oj brakuje mi jeszcze trochę. Feta starała się nic nie mówić. Zdaje się, że kilka razy boleśnie ugryzła się w język. Czasem  już coś chciała powiedzieć. Ale… ostatecznie się powstrzymywała.  Tym samym pomyślałam,  że okrucieństwem  byłoby nie docenić takiego poświęcenia.
      -Pani Feto! – zaczęłam. –Chciałam się coś doradzić…

   -Tak! Słucham? – w oczach Fety pojawiły się nie tyle iskierki, co żywe płomienie.
    -Czy może wie pani jak najlepiej jest wymyć piekarnik? Zawsze mam z tym problem. Zupełnie nie wiem, jak mam się za to  zabrać. Czy może mi pani polecić najskuteczniejszy sposób?
   Feta zerwała się z miejsca i z prędkością światła przeteleportowała się do kuchni. W jej dłoniach  niczym magiczne różdżki,  pojawiły się gumowa ściereczka oraz specjalny płyn w sprayu do mycia piekarników.
     -Ach Dorota! Nic prostszego! Jak dobrze, że się w końcu przełamałaś i się mnie radzisz. Zaraz wszystko ci pokażę i w piekarniku przejrzysz się  jak w zwierciadle.
     „Nic prostszego!” – pomyślałam. „Rzecz jasna, że doskonale  o tym wiem! A umycie  piekarnika… Przecież każdy to potrafi. Trzeba popsikać tym sprayem, poczekać kilka minut i przetrzeć gumową ścierką. Cała  filozofia…” – dokończyłam tylko w myślach, bo tym razem to ja ugryzłam się w język, pozostawiając dowodzenie Fecie w jej własnym żywiole.
     -Popatrz, bierzesz ten spray, psikasz dokładnie wszystko w piekarniku i zostawiasz na jakieś 20 minut. Albo i dłużej. Później cały płyn  zbierasz dokładnie tą gumową ściereczką. Nic trudnego! A zobaczysz jaki super będzie efekt. Te płyny są naprawdę świetne, nic nie trzeba nawet skrobać!
   -Czyli psikam wszystko… – powtarzałam udając, że chcę zapamiętać.  –A! Pani Feto! Tylko zapomniałyśmy popsikać jeszcze na górze!
    -Gdzie?
    -No na górnej ściance, tam gdzie są te rurki, które grzeją!
    -Dorota, czy ty sobie teraz żartujesz?
    -Z czym?
   -Bój się Boga dziewczyno! Jak popsikasz na górze, to po pierwsze w tych zakamarkach płynu już nie zetrzesz, a po drugie zepsujesz piekarnik. To może… Powtórzmy sobie całość lepiej raz jeszcze…
  Wstyd się przyznać, ale tym razem nie udawałam że nie wiem. Czy wiedzieliście, że rurek na górze piekarnika nie czyści się tym specjalnym sprayem…??? Ja niestety nie miałam pojęcia… Dobrze się więc stało, że zapytałam… Widać,  Anioł Stróż miał nasz piekarnik w swojej opiece.
  -A skoro już tutaj stoimy, to może zdradzę ci taki fajny sposób, jak umyć filtry od pochłaniacza kuchennego. Chcesz?
    -A to… Je się myje…? – tego niestety też nie wiedziałam.
    -To znaczy, są dwa rodzaje. Wymienne, albo takie jak macie wy, czyli dostosowane do mycia.
    -Ach… To dobrze o tym wiedzieć… – wtedy też przyznałam się sama przed sobą, że trochę jeszcze jest przede mną nauki.
    -Więc tak… Zdejmujesz je oba i na całą noc zamaczasz w misce z ciepłą wodą z domieszką chloru. Jeśli nie macie na tyle  dużej miski, można zamoczyć je w  wannie. Rano wyjmujesz i robota  prawie skończona. Przecierasz dwa, trzy razy. Obmywasz z chloru. Zostawiasz do wysuszenia i czyściusieńkie znów zakładasz. Mówię ci, jakie to jest fajne!
    -Hmmm… O tym też nie wiedziałam…
  -Wiesz, jak byłam w twoim wieku, to też dopiero się uczyłam.  Ale nic się nie martw! Stopniowo wszystkiego się nauczysz. Choć, to opowiem ci o jeszcze kilku trikach. Naprawdę ułatwiają życie.
   Pomyślałam, że nic nie zaszkodzi trochę się podszkolić.  A nawet jeśli wszystkich rad nie zastosuje, to przynajmniej ich wysłucham. Wzięłam więc notes i ołówek. Wszystko dokładnie  zapisałam.

Boże Narodzenie…

       Drogi Czytelniku! Człowieku po drugiej stronie ekranu…
       Życzę  Ci WESOŁYCH ŚWIĄT!
       Rodzinnego ciepła, które promieniuje  nieustannie  przez cały rok.
       Odpoczynku od codzienności i zwolnienia z biegu.
       Magicznej atmosfery, która pozwala przenieść się w ten niesamowity zielono – czerwony świat, obwiązany mieniącą się złotem kokardą.
       Zapachów, które nie pozwalają powstrzymać się od przejedzenia. Podobno raz w roku przejeść się można!
       Inspirujących prezentów, na które nawet jeśli nie jest się dzieckiem,  czeka się niecierpliwie.
       I  zwykłego, codziennego poczucia  szczęścia. Przez wszystkie 365 dni zbliżającego się 2014 roku. Ciekawe, co nas w nim czeka?
        Moc uścisków!
        Dorota***
       P.S. A jeśli głowa już boli od zbyt dużej ilości przedświątecznych prac lub coś nie idzie zgodnie z planem, poniżej przesłanie…

Grecja jest cudowna, ale… nic nie równa się z polskim Świętami!

     Pierwszy dzień w Polsce, po prawie rocznej  nieobecności! To prawdziwa przyjemność mówić w języku, w którym się myśli. W tle brzmi polskie radio. Odzwyczaić można się również i od tego, że rozumie się wszystko w stu procentach. Moje najbliższe plany? Spotkać się z całą rodziną  i odwiedzić wszystkich przyjaciół. W międzyczasie przypomnę sobie smak żurku, kiszonych ogórków i koniecznie pierogów!  Pomarańcze zastąpię jabłkami. Tak… Ogromną ilością jabłek! Jutro na śniadanie zjem razowy chleb z białym serem i dżemem  z czarnych porzeczek, którego też w Elladzie przecież  nie ma.  Przeczytam aktualną gazetę. Kupię  ulubioną wodę mineralną i będę delektować się jej smakiem, bo brakowało mi go przez rok. Grecka woda z kranu, mimo tego że jest pitna, nie smakuje tak przyjemnie. A wieczorem… Wieczorem nikogo nie zdziwi, że herbatę pijam z cytryną. To wcale nie oznacza przeziębienia. A może by tak… Wino grzane?  I tu pojawia się kolejny  dylemat… Co wybrać? Toruńskie pierniki, czy ptasie mleczko?  Tych  smakołyków Grecy również nie znają. Oj, nie było mnie tu trochę!
      Nie ukrywam, że wyjazd z Grecji na Święta ma jeszcze jeden duży plus. Udało mi się uniknąć pewnej zmyślnej tortury, której w czasie Bożego Narodzenia poddawani są wszyscy Grecy. Tradycja czasem naprawdę potrafi  dać w kość…
      Jak brzmią greckie kolędy? Trudno dokładnie powiedzieć, bo przez  prawie całe Święta rozbrzmiewa jedna i ta sama. Już 24 grudnia, każdy ma jej serdecznie dość! Przed Świętami chmary dzieciaków, wybiegają z domów, zaopatrzone w muzyczne trójkąty. Wyciągają rączki i czekają na monety. Jeśli im nie zapłacicie, to nie przestaną śpiewać i grać! Lepiej się nie opierać. Im szybciej się człowiek podda tym lepiej, bo dzieci mają w sobie naprawdę wiele świątecznego entuzjazmu, a co najgorsze w swoim kolędowaniu są zastraszająco konsekwentne!  Jak cały ten proces wygląda dokładnie? Niżej znajduje się filmik. W stu procentach się pod nim podpisuje! ;)))

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co zszokowało Oliwę z Oliwek?

       Jedną nogą jestem już właściwie w drodze do domu na Święta. Nie było mnie prawie rok i naprawdę bardzo się stęskniłam. Tym razem muszę niestety jechać sama –  Janiego zatrzymała  praca. Mimo zeszłorocznych  przygód z odkrywaniem smaku ryby po grecku i torturowaniem  niekończącymi się dokładkami karpia, Jani i w tym roku bardzo chciał pojechać. No cóż… Nie zawsze można jednak mieć wszystko!
     Tymczasem, kiedy patrzę na swoją walizkę, w głowie wciąż jeszcze brzęczy mi zszokowany głos Oliwy z Oliwek, naszej prawie już stuletniej babci…
***
     Babcia rozsiadła się wygodnie w swojej ulubionej pozycji. Właściwie jedynej, w której obecnie siedzi. Stabilnie oparte plecy, prawa noga wyprostowana i ułożona  na kanapie, a lewa wesoło dyndająca  nad podłogą. Ubrana jak zawsze na czarno, z czarną chusteczką na głowie. Obowiązkowy  strój dla każdej greckiej wdowy. Gdyby nie jeden bardzo drobny element,  spoglądając na Oliwę można by pomyśleć, że jesteśmy w latach 50. Co jednak zakotwicza babcie w XXI wieku? Jej skarpetki antypoślizgowe, dzięki którym chodząc babcia czuje się bezpiecznie.
     -A co robicie na Święta? – spytała Oliwa z Oliwek.
     -Dorota jedzie do Polski, a ja w tym roku zostaję. – powiedział Jani.
     -A na jak długo jedzie?
     -Jeszcze nie wiemy. Długo jej nie było, chce  nacieszyć się  rodziną, przyjaciółmi, Polską. Więc być może nawet na miesiąc.  – odpowiedział Jani.
     -Na… Miesiąc?!?! – Oliwa z Oliwek zbladła i ze zdziwienia otworzyła usta. Nastała pięciosekundowa, ciężka jak tona cegieł  cisza, poczym z otwartymi rękami i uniesionymi ramionami, babcia zwróciła się do mnie:
A co będzie jadł Jani?!
      Już chciałam odpowiedzieć, że „raczej nie mnie!”. Ugryzłam się jednak w język, bo babcia była w takim stanie, że lepiej było jej nie prowokować. Nie usatysfakcjonowała jej odpowiedź, że Jani świetnie gotuje, więc  na pewno sobie poradzi. Swoją drogą, babcia powinna obejrzeć nasz  kanał kulinarny! ;)))
      Oliwa z Oliwek trwała w całkowitym szoku. W jego obliczu musiały wyblaknąć wszystkie inne szokujące wiadomości w  jej stuletnim życiu. Jakie znaczenie miał  wybuch pierwszej, drugiej wojny?  Fakt, że człowiek wylądował na księżycu, albo że zamordowano prezydenta Kennedy’ego? Jakie to wszystko ma znaczenie…? Jeśli jej wnuk być może jeszcze w tym miesiącu chodzić będzie głodny…
      Szok babci trwał nieprzerwanie do końca naszego pobytu w domu Sałatki. Myślę, że tak naprawdę trwa  nadal. Przybierał on różne pośrednie stany, oscylując pomiędzy  troską, zdenerwowaniem, niepokojem. Oliwa po kryjomu, przeprowadziła nawet  z Fetą  tajną rozmowę, w której nakłaniała swoją synową do interwencji. Ujmując krótko – na Święta kategorycznie  powinnam zostać w Grecji, żeby gotować Janiemu. Inaczej „biedak” jeszcze umrze z głodu!
       Po kilku dniach do dyskusji włączyła się również Olivka.
     -Dorota… Wiem, że może wyglądać  to zupełnie inaczej, ale tak naprawdę zachowanie Oliwy, to wyraz troski. I to o ciebie! – zaczęła.
     -Jak to?
     -Tu nie chodzi wcale o żadne jedzenie… To znaczy… Trochę też, ale nie tak bardzo jak tobie się wydaje. Babcia nie bredzi, ona dobrze wie co mówi… To znaczy… W jej własnej logice.
       Zabrzmiało bardzo ciekawie. Olivka mówiła dalej.
      -Kiedyś w Grecji, to znaczy… Za czasów kiedy Oliwa była jeszcze młoda, żadna Greczynka nie odważyłaby się zostawić męża nawet na jeden dzień i gdzieś wyjechać. Tak na szczęście było –  kiedyś.
      -Ale jak to? Dlaczego? – spytałam.
      -Bo istniało takie niepisane prawo, że jak żona wyjeżdża to jej mąż może do woli ją zdradzać, a wina i tak będzie po stronie żony, bo to ona przecież wyjechała. Kobiecie nie wolno było na krok opuszczać męża. Oliwa się po prostu martwi, tylko nie wie jak ma to wprost powiedzieć. Szuka więc innego pretekstu, żeby cię zatrzymać.  Babcia ma nadal głowę na karku! Tylko że… No wiesz… Stuletnią! Ale ona naprawdę chce dobrze…
       Phihi! Co kraj to obyczaj, jak mawiają. Tego bym się nie spodziewała… Na całe szczęście, żyjemy w XXI wieku!
       Wszystkim powracającym do domów, życzę bezpiecznej podróży! Do zobaczenia – być może na trasie ;)))
Przeczytaj więcej…

Grudniowy numer „Poznaj Świat”

 

       Droga do spełnienia  marzeń nie zawsze jest prosta. Ale są na niej fantastyczne przystanki! Dla mnie jednym z nich jest właśnie ten…
       Z wielką przyjemnością zapraszam do lektury grudniowego numeru miesięcznika Poznaj Świat, gdzie znajduje się mój artykuł „Delfy – pępek świata”. Moje jest całe 7 stron! Grudniowe wydanie wciąż  jest  w kioskach o ile… wszystkich numerów nie wykupiła już   moja mama ;)))

Protest w Atenach

     W ubiegły  piątek byliśmy w Atenach. Pomyślałam że to również idealny moment, żeby napisać post o świątecznych ozdobach greckiej stolicy. Ale nic z tego! Nie udało mi się zrobić nawet jednego zdjęcia. Plany potoczyły się zupełnie inaczej…
        Siedzieliśmy w Starbucksie przy  uniwersytecie, tuż przy stacji metra Akademia. Już właśnie wyciągałam aparat, żeby zrobić pierwsze zdjęcie bożonarodzeniowej choinki, kiedy  natychmiast kazano nam się ewakuować. Z kawą w jednej ręce, muffinką w drugiej. Właściwie nie zdążyliśmy nawet usiąść. Cały Starbucks opustoszał  w  przeciągu chwili. Na okna zapadły metalowe żaluzje. Pewnie nie zdążyły jeszcze dobrze zapomnieć poprzednich protestów.
       Plac przy uniwersytecie pękał w szwach. Wszędzie uzbrojona policja, której posiłki wychodziły z bocznych ulic. Również i ja byłam gotowa do akcji! Aparat w gotowości i ta pyszna kawa. Wyglądało naprawdę groźnie i nawet Jani proponował, czy by nie uciekać. Zaparłam się jednak rękami i nogami, mówiąc że do momentu, kiedy nie dostanę pierwszą pomarańczą w głowę, nigdzie się nie ruszam!  Co prawda protesty  już wiele razy widziałam, ale jeszcze nigdy w Atenach.
       Ludzi coraz więcej. Wszyscy telefony w rękach, zdają bliskim  relację na żywo. Transparenty. Wykrzykiwane hasła. I nagle zjawia się ambulans… Coś się stało! Już ktoś dostał! Nie, jeszcze nie  tym razem… Komuś zrobiło się po prostu słabo. Czekamy co będzie dalej…
      Kolejne piętnaście minut. Okrzyki. Hasła. Transparenty. Młodzież w maskach na wypadek użycia gazu. Na wszelki wypadek! A może mama kazała… Mija kolejne dziesięć, piętnaście  minut. Jani siada na krawężniku. Ja na baczność stoję nadal i wypatruje pierwszej, lecącej we mnie pomarańczy. Mogłabym pochwalić się przy wigilijnym stole. To byłby  dopiero skandal, zdominowałby wszystkie inne tematy!
     I kolejne dziesięć minut. Ludzie nadal   podekscytowani. Kłócą się między sobą. Natomiast  Jani na tym krawężniku prawie już usypia. Wygląda jak poszkodowany…  Oparł głowę na dłoniach. Widzę po twarzy, że już chcę powiedzieć: „kiedy idziemyyy…?”, ale gryzie się w język. Ja wpatruje się dalej. Obserwuje ludzi w tłumie. Patrzę, że pod czarnymi kapturami i maskami, widać młodzieńcze rysy. Oj, cokolwiek by o proteście nie  powiedzieć, to zajęć dziś chyba już nie będzie. Kolejne okrzyki i  tak dalej… Studenci przepychają się i śmieją między sobą. Kiedy słyszę, że dziewczyny za mną mówią: „to co… idziemy już na tę kawę?”, wiem że raczej  nic z tego  nie będzie.
“Pieniądze  na edukacje, nie dla bankierów”
      Piękny słoneczny dzień. Idealny na późnojesienny spacer po Atenach, tuż przed Bożym Narodzeniem. Trzeba  kupić jeszcze ostatnie prezenty. Na piechotę udaliśmy się na Monastiraki. Partenon  stał niewzruszony. Jedna z niewielu stałości  w tym ateńskim chaosie.  Podczas nieśpiesznego spaceru, widzę obok nas protestujące wcześniej twarze. Już bez masek i zacietrzewionego  buntu w oczach.
      Kiedy doszliśmy do stacji metra na Monastiraki, kilku Afroamerykanów grało uliczny koncert  reggae. Nie wiem  jak zinterpretować takie zakończenie, ale czuje że nie wymyśliłabym lepszego.  Jakby przeskoczyć z jednego  świata, do drugiego. Na zupełnie inną planetę. Właśnie za to  lubię wielkie miasta. Im większe, tym lepiej.

Pomidor – „złote ręce”, które naprawią wszystko

    Pierwsze co zrobił, kiedy  tylko zamknął za sobą drzwi od Cytrynowego Domu, to uratowanie świata. W niecałe 40 minut zdołał zamontować grecką telewizję, dzięki czemu zdążyliśmy na kolejny odcinek ukochanego przez Fetę i Olivkę, tureckiego tasiemca.
     W niewielkiej walizce  Pomidora nie było nic więcej, poza pokaźnej wielkości wiertarką  i podręcznym zestawem  do naprawiania. Czego? Wszystkiego! Koszule, pidżamy, bielizne i kosmetyki dla męża zabrała oczywiście Feta, bo w tradycyjnej greckiej rodzinie, jak na talerzu z grecką sałatką, wszystko ma swoje właściwe miejsce.
       Serial leciał w najlepsze. Burum… Urum… Turu…Nic z niego  nie rozumiałam, więc z ciekawością przyglądałam się, co takiego robi Pomidor. Problem z telewizją był już rozwiązany, ale wiertarka została jeszcze przecież w rękach.
     Kontakt w naszej kuchni,  wisiał zupełnie bezużytecznie. Trzeba więc było go praktycznie  zamontować. Owo „praktycznie” oznaczało – na samym(!) środku kuchennej ściany, która znajduje  się w najbardziej rzucającym się w oczy miejscu. Być może mignie Wam gdzieś w naszych kulinarnych filmikach. Cokolwiek o estetyce by nie powiedzieć, teraz jest praktycznie i to szalenie, więc nie ma co narzekać!
    W dalszej kolejności, Pomidor zabezpieczył instalację elektryczną na zewnątrz domu. Przestawił drzwiczki do lodówki  ze strony prawej na lewą.  Zamontował wszystkie kontakty, które wcześniej zwisały. Naprawił klamkę w drzwiach wejściowych. Uszczelnił okna specjalną taśmą. Wyszorował spód zaczernionego sadzą  garnka.
         A mawiają, że wszyscy Grecy to lenie!

     Wszystko w domu zostało naprawione, dokręcone, uszczelnione i doczyszczone. Na całe szczęście mamy jeszcze niewielki ogród. Nie wiem skąd, ale Pomidor wytrzasną również mini piłę. Kto wie – może zawsze ją ze sobą nosi? W pół godziny usunął wszystkie suche gałęzie z cytrynowych drzew. Oszczędził tylko te, które znajdują się u sąsiadów.  Ponieważ nasz ogród nie jest duży,  prace ogrodowe niestety szybko zostały ukończone. Ale  wyraz twarzy Pomidora, mówił że wciąż myśli: „co by tu jeszcze?”.
     Cóż za leniwy każdy  Grek…

     Obawiałam się, że wpadnie na pomysł, żeby rozebrać cały dom, sprawdzić  części, poczym znów złożyć wszystko w całość. Na szczęście do naprawienia znalazły się jeszcze rzeczy mniejsze. Popsute zapięcie od łańcuszka. Urwana klamerka od zegarka. Czy też zbyt  luźny pasek od buta. Jak się okazało, Pomidor naprawi również wszystko co delikatne i drobne.
     Ależ ci Grecy to lenie!

     Po trzech dniach wizyty i trzech dniach naszego mini remontu, wszystko, absolutnie wszystko było już  naprawione. Nasz dom, jeszcze nigdy wcześniej nie był w tak dobrym stanie.
     Na nieszczęście dla Pomidora, który żyje tylko kiedy  robi coś konkretnego, oznaczało to – definitywny koniec prac!
    Usiadł wygodnie na kanapie i włączył wiadomości. Na jego twarzy widać było jednak pewną niewygodę. Tak jakby coś ciągle go uwierało. Widzę, że tych wiadomości wcale nie słucha, że nie może się skoncentrować, a  siedzi i patrzy w nieokreśloną przestrzeń. Nagle wstał, lekko zgarbiony, z do granic możliwości skoncentrowaną miną i powoli przybliżył  się w kierunku okna. Pomyślałam: „na Boga! znów  znalazł coś do naprawienia…”. Im bliżej był tajemnego celu, tym wolniej podchodził. I nagle: KKKLLLLAAACHHH!!!!!!
    Klasnął w ręce tak mocno, że myślałam iż  za chwilę stanie mi serce.  Pomidor zabił muchę… Amen! Nawet i ona się nie ostała. Mam nadzieje, że lata sobie teraz w musim niebie.
     Stereotypy mają to do siebie, że  wiele jest od nich wyjątków…

Polski sposób na grecką teściową

    Moje ostatnie starcie z Fetą miało miejsce dokładnie rok temu. Obie przeżyłyśmy wtedy swoje. Ja musiałam nauczyć się wyznaczać granice i być w tym konsekwentną, a Feta zrozumieć, że jej syn jest już w pełni dorosły. Zdaje się, że dla nas obu była to ważna  życiowa lekcja. Ale… czy odrobiłyśmy zadanie domowe?
      Przed wizytą Fety i Pomidora, wiedziałam że cokolwiek się stanie, przyda mi się solidna porcja dystansu. Konieczne będzie jednak coś jeszcze…
      Jakiś czas temu, towarzyszyłam mojej mamie przy jej wizycie u fryzjera. Mama miała robioną lekką trwałą i zdaje się, że jeszcze farbowanie. Dwie bite godziny na miękkiej, zapadającej się pode mną  kanapie. Te opowieści w salonach fryzjerskich… Potrafią być lepsze niż niejedna książka przygodowa! Pomiędzy odgłosami suszarki, w oparach sprayu do włosów, wsłuchałam się w opowieść naszej fryzjerki Bożenki…
      Kiedy wprowadziliśmy się do mieszkania teściów, to był prawdziwy horror! Wyglądało na to, że moja teściowa  ubzdurała sobie, że chcę zniszczyć ją i jej syna. Musiałam znaleźć  sposób, żeby sobie ją zjednać. Inaczej… W tym domu żyć by się nie dało!
     Pewnego dnia, kiedy teściowa wracała z pracy,  urządziłam w jej wannie wielkie pranie. Wzięłam wszystkie jeansy mojego męża i zaczęłam prać je ręcznie. „Na miłość Boską! Bożenko! Co ty wyprawiasz? Dlaczego pierzesz to wszystko w wannie?!” – krzyknęła teściowa wchodząc do mieszkania. „Przecież obok ciebie stoi pralka!”. „Tak wiem…” – zaczęłam. „No, ale mamy nie było w domu. A gdzież bym śmiała tak bez pytania  ruszać mamy  rzeczy…  Pomyślałam, że upiorę  wszystko ręcznie. Przemek  musi mieć czyste na rano do pracy.”. „Bożenko! To ja nie wiedziałam… Boże jakie z ciebie jest dobre dziecko! Jakie ten mój Przemuś ma w życiu szczęście, że cię spotkał.” I tak  to właśnie poskromiłam moją teściową. Do teraz jesteśmy w poprawnych, a nawet  dobrych stosunkach.
***
     Feta chodzi spać zazwyczaj o 23. Mniej więcej w okolicach pierwszej, drugiej w nocy, schodzi to toalety. Wiedziałam o tym dobrze i postanowiłam to wykorzystać. Kiedy poszła spać, ja weszłam do naszej kuchni. Zrobiłam sobie herbatę, siadłam na małym krzesełku i otworzyłam  moją ulubioną książkę. Był to „Dzień Szakala” Fredericka Forsytha.  Szakal, czyli morderca doskonały. Tym razem postanowiłam  nie tracić nerwów, a działać tak samo jak  mój ulubiony bohater literacki.
     Z szafek wyjęłam kilka naczyń i włożyłam je do zlewu, tak żeby wyglądało, że je myje. Płyn do mycia płyty kuchennej, jakieś ścierki i gąbka. Kilka papierowych ręczników. Usiadłam wygodnie, z książką przed nosem i herbatą w dłoni.  Do drugiej  ręki wzięłam drewnianą łyżkę. Co chwila otwierałam szufladę, albo podręczną szafkę, którą miałam obok. I co kilka sekund lekko uderzałam łyżką o blat, tak żeby słychać było że coś robię. Odgłos zakręcania i odkręcania kranu. Kartki przelatywały mi z wypiekami na twarzy, kiedy dochodziła dwunasta. Wiedziałam dobrze, że moja „ofiara” wcale nie śpi, a słucha i za chwilę sama do mnie przyjdzie, usidlić  się w utkaną przeze mnie sieć.
      Nie myliłam się ani trochę. Bo ludzka fizjologia, to sprawa niezawodna. Feta zeszła dokładnie o wpół do pierwszej. Słysząc, że otwierają się drzwi od jej pokoju, schowałam książkę i odsunęłam krzesełko. Na ręce założyłam gumowe rękawiczki i zabrałam  się za zmywanie czystych przecież naczyń.
    -Dorota… – wyszeptała Feta wchodząc po cichu do kuchni. – To ty jeszcze nie śpisz?
  -Nie, ale już za chwilę idę do łóżka. Sama pani rozumie, pani Feto… Nie zmrużę oka, jeśli nie będę pewna, że wszystkie naczynia są umyte, a kuchnia jest idealnie czysta. Miałabym  po prostu  brudne  sumienie.
   -Dorota… – zaczęła Feta, nie wiedząc właściwie jak ma dokończyć.
    Drugiego dnia  Feta patrzyła na mnie, jakby niezbyt pewna czy to wszystko aby  jej się nie przyśniło. Żeby ją upewnić, że  była to najprawdziwsza rzeczywistość, następnej nocy powtórzyłam mój scenariusz. Również i tym razem, dokładnie jak  Szakal – działałam perfekcyjnie. Gąbka, ściereczka, płyn do mycia płyty kuchennej oraz papierowe ręczniki. Chlor! Zapomniałam o najważniejszym! Bo chlor to przecież podstawa każdego sprzątania w wydaniu greckim. Wyciągnęłam  z szafki jedną butelkę i otworzyłam jedynie nakrętkę, tak żeby rozprzestrzenił się uwielbiany przez Greczynki zapach. Chlor jeszcze szybciej zwabił moją „ofiarę”.
     Feta zeszła piętnaście minut wcześniej niż ostatnim razem. Schodziła po schodach, ostrożnie i  powoli.
    -Dorota… – znów wyszeptała wchodząc. – Dziecko drogie! Tyyy… Ty jesteś po prostu perfekcyjna pani domu! Jeszcze nigdy tak porządnej dziewczyny nie spotkałam. Ale dziecko drogie… Nie przemęczaj się tak! Idź spać, bo aż mi serce pęka, kiedy widzę że aż tak się dla nas wszystkich trudzisz!
   -Pani Feto… Wiem, że pani się o mnie troszczy… Ale jak tu zasnąć, kiedy w zlewie są  jeszcze brudne naczynia!
    Na całe szczęście następnego dnia mogłam zrezygnować z odcinka z numerem trzy. Kiedy wspólnie jedliśmy obiad, Feta nagle zapatrzyła się w ścianę. Poczym uśmiechnęła się przyjaźnie i przemówiła:
   -Dorota, tak sobie właśnie pomyślałam… Jesteśmy już razem tak blisko, znamy się tyle… Myślę, że powinnaś mówić mi po imieniu!  Mów mi po prostu Feta! Nie chcę słyszeć żadnego tam „pani”!
   Takiego scenariusza nie przewidziałam. Przyznam, że prawie spadłam z krzesła. W głowie pustka. Zupełnie nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Ale pomyślałam sobie, co by teraz powiedziała Bożenka – nasza niezawodna fryzjerka:
   -Pani Feto! Gdzież ja bym śmiała… Nie miałabym  tyle czelności…
   -Dorota! Ale ja nalegam!
   -Dobrze…  To może tak powoli…. Może za jakiś czas się przemogę? Pani Feto, na razie  jednak nie mam takiej śmiałości… Ale obiecuję stopniowo się przełamywać. – odpowiedziałam, schylając skromnie głowę.
    Fakt, że Greczynki są niekwestionowanymi mistrzyniami w dziedzinie manipulacji, potwierdzi każda dziewczyna, której przyszło mieć Greczynkę za swoją teściową. Ale… tym razem bez udawanej skromności… Nasz rodowity polski spryt… On nigdy nie zawodzi!