Sałatka tylko trochę grecka, mimo to – fenomenalna! … wtorek, 17 kwietnia 2012

   
   
     Mój powrót do Grecji poprzedził pobyt w Berlinie, gdzie mieszka moja siostra. Po odwiedzinach stwierdzam, że Grecja chodzi za mną wszędzie! W Berlinie bowiem na co drugiej ulicy – grecka tawerna, w każdym muzeum – starożytne greckie rzeźby, greckie specjały w każdym sklepie i rodowici Grecy – wszędzie!
    W Berlinie, jak podejrzewam – w każdym większym europejskim mieście – zamiast fast foodów – moda na zdrową żywność. W kawiarenkach, sklepach, w metrze i na lotnisku – zdrowe, wiosenne sałatki. Podpatrzyłam jedną, która pojawiała się na każdym kroku – fenomenalnie zdrowa, przepyszna, dająca mnóstwo energii i w smaku – daje sobie rękę odciąć – grecka!
     Jej składniki, dostępne są w Polsce wszędzie. Sam jednak główny składnik – czerwona soczewica – w Grecji jest bardzo trudny do zdobycia…  No cóż… przekonałam się o tym dopiero dziś, kiedy szukałam jej w sklepie. Co za ironia – smak jednak pozostaje jak dla  mnie –  typowo grecki! Tak więc prezentuję: grecka sałatka z czerwonej soczewicy, której w Grecji raczej nie ma :DDD

Składniki:

ü      czerwona soczewica
ü      rukola
ü      suszone pomidory
ü      czerwona cebula
ü      oliwki
ü      cytryna lub limonka
ü      oliwa z oliwek
ü      oregano + bazylia lub inne zioła do wyboru
ü      pieprz + sól

     Czerwoną soczewicę gotuj przez ok. 20 minut, po czym odsącz. Rukolę, suszone pomidory, czerwoną cebulę, oliwki pokrój i  zmieszaj z soczewicą. Dodaj oliwę z oliwek oraz przyprawy. Następnie skrop sałatkę cytryną lub limonką (to szalenie ważny składnik  dla greckiej kuchni). Wszystko dobrze wymieszaj. Można jeść na ciepło i na zimnoJ

Kierunek – Ateny! Grecka Ikea:) … sobota, 14 kwietnia 2012

     Pierwszy raz w życiu tak mocno wytrzęsło mnie w samolocie. Naprawdę – niezłe turbulencje. Lotniska zawsze kojarzą się mi z wielkimi emocjami. Wyjazdy i powroty. Ktoś płacze, że odjeżdża, ktoś inny rzuca się w ramiona na powitanie. Nigdy jeszcze będąc na lotnisku, nie  odjeżdżałam lub nie wracałam skądś zupełnie obojętna.
     Kiedy już zbliżaliśmy się do lądowania trzęsło naprawdę mocno. Mała dziewczynka obok  mocno chwyciła za rękę starszego brata.  Żołądek w pewnym momencie sięgnął mi do gardła.
-Boże, co się dzieje… – pomyślałam, bo jeszcze nigdy prawdziwych turbulencji nie przeszłam.
     Kobieta obok zamknęła oczy. Wcisnęło mnie mocno w siedzenie.
-To było naprawdę ekscytujące… – odezwał się starszy brat puszczając małą rękę siostry z uścisku, kiedy byliśmy już na ziemi. Brakowało mi tylko porządnych oklasków – to kolejny piękny zwyczaj, który jest chyba tylko w Polsce.
   Tak, to było – naprawdę ekscytujące…
       W Atenach sklep Ikea znajduje się blisko lotniska. Logistycznie więc zaraz po wylądowaniu znaleźliśmy się na zakupach. Wybieranie nowych mebli do nowego mieszkania jest chyba jedną z najfajniejszych rzeczy na świecie. Wszystko jest takie świeże, że aż chce się zaczynać wszystko od początku.  Każdy mały przedmiot: nóż, widelec, zwykła szklanka – jest bezcennie potrzebny i staje się symbolem nowego życia.
     Ikea jest jednym z moich życiowych uzależnień. Przyznaje się bez bicia. Na dodatek mieszkając w Polsce, od tego fantastycznego sklepu dzieliło mnie 20 minut wolnym spacerem. Nigdy nie potrafię powiedzieć, gdzie jest północ, gdzie południe, ale w Ikei – zawsze wiem co i gdzie leży i jak znaleźć tą  właściwą drogęJ
     To zabawne, ale będąc w tym sklepie, znów poczułam się jakbym była w domu. Wszystko, dokładnie jak w Polsce, tak samo, bez zmiennie – na swoim miejscu. Pomyślałam, że to naprawdę przydatne odkrycie! Jeśli jeszcze kiedyś będę miała potrzebę w przeciągu kilku godzin poczuć się jak w Polsce, zamiast wsiadać do samolotu,  udam się do Ikei, albo na przykład do Lidla  – tam wszystko uniwersalnie, wygląda dokładnie tak samo jak w Polsce!
      Nagle telefon od Fety:
-Synu, kupiliście już wszystko? Łóżko, szafki, stół, krzesła, talerze? – słychać było głos pełny ekscytacji.
-Mamo, spokojnie, bez stresu. – zdanie, które zawsze obowiązkowo pojawia się w dialogu Janiego z mamą. 
-Słuchaj, zapytaj się Doroty – bo mamy w domu – zupełnie nieużywane sztućce i talerze! Czy ona je chce?
-A czy ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia?  – Feta głupie dla niej pytanie syna, pozostawiła bez komentarza…
     Prócz małych rzeczy do domu kupiliśmy również pierwszy mebel – dwuosobową kanapę. Do końca nie wierzyłam, że jest to naprawdę możliwe – ale Jani jakoś wtaszczył ją do małego Nissana. Co prawda całe dwie godziny siedziałam w anomalnym skręcie – ale droga „do swoich czterech ścian” była już obrana.
 
 
PS. Grecka Ikea naprawdę prawie niczym nie różni się od tej polskiej. Poza, no właśnie… prawie… Do końca nie wiem, jak jest to możliwe, ale w restauracji w greckiej Ikea jest do kupienia  prawdziwe ouzo!

Co takiego można tylko w Polsce? cz. 2 …środa, 11 kwietnia 2012

Część 1:

   

      A oto kolejnych 10 rzeczy, które można tylko i wyłącznie w Polsce. Zawsze będę za nimi tęsknić. Ale teraz wiedząc, że są tak bardzo unikatowe przy każdym powrocie, będę cieszyć się nimi co najmniej 10 razy bardziej! Warto zdawać sobie sprawę z istnienia tych polskich skarbówJ I przede wszystkim – chwalić się nimi i nieustannie je promować!

1.      Kiszonki – chodzi oczywiście o ogórki i kapustę kiszoną. Ten niesamowity smak jest typowo polski i absolutnienigdzie nie da się go zastąpić. Plus, oczywiście szczególnie kiszona kapusta uznawana jest za szalenie zdrową. Słyszałam, że w podobny sposób jak kiszone ogórki, kisi się również oliwki. No, oliwki są przesmaczne, ale to jest już zupełnie inna historia.
2.      Śniadania – jako ceremoniał. Na przykład… niedziela rano, kiedy można pospać trochę dłużej, a po wstaniu w gronie najbliższych zjeść wielkie śniadanie, pogadać przy nim, a później może coś poczytać, jeszcze pijąc śniadaniową herbatę czy też kawę. Nie wyobrażam sobie dnia bez śniadania – to jest podstawa, która dostarcza mi energii, w sensie fizycznym jak również psychicznym. Ceremoniału śniadań nie znają  południowcy – jest to dla nich totalna egzotyka. Dla Greków śniadaniem jest ciastko szarpnięte w przelocie, ewentualnie szybka kawa. Mimo tego,  wiem że ze śniadań nigdy nie będę w stanie zrezygnować. W domu „Sałatki” wszyscy już do tego przywykli. Ale po dzisiejszy dzień, zawsze kiedy rano ktoś się w domu zjawił, Feta  z fascynacją wyjaśnia, że bardzo lubię jeść jajka z bekonem na śniadania. Nikt  z Greków nie może się temu nadziwić.
3.      Solar – być może nie każdy o tym wie, ale odzieżowa firma „Solar” jest polska! Niedawno dowiedziałam się, że polskimi markami jest również Reserved, Cubus, Dermika czy Soraya. Dowiedziałam się o tym, kiedy usilnie próbowałam znaleźć te  firmy w Grecji. Nic z tego – są to firmy dostępne w Polsce. Firmę Solar, darzę jednak szczególnym sentymentem. Ceny są wysokie –  trzeba przyznać, ale czasem są również zniżki…JMnie jednak samą wielką przyjemność robi już wejście do tego sklepu: orgia kolorów, kształtów i deseni. Można naprawdę nacieszyć oko i wyjść z dumą, zdając sobie sprawę, że marki na takim poziomie można szukać za granicą ze świecą w ręku.
4.      Truskawki – jak i wszystkie owoce leśne, są sprzedawane w krajach południowych po cenach kuriozalnych, na dodatek  smakują niestety jak z plastiku. Pamiętam jak kiedyś obeszłam wszystkie sklepy szukając truskawek w zamrażarce. Niestety, mrożone owoce w Grecji nie istnieją. W Polsce mamy je właściwie na wyciągnięcie ręki przez cały rok – to prawdziwy skarb!

5.      Radio TOK Fm  – jestem wielką fanką tego radia. Można tam znaleźć audycje o wszystkim! Naprawdę na każdy temat: o jedzeniu, polityce, psychologii, na serio i  na żarty.  Jest to dla mnie wielkie ułatwienie, kiedy chcę posłuchać po polsku czegoś naprawdę interesującego.
 
6.      Kurka Zielononóżka – jak powszechnie już wiadomo, warto inwestować w jajka o niższej cyferce, nawet mimo wyższej ceny.  Mamy wtedy gwarancję, że jajka pochodzą od tzw. „szczęśliwej kurki” – są znacznie zdrowsze i smaczniejsze.
            Jeśli jednak zobaczycie na pudełku od jaj nazwę „Zielononóżka” – kupujcie  z zamkniętymi oczami! Pochodzą one bowiem od kurek, które nie mogą być trzymane w zamknięciu. Zielononóżka znosi swoje jaka tylko w momencie, kiedy jest szczęśliwa: ma więc wolną  przestrzeń, słońce nad głową, może dziobać świeżą trawkę. Nie da się jej oszukać – nieszczęśliwa, czyli w zamknięciu – nie zniesie żadnego jaja!
           Nie mam pojęcia – być może ten rodzaj kurki istnieje również i w Grecji. Nazwa wydaje się jednak nieprzetłumaczalna i tak uroczo może brzmieć tylko po polskuJMnie jednak prócz fantastycznego smaku jajek od Zielononóżki, podoba  się przede wszystkim jej postawa życiowa: na uwięzi jest niezdatna do niczego, szczęśliwa – przynosi naprawdę fantastyczne w smaku jajka! 
          Na temat fenomenu Zielononóżek oraz jajek ogólnie, można dowiedzieć  się z audycji wyżej wspomnianego radia, oto i link:
Co my jemy? Hasło: jaja!
Zielononóżki w całej okazałości
7.      Lumpeksy – przed samym wyjazdem do Grecji, udało mi się kupić przepiękną apaszkę z czystego jedwabiu. Zielono – czerwony, orientalny wzór.  Mieć ją na szyi to czysta przyjemność. Kosztowała… całe 3 zł.  Pochodziła z lumpeksu.
            Na informację, że Polacy kupują w lumpeksach, Grecy często reagują niesmakiem na twarzy. To chyba kolejny dowód, że kryzys w Grecji nie jest jeszcze tak tragiczny…  Dla mnie lumpeksy to upust  fantazji. Do dziś niektóre sukienki z lumpeksów  Olivkę zapierają dech w piersiach.  Nigdy nie może uwierzyć, że kosztują czasem zaledwie kilka euro centów.
  
8.      Jabłka – Polska to prawdziwe zagłębie jabłek. Ich smaku i jego różnorodności na próżno szukać w każdym innym kraju. Najlepsze są oczywiście z takich swoich własnych sadów. Jedno ugryzienie – czuć samo zdrowie. Co za jabłkami idzie, przez ich smak – polska szarlotka zawsze wygrywa!
9.      Inglot – czyli polska firma produkująca kosmetyki do makijażu, pochodząca z Przemyśla. Odznacza się rewelacyjną jakością, niesamowitą gamą kolorów i zawsze minimalistycznie prostymi opakowaniami. Prawie każda dziewczyna ma lakier do paznokci z Inglota. Pamiętam jak jeszcze w klasie maturalnej kupiłam sobie pierwszy cień do powiek właśnie z tej firmy, która dopiero zaczynała się rozkręcać. Kosztował całe 5 zł. Teraz Inglot znacznie bardziej się ceni, a jego kosmetyki podobno są eksportowane gdzieś do krajów arabskich. Słyszałam również, że Inglotem malowana była również sama Madonna!
 
10.    Kina studyjne – w każdym większym polskim mieście są kina studyjne. Mieszczą się zazwyczaj w małych kamieniczkach, są przeważnie stare, małe, a ich krzesła nie zawsze są wygodne. Na czym polega ich urok – zupełnie nie wiem. Za to w moim ulubionym, tuż obok sali jest kinowa kawiarenka. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś na seans wszedł z popcornem. Za to można zamówić świetną kawę i pić ją siedząc w środku, nie z papierowego kubka, a z porcelanowej filiżanki.

11.      *Niskie ciśnienie – choć miało być tylko dziesięć rzeczy, nie mogę się powstrzymać… JWiadomo, że każdy ma co jakiś czas, tak po prostu bez powodu, gorszy dzień. Nic się nie chce – dobrze jest wtedy sobie ponarzekać. W Polsce można wtedy całe zło świata zgonić na pogodę, najczęściej jest co ciśnienie… „Oj jak mnie boli dziś wszystko – to przez tą pogodę, przez to ciśnienie, tak, tak…” – ile razy używamy tego zdania. W Grecji to prawie nigdy nie przejdzie. Prawie zawsze bowiem świeci słońce, niebo bezchmurne, bezwietrznie…no i jakby tego było mało – nawet ciśnienie w sam raz! J J J
     A jakie według Was są najlepsze rzeczy, które można  tylko w Polsce???

Wielkanoc – już za tydzień!…niedziela, 8 kwietnia 2012

Liście laurowe
      Dobrą godzinę zajęło nam uzgadnianie z Janim, kiedy w tym roku jest Wielkanoc. Ja usilnie wmawiałam mu, że jest to w ten weekend, on upierał się, że jest to za tydzień. Oboje mieliśmy rację, bowiem w kościele greckim jest ona dokładnie za tydzień.
    Cieszę się z tego powodu bardzo, bowiem przez ferwor całej przeprowadzki, ostatnią rzeczą o jakiej pamiętałam było przygotowywanie się do malowania pisanek, a tak bardzo to lubię. Uff…. Mam więc na to jeszcze cały tydzień!
   Tymczasem dokładnie dziś, tak jak w Polsce tydzień temu, w Grecji była Niedziela Palmowa. Taka typowa w Polsce palma, w Grecji w ogóle nie istnieje. Jej odpowiednikiem są za to gałązki drzewka laurowego. Zazwyczaj wręcza je po mszy ksiądz, są również w wielkich koszach przez całą niedzielę, przed każdym kościołem dla każdego przechodnia.
     Pytanie „czy mogę użyć te liście laurowe do zupy?”, przyszło do głowy nie tylko mi JJJDlatego na każdej mszy, ksiądz surowo tego wzbrania!
 
 
    Tymczasem, obojętnie na to kto gdzie i kiedy obchodzi Wielkanoc – wytchnienia, beztroski i wiosennych sił do życia!!!

Wejście do kościoła – całe w gałązkach liści laurowych
   

   

Doktorat z cierpliwości – zdany!…czwartek, 5 kwietnia 2012

        
        Trochę jeszcze niedowierzając łączę trzy ważne fakty:
a)      Jani już właściwie od kilku tygodni pracuje
b)      do wynajęcia czeka już dom
c)      w ręku trzymam bilet powrotny do Aten.
         Wydaje się, choć będę pewna, kiedy na własnej skórze się przekonam – że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a ja wkrótce będę mogła rozpakować walizki w jednym miejscu i włożyć rzeczy do swojej szafy. Nigdy w życiu nie sądziłam, że potrzeba ugotowania, uprania, posprzątania na swoim już terenie będzie mnie po prostu rozpierać.
Ten egzamin już jest zdany!
       W każdym razie, ponownie pakuje walizki i czuje, że jadę po lekcji dystansu do siebie i do całego tego zwariowanego świata. Szkoda, że dystansu nie uczą w szkole, a to tak znacznie bardziej niż tabliczka mnożenia potrzebne jest każdemu z nas w życiu. Jeśli chodzi o cierpliwość – wiem, że mam z niej już doktorat! Najważniejszym dyplomem, jest teraz doświadczenie życiaJ
Lotnisko w Atenach

Poczytaj dziś swojemu dziecku!… poniedziałek, 2 kwietnia 2012

    Być może mało kto wie, ale dziś jest Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Z racji tego – dziś w „Sałatce” starożytny, grecki bajkopisarz – EZOPJ
     Są trzy charakterystyczne rzeczy  w bajkach Ezopa:
·         zawsze występują w nich wyłącznie zwierzęta
·         są dość krótkie
·         koniec wieńczy zawsze pouczający morał.
  Do dziś nie przetrwało niestety nic w oryginale. Dlatego, każda wersja baki nieco się on innej  różni. Ta wersja niżej jest tym razem moja. A więc….
PIES I KOŚĆ
    Dawno, dawno temu, gdzieś na przełomie er, nieopodal Aten biegł sobie pies. Zwykły szary i kudłaty natknął się na wielką kość. Złapał ją czym prędzej i zaczął ją nieść szukając miejsca, gdzie można ją zakopać. Był uradowany, ślina mu z radości nieustannie ciekła. Ze szczęścia  wystawały mu już kły. Nieopodal była kładka, przez którą musiał przejść. Dzień był bezwietrzny, więc woda w rzece pod kładką była niemalże gładka. Pies przechodząc spojrzał w dół, patrząc na swoje odbicie. Nie wiedział jednak, że w wodzie odbija się tylko on.
-Ten niżej ma jeszcze większą kość! – pomyślał, pozazdrościł i ze złością skoczył w dół, żeby tą większą kość wyrwać i złapać.  Nie tylko nie zdziałał niczego, ale zgubił i już nigdy nie znalazł, kość którą wcześniej miał.
    Morał z baki podobno jest taki: nie zazdrość! Ja doszukałam się jednak drugiego dna: nie porównuj się do innych – stracisz  to co już  masz…

Grecki chrzest cz. 2 (nieoficjalna) – po wyjściu z kościoła… sobota, 31 marca 2012

Grecki chrzest cz. 1 (oficjalna):  
     Urządzanie imprezy po chrzcie kościelnym, nie jest w Grecji codziennością. Można więc uznać, że mieliśmy szczęście. Około dwudziestu minut jazdy samochodem od kościoła, wynajęto lokal, do którego zaproszeni byli wszyscy.
    Olivka przez cały czas była na swojej roli tak skupiona, że kilka razy prawie zaginęła nam w akcji.
    Już od wejścia widać było, że impreza bardzo przypominać będzie wesele. Achilles (lat niespełna 1), czyli główny zainteresowany, usypiał co chwilę, ale w tym momencie miał się przecież bawić – i  żadne tam spać! Ja wciąż niedowierzałam. Zupełnie nikt nie przejął się tym, że Achilles mimo wszystko zasnął jak kamień. Zamknął oczy i na różne to strony kiwała się mu też jego główka. Wyglądał jak laleczka w przebraniu, której właściwie wszystko jest  już obojętne.
    Po kilku minutach – dziecko się zgubiło. Jego mama szukała go razem z Olivką. Na szczęście tak samo tajemniczo jak zniknął, tak samo się też pojawił. Małego „na chwilkę” podebrał Pieprz, czyli chłopak Olivki. Dla urozmaicenia zorganizował chłopcu, nazwijmy to „alternatywną sesję zdjęciową”: w jednej ręce wielki stek, a drugiej zaś piwo. Później przyszedł też czas na serię „Achilles jako młody palacz”… Pieprz uśmiał się przy tym do łez. Wstyd się przyznać, ale ja również też…
     Wracając jednak to sedna tematu. Jedzenie nie bardzo gościom smakowało, z prostej przyczyny: było za mało greckie. Po przystawkach z serem feta i  tzatzykami (jedyne typowe greckie dania tego dnia), pojawiły się, uwaga: kotlety mielone, ziemniaki, stek, zapiekany bakłażan z żółtym serem, czerwone i białe wino, zestawy warzyw, coś co do złudzenia przypominało polskie gołąbki, francuskie ciasto ze szpinakiem i serem, parówki na gorąco również owijane w cieście oraz grillowany kurczak, później dla zgłodniałych  jeszcze schab.
-To jest tak mało greckie…- podsłuchałam komentarz dochodzący z boku.
-To pewnie przez ten kryzys. Musieli trochę zaoszczędzić.  – odpowiedział drugi gość, ale na próżno czekałam na choć cień śladu sarkazmu.
     Po incydencie z Pieprzem, Olivka starała się koordynować co dalej dzieje się z jej podopiecznym. Ten wciąż jednak spał. Później również śpiąc wziął udział w tańcach. I tym nie przejął się za bardzo.
     Podobnie jak na weselach, po sytym, kryzysowym jednak jak dla Greków obiedzie J, zaczęła grać głośna muzyka.  Olivka, która czasem bywa naprawdę nieśmiała, została wywołana do jeszcze jednej powinności – rozkręcić pierwszy taniec. Nie było odwrotu. Na szczęście nikogo nie trzeba było zbyt długo namawiać i wkrótce sala dla tańczących się zapełniła, ze śpiącym Achillesem oczywiście w środku. Niewiele było jednak mu w stanie, w tym kamiennym śnie przeszkodzić.
     Zawsze popadam  w zdziwienie, kiedy widzę, że właściwie w każdym greckim tańcu tak bardzo wyraźnie widać korzenie tradycji. Obojętnie czy jest to dyskoteka, zwykła impreza, chrzest, czy też wesele, taniec nawet współczesnych, młodych Greków, wydaje się być ciągle do złudzenia podobny do przedstawień na starożytnych wazach. (Myślę, że ten temat zasługuję na swój oddzielny  post.)
    W każdym razie, jak już wcześniej się pochwaliłam, nie mogło być inaczej – na parkiet weszłam również i ja. Przyznaje – ośmieliło mnie kilka kieliszków czerwonego wina. Jak szybko się przekonałam greckie tańca nie są takie trudne. Wystarczy patrzeć na nogi sąsiada, pić wino i tylko się śmiać.
-Słuchaj – na początku byłam przekonana, że ty nie jesteś z Grecji. Wyglądasz tak trochę inaczej… – zaczęła dziewczyna, która przy stole siedziała obok. – Ale po tym jak profesjonalnie tańczyłaś…
     Nie skomentowałam tego niczym, tylko jeszcze szerzej się uśmiechnęłam.  No cóż, to chyba wyższy już etap wtajemniczenia w życie Grecji…
     Tymczasem Achilles, pod sam koniec się obudził i widać było dość przytomne, wyspane spojrzenie. Pomyślałam, że przeszedł chrzest kościelny, ale po tym nieoficjalnym już chrzcie, nie będzie można go tak łatwo złamać i pewnie długo trzeba będzie czekać, żeby pierwszy raz zamarudził.  Chłopak jest do życia naprawdę gotowy – po TAKIM  właśnie chrzcie!
DOWÓD: na pierwszym planie tańczę ja z Olivką!

 Mały Achilles również sobie tańczy (z prawej)…

 Taniec Zorby

Hurrraaa!!!…Sałatka strzeliła gola!…poniedziałek, 26 marzec 2012

      „Sałatka…” naprawdę strzeliła niezłego gola! I tym samym mam wielką przyjemność zareklamować Gazetę Sportową, z którą już od kilku tygodni współpracujemy:)) Gazeta jest o sporcie, ale nie wyłącznie, bo przecież nie tylko nim człowiek żyje – więc jako przerywnik  całe już pół strony nr 18 zagospodarowała „Sałatka…”. Polecam gorąco, jeśli kiedyś będziecie w powiecie wągrowieckim, blisko Poznania,  a może jeszcze na dodatek  we wtorek?  Wągrowiec i powiat  już zawłaszczyliśmy. Później konsekwentnie – pozostał jeszcze tylko świat!… J 
Dzięki chłopaki! :)))
       Tym samym, z myślą o fanach footballu, jak i wszystkim rozbieganym za piłką  czytelnikom dedykuję niniejszy post…
       Jakieś dwa lata temu wybraliśmy się z Janim na wycieczkę po Atenach. Nie mogło się oczywiście obyć bez wizyty w jednej z typowych greckich tawern. Wybraliśmy jedną, usiedliśmy wygodnie. Po chwili przyszedł kelner – widać było od razu, że jest to szef.
-Witajcie kochani! Skąd jesteście?
– Ja jestem z Kavali. – odpowiedział Jani. – A to jest moja dziewczyna z Polski.
-Krzysztof Warzycha!!?? – wykrzyknął uszczęśliwiony patrząc na mnie szef.
    Już chciałam odpowiedzieć:
-Nie… Dorota Kamińska…
    Zanim jednak na szczęście zdążyłam otworzyć usta, szef  odłożył na bok wszystko co  w tej chwili niósł w rękach. Usiadł na krześle obok, jakby zupełnie opadł z sił.
-Wy Polacy, nie no… wy to naprawdę potraficie! Wypijmy teraz za  zdrowie Krzyśka!
    I tak dzięki zupełnie jeszcze anonimowemu dla mnie człowiekowi, zaczęliśmy degustację win.
      Kim jest Warzycha? – nie dawało mi oczywiście spokoju. Szczególnie przez wzgląd, że na moje polskie obywatelstwo tak właśnie bardzo często reagowali szczególnie Ateńczycy. Jak zdołałam się szybko zorientować: oni go po prostu kochają, bo Krzysiek to po pierwsze genialny piłkarz, a po drugie po prostu „swój chłop” – czyli taki wzór do naśladowania dla facetów.
     Bardziej konkretne informacje dostarczył  jak zawsze Google – wujek dobra rada. Po przeczytaniu kilku wpisów – szok – że ja jeszcze tego nie wiedziałam! Warzycha, pseudonim „Gucio”, pochodzi gdzieś ze Śląska, ale  dopiero kiedy osiadł na stałe w Grecji naprawdę rozwinął skrzydła. 244 (!!!) bramki dla Panathinaikosu, najlepszy snajper w historii swojego klubu…, drugi w rozgrywkach ligowych CAŁEJ Grecji.  Na dodatek działacz charytatywny, przykładny ojciec, przyjaciel i podobno super mąż! Jest obecnie jednym z najbogatszych polskich piłkarzy, ale wszyscy mówią zgodnie, że to nadal przede wszystkim – po prostu swój chłop!
    Warzycha nie gra już w rozgrywkach meczowych, ale dla Greków i całej greckiej Polonii, Krzysiek jest wciąż takim pół greckim, pół polskim – prawie już  bogiem. Również i mnie teraz duma rozpiera! I kto wie … –  może nawet kiedyś obejrzę sobie jakiś mecz…
I na dodatek taki(!) przystojniak!
Więcej na temat Krzysztofa Warzychy można przeczytać w tym artykule. Naprawdę świetnie czyta się ten post:

O co tak naprawdę chodziło temu Zorbie?…czwartek, 22 marca 2012

„-Zmiana życia – zmiana planów! Przestałem wspominać, co było wczoraj, przestałem myśleć, co będzie jutro! Interesuje mnie tylko to, co się dzieje dziś, teraz! Pytam siebie: „Co właśnie robisz, Zorba?”, „Śpię”. „Więc śpij dobrze!” „A co robisz obecnie, Zorba?” „Pracuję”. „Więc pracuj dobrze!” „Co robisz teraz, Zorba?” „Całuję kobietę”. „Więc całuj ją mocno, Zorba, zapomnij o wszystkim, nic więcej nie istnieje na świecie, tylko ona i ty!”[1]
       -A co teraz ciekawego czytasz Dorota? – spytała mnie jakiś czas temu moja dobra przyjaciółka.
-„Greka Zorbę”.
     Nie wiem zupełnie jaki był wtedy mój wyraz twarzy, ale jak do dziś wspomina Estera, wyrysowało się na niej coś takiego – że tak jak stałyśmy zawróciłyśmy do księgarni po jeden egzemplarz.
     Zorba to z pewnością najbardziej popularny grecki bohater. (Nie licząc oczywiście tych mitologicznych, ale to już zupełnie inna bajka.) Zorba i Zorba – wszędzie gdzie pojawia się temat Grecji, to nazwisko pojawia się niezmiennie. Na czym więc właściwie polega fenomen tego bohatera?
     Gdyby streścić całą książkę, brzmiało by to mniej więcej tak: … młody człowiek z pewną ilością pieniędzy przybywa na Kretę, by tam robić interesy. W drodze spotyka owego Zorbę – typowego z wyglądu, krzykliwego Greka, który staje się jego współpracownikiem i przyjacielem, z którym mieszka na Krecie.  … Ogólnie, szczerze ujmując – nudy. Podobnych historii setki, jak nie tysiące. Dlaczego więc to właśnie nie kto inny jak Zorba tak mocno osiadł we współczesnej kulturze?
    Ta książka to po prostu  fenomen. Po jej pierwszym zdaniu „Po raz pierwszy spotkałem go w Pireusie…”, nie można się od niej odkleić. To jest czysta poezja, można  uśmiać się do łez. Ma się przy tym ochotę  naprawdę odłożyć w kąt wszelkie psychologiczne poradniki.
      Zobra to człowiek, który … – on naprawdę wiedział jak żyć. Jeśli przeczytacie gdzieś, że tańczy i ciągle się śmieje – to wielkie spłycenie. Jak sam się przyznaje: kradł, zabijał i cały czas romansował – nigdy nie przestawał jednak po prostu żyć. Chodzi zawsze jakby brudny, w czymś umorusany i jakby zawsze lekko spocony. Jeśli je lub pije – to zawsze tylko jak wygłodniałe zwierze. Jeśli pracuje – zdziera skórę do samej krwi. A jeśli w końcu kocha – zapomina o całym świecie i wtedy nie liczy się już zupełnie, zupełnie nic.  Jest jednym z ludzi, którzy nie skończyli żadnej szkoły. Być może nie przeczytał do końca jednej  książki – o życiu jednak wszystko wie.  Śmieje się całym sobą. Tańczy każdą najmniejszą komórką. Walczy zawsze jakby do uratowania  miał cały świat.
    Zorba to również uosobienie wszystkiego, co w Grekach jest najpiękniejsze: wolność, radość i lekkość życia, niesamowita szczerość i głęboki śmiech. Być może trochę naiwnie myślę, ale  w nim tkwi jakiś klucz do rozwiązania problemu greckiego kryzysu. Jeśli bowiem Zorba nie musiał – nigdy nie pracował. Lenił się i zawsze z gestem wydawał wszystko co miał. Robił  tak – zawsze kiedy mógł. Jeśli istniała jednak potrzeba – pracował za trzech i z całą pasją oddawał się w każdą najdrobniejszą rzecz.
    Z rzadka można znaleźć przypadki, kiedy film jest tak samo dobry jak książka. Książka jest w każdym zdaniu piękna, ale z drugiej strony – nie ma nic bardziej genialnego jak w tej roli Anthony Quinn. 
    Tak samo ja jak i zapewne Estera, mamy ostatnią stronę pokarbowaną od łez. Nie zdradzę, choć bardzo bym chciała, jak(!) umiera ten najsłynniejszy Grek. Dodam tylko, że zawsze jak o tym myślę – przechodzi mi każda chandra, zaczynam śmiać się trzy razy głośniej i prozaicznie – chce mi się żyć.
„Naucz mnie tańczyć Zobra”, czyli „Naucz mnie tak właśnie żyć.”

 


[1] Nikos Kazantzakis, Grek Zorba, Książka i Wiedza, Warszawa 1986, s. 236

Mój wielki, grecki – kryzys…niedziela, 18 marca 2012

     
    Już właściwie jakiś czas temu przestałam liczyć, jak długo jestem teraz w Polsce i chyba trochę straciłam  poczucie czasu. Podejrzewam jednak, że moja wizyta w kraju jest dłuższa niż początkowo planowałam, a obecnie można zupełnie wyprowadzić mnie z równowagi, zadając jedno krótkie pytanie: „kiedy wracasz do Grecji?”
     Kiedy wracam – to jeden problem. Tym podstawowym jest jednak to w zasadzie GDZIE?
    Strategicznie umówiliśmy się z Janim, że wracam kiedy już będzie miał obiecaną właściwie pracę. W ten sprytny sposób ominie mnie dodatkowa podróż z domu Sałatki do rejonów Aten. Od momentu „ostatecznej” już rozmowy, Jani do Aten jechał już właściwie trzy razy, za każdym razem czekając na ten  decydujący, ostateczny  telefon…. Po czwartej rozmowie – przestało być to śmieszne. Po piątej – nawet Jani opadł już z sił. Greckie podejście „powoli, powoli” potrafi dać nieźle  w kość.
     Mieszkanie na walizce stało się już naprawdę męczące. Kiedy ktoś pyta  mnie o adres, muszę się mocno skoncentrować, długo zastanawiając się gdzie on obecnie jest. Może kiedyś ktoś wymyśli walizki, które mają przypisany adres – z doczepianą skrzynką na listy, ale i to w zasadzie i tak nie rozwiązuje naszego problemu. Tymczasem każdego ranka budzę się i dobre kilka minut zajmuje mi przypomnienie sobie – gdzie właściwie dziś śpię.
    Tak więc przeżywam – mój największy, grecki kryzys. Nie wiedząc zupełnie: co? gdzie? i jak? 
   Czekam tylko, żeby może tam ktoś z góry zesłał jakąś podpowiedź, jakiś pewnik, jakiś mały choćby znak! Ale  Wielki Komediant, im głośniej dociekam, tym bardziej milczy jak skała. Ha ha! Niemalże słyszę gdzieś  w przestworzach ten  boży śmiech!

     Z moją naprawdę bliską przyjaciółką umówiłam się w południe na kawę. Plan był bardzo prosty:  wygadać, ponarzekać, popłakać, wypić wielką kawę i zjeść coś nieprzepisowo słodkiego.

   „Będę za pół godziny. Przepraszam – korki.” –  tak  brzmiał krótki sms.
    Co robić z tym pół godziny? Czym zająć myśli?
    „Małgorzata Korzuchowska spędziła dwa  tygodnie  w USA.”
    „Ukochany czy córki? Czy Kinga Rusin naprawdę musi wybrać, z kim zamieszka w nowym domu?”
    Dobre pytanie: „Czy ten rok będzie należeć do Joanny Liszowskiej?”
   „Miłość w opałach – Monikę Richardson i Zbigniewa Zamachowskiego łączy coś więcej…” – to jest prawdziwy SZOK!
        Ostatni numer Party – życie gwiazd kosztował całe 1,99 zł i uratował mi życie.
        Rozstania i powroty. Przeprowadzki i przyloty. Ktoś się rodzi, ktoś inny umiera. Ktoś kupuje dom, ktoś traci fortunę.
       Więc nie jestem w tym wszystkim sama? I tyle ludzi wokół mnie też się gdzieś plącze? Nie wiem dlaczego, ale ta prosta świadomość – podziałała jak balsam na duszę.
      Najważniejsze w życiu znaki, są tam gdzie najmniej się ich spodziewamy. Mój znajdował się na stronie nr 33. Darmowa próbka tabletek na brzuch. Bo tam właśnie kumuluje się mój stres. „I  już w porządku – mój żołądku!” Uff…
    Kiedy ssąc tabletkę pod językiem (jak zalecała reklama) doszłam do działu „Modowy sąd nad gwiazdami” minęło prawie pół godziny. Znowu straciłam rachubę czasu. Przyjaciółka już czekała.
   Tymczasem –  u Katarzyny Zielińskiej „Głowa pełna planów”. A gwiazda twierdzi, że „na wszystko w życiu przyjdzie czas”….