Zostawić wszystko i zacząć nowe życie w Grecji. A raczej o tym, dlaczego… tego nie robić?… sobota, 3 grudnia 2016

„Mam ochotę  zostawić moje życie. Rzucić wszystko. Wyjechać i od zera zacząć mieszkać właśnie w Grecji. Czy możesz mi powiedzieć – jak ja mam to zrobić?”. To pytanie powraca do mnie jak boomerang. Kiedy rozmawiam z turystami w czasie sezonu, a później chwilę po tym jak skończy się lato, w postaci maili. Zazwyczaj towarzyszy mu bardzo podobna opowieść:  „Mieszkam  tu,  a tu. I od tylu, a tylu lat pracuje w korporacji. Nienawidzę tej pracy. Czuje, że dosłownie się dusze. Pracuje całymi dniami. Kończę i idę spać. W weekendy na nic nie mam siły.  W Polsce cały czas pada. Jest szaro, buro. A zimą jest tak zimno, że już niczego mi się nie chce.  Poza tym, Polacy ciągle na coś narzekają i nikt w tym kraju się nie uśmiecha. Mam naprawdę dość mieszkania w Polsce.  Chcę rzucić to wszystko i zamieszkać w takim kraju jak Grecja. Tu panuje taki luz, wszyscy są uśmechnięci i zawsze świeci słońce…”.

Kiedy rozmawiam z taką osobą, nie wiem co mam jej odpowiedzieć. Zazwyczaj liczę do trzech i gryzę się w język, żeby nie wykrzyknąć: „ale za nim to zrobisz, to najpierw puknij się w czoło!”. Choć z drugiej strony doskonale rozumiem, bo schemat jest ten sam – to po prostu tak działa. Polacy, którzy latem przyjeżdżają do Grecji jako turyści, bardzo często mają  przekonanie, że Grecja to raj. Ale uwaga…

 Obraz Grecji z perspektywy wakacji, to nie jest obiektywny obraz tego kraju.

STOP!

Kiedy jesteśmy na wakacjach – wszystko widzimy inaczej. Nikt od nas niczego nie chce. Poza zjawianiem się na posiłkach, nie ma się właściwie żadnych obowiązków. A jedyny problem, to czy danego dnia udać się na basen, czy nad morze. W takim stanie ducha, człowiek myśli i czuje się inaczej. I oczywiste jest, że każdy taki wakacyjny luz chciałby czuć w sobie najchętniej – przez cały czas. Niestety. To nie jest możliwe. Fajnie, gdyby było inaczej, ale taki stan ducha nie trwa w  człowieku wiecznie, kiedy mieszka się w Grecji i pracuje tu na stałe. Tutaj również dopada człowieka stres, jest wiele rzeczy, która denerwuje. A problemy, jak to problemy – pojawiają się zawsze.

Większość turystów jest również oczarowana faktem, że Grecy są niesamowicie uprzejmi, mili, serdeczni i że tak często się uśmiechają. Oczywiście, że tak jest… Do momentu, kiedy się wkurzą. Na turystę wkurzać się nie wolno (a przynajmniej oficjalnie). Turysta jest gościem i jest traktowany na specjalnych zasadach. Kiedy mieszka się w Grecji na stałe, wchodzi się również w najróżniejsze problemy. Szybko okazuje się, że sympatyczny Grek, potrawi wkurzyć się tak, że wybucha jak wulkan. Przeklina, macha rękami, dostaje słowotoku, żeby udowodnić że przecież zawsze ma racje. Ludzie jak ludzie. Nikt  nie jest idealny. Ale stwierdzenie, że Grecy są nieustannie mili i wiecznie uśmiechnięci, również jest mocno wyidealizowane.

Oczywiście… W Grecji jest bardzo dużo słońca. Klimat sprzyja wszystkiemu. I jest po prostu cieplej. Fantastycznie jest przede wszystkim latem. Jednak taka pogoda nie trwa przez 12 miesięcy, a jedynie trzy, cztery. Pamiętam jak byłam zszokowana, kiedy przyjechałam do Grecji pierwszy raz zimą. Ten obraz bardzo daleki był od moich wyobrażeń. Co prawda w lutym termometr wskazywał 5 stopni na plusie, ale… W typowym greckim domu kaloryfer grzeje tylko 6 godzin dziennie. Wszędzie jest wilgotno, jak w wychłodzonej saunie. Coś takiego jak puchowa kołdra –  w tym kraju nie istnieje. W rezultacie w mieszkanich często naprawdę jest szalenie zimno, a w nocy nie ma nawet czym się przykryć. Zimą podobnie jak w Polsce, ciemno  robi się chwilę po szesnastej. Pada. Wieje tak, jakby za chwilę miało zerawć dach.  Nie ma śniegu, więc jeste szaro. A jak zacznie grzmieć, to może padać całe cztery dni. Zima w Grecji potrafi być przeraźliwa. Ale w głowach 95% turystów tkwi przekonanie, że również i zimą jest tu tak ciepło, że na spacery można chodzić w sweterku.

Czy Grecy narzekają??? Uuuu… Temat rzeka. Grecy uwielbiają plotkować, grzebać się w obgadywaniu, a przy tym potrafią niesamowicie narzekać dosłownie na wszystko!

Mimo tego Grecja jest ekstra! A Grecy są świetni. Polska za to jest fantastyczna, a my Polacy jesteśmy wystrzałowi. Chodzi mi tylko o to, żebyście nigdy nie mylili wakacyjnego obrazu Grecji, z grecką codziennością. Tutaj też potrafi być ciężko i dopadają człowieka kłopoty.

Problemów nie zostawia się wraz z zamknięciem domu na klucz. A szczęścia nie znajduje się wraz z obietnicą tego co „nowe”. Nastawienia do problemów i życiowe szczęście nosimy w sobie. Żeby zmienić coś w swoim życiu nie wystarczy zmienić adresu i zewnętrznej otoczki, środowiska w którym mieszkamy. Żeby coś zmienić, trzeba zacząć od tego co ma się w głowie. Najczęściej krok po kroku, mozolną pracą nad samym sobą…

Mniam! Krótka wizyta u Sałatki. Grecy, a problemy naprawdę dużego kalibru… czwartek, 26 listopada 2015

Na ten wypad do Aten zacierałam ręce już od kilku dni. Po prostu chciało mi się dużego miasta. To takie małe uzależnienie. Żeby ta krótka podróż rozpoczęła się w mojej głowie jeszcze wcześniej, wszystko dokładnie  zaplanowałam. W co się ubiorę, co sobie zjem, gdzie pójdziemy, co zobaczymy. W zasadzie nic wielkiego, bo mieliśmy skoczyć do Ikei. Załatwić coś na Ermou.  Poszwendać się tam i tu. I odwiedzić Olivkę z Pieprzem w ich nowym mieszkanku. W odwiedzinach była również Feta z Pomidorem. Tak więc Sałatka w pełnym składzie!

Idealne plany mają to do siebie, że życiowo raczej się nie sprawdzają. Niby o tym wiem, ale czasami widocznie muszę sobie jeszcze dodatkowo przypomnieć. Tego dnia, z energią obudziłam się jeszcze przed dzwonkiem budzika. Zeszłam do kuchni żeby odsłonić roletę i czym prędzej sprawdzić jaka jest pogoda. I się zaczęło… Pierwszy element całej lawiny jakiegoś fatum…

Ten karaluch nie był duży, ale (chyba nie jestem tu wyjątkiem) nienawidzę karaluchów! Nie widziałam innego wyjścia… Co prawda idą Święta,  ale mimo tego nie potrafiłam zdobyć się na litość. Postanowiłam jak najszybciej  go zamordować. Ta szkarada,  powołana do życia w zupełnie  niewiadomym mi celu, zdążyła  przebiec do  salonu i schować się pod dywan. Skubany… Choć próbowałam znaleźć go na wszystkie możliwe sposoby,  moja poranna akcja zakończyła się tylko i wyłącznie jednym gigantycznym opóźnieniem. Karaluch zdołał zbiec. Rano czas zawsze pędzi w przyśpieszonym tempie, więc kawę postanowiłam przelać do papierowego kubka i dokończyć ją już w samochodzie. W końcu ruszyliśmy w drogę.    Ten papierowy kubek… Też nie był tego dnia szczęśliwym pomysłem.  Po jakiś trzydziestu minutach jazdy  z trzydziestominutowym opóźnieniem, cała jego zawartość znalazła się… na mnie! Tej jednej, wielkiej plamy po kawie na bluzce nie dało się zbagatelizować i udawać przed światem, że jej nie ma. Wróciliśmy więc do domu…

Ha – ha! Hi – hi! Ehhh… Życie! Na opóźnienie machnęliśmy  ręką, a mi nawet trochę ulżyło, bo byłam przekonana, że tego dnia  limit przeciwności losu został już wyczerpany. Błąd. Nie doszliśmy nawet do epicentrum. Po godzinie jazdy siadło nam w samochodzie wspomaganie kierownicy. Tak po prostu. Jani dał radę, ale ja nie mam aż tyle siły, żeby bez wspomagania wyrobić na zakręcie. Do teraz nie mam pojęcia, jak kiedyś prowadzono bez wspomagania kierownicy…

Jakoś dojechaliśmy… I jest! Ikea! Patrzyłam na żółte litery na granatowym budynku, jak na zbawienie. Pomyślałam, że na zakupach to już na pewno się wyluzuję. Mieliśmy kupić kołdrę, którą upatrzyłam jeszcze pod koniec sierpnia, wiedząc dokładnie która, jaka cena, jaki typ, w którym dziale.   Były wszystkie inne. Oprócz tej właśnie… Dodam, że jechaliśmy do Ikei właściwie tylko po nią… Ale to nie był jeszcze koniec.  Na liście moich spraw do załatwienia była jeszcze wymiana paska w zegarku. Nic wielkiego, ale może przynajmniej  to! się uda. Jadąc metrem na Ermou, zaliczyliśmy ścisk stulecia, a sklep Swatcha akurat był zamknięty. Na pytanie Janiego:

-No, ale czym ty się tak przejmujesz?

…myślałam, że również i jego zamorduję. Ujmując krótko, to naprawdę nie był dobry dzień.

 *

Zapukaliśmy do drzwi nowego mieszkania Olivki i Pieprza. Otworzyła Feta, bo Olivka na chwilkę gdzieś wyszła. Mieszkanko jest małe, ale niezwykle czyste i  przytulne. Usiedliśmy, a Feta podała do stołu.

-Przywieźliśmy ci Malamatinę! Co prawda w Atenach też jest retzina, ale takiej Malamatiny, to nigdzie nie dostaniesz! – powiedziała Feta.

Malamatina… Nie podejrzewajcie mnie o problem z alkoholem, ale tego dnia jej widok, był jak światło latarni morskiej w czasie sztormu. Jednak przede wszystkim  zrobiło mi się niesamowicie przyjemnie. Rzecz jasna, że Malamatinę można dostać również  w Atenach. Ale tak dla pewności Feta przywiozła jedną butelkę specjalnie dla mnie, wioząc ją   kilka godzin autobusem.

Pomidor czuje się już dobrze. Jego stan jest stabilny. Odrastają mu też włosy. Teraz jest ten moment, kiedy już mogę o tym napisać. Wcześniej tego nie zrobiłam, z prostego względu. Nie miałam pojęcia   > jak?<   mam to zrobić. Jakiś czas temu u Pomidora wykryto nowotwór   jelita. Pomidor jest już po operacji i chemii. Wszyscy trzymają kciuki za decyzję lekarza o tym, że więcej chemii już nie trzeba, bo sytuacja jest opanowana. A Olivka… Jej stan też nie jest najlepszy. Nie chodzi tylko o to, że w poprzedniej pracy czuła się źle. Kiedy sytuacja Pomidora się uspokoiła, z Olivki jak dżdżownice po deszczu, wyszły wszystkie stresy. Najprawdopodobniej właśnie one są przyczyną tego, że czasami nocą Olivka dostaje dziwnych ataków drgawek.

Olivka zjawiła się chwilę później i dosiadła się do stołu. Właśnie opowiadałam o mojej przygodzie z karaluchem.

-Ufff… Też strasznie się ich brzydzę. Wiem, że krzywdy nie zrobią, ale są takie obrzydliwe. A u nas na całe szczęście to ich nie ma! – z wyraźną ulgą powiedziała Feta.

-Nie ma?! Co ty Feta opowiadasz? A na dole? Tego lata zabiłem z dziesięć! – odparł Pomidor z taką dumą w  głosie i postawie, jakby podczas bitwy gołymi rękami zamordował dziesięciu Turków.

Olivka nawet kiedy  niedomaga, to ma tyle energii, że długo nie może usiedzieć. Szybko zjadła i podeszła do okna. Mieszkanie jest jeszcze nowe i nie ma w nim jeszcze ani zasłon, ani firanek. Szyby są więc odsłonięte. Ot tak po prostu, Olivka związała  sobie t-shirt nad pępkiem i unosząc jedną rękę zaczęła taniec brzucha. Z nieukrywaną konsternacją spojrzałam na Janiego…

-A wiecie kto tam mieszka? Tra-la-la-la-la… Dziewczęta z kościelnej szkoły! Tra-la-la-la… Za chwilę zbiorą się w tej salce naprzeciwko  na wieczorne modły. Później, zawsze punktualnie  o dziesiątej kładą się spać! Jak są weekendy, to my zazwyczaj o tej porze wychodzimy… Może jak im tak chwilę potańczę, to dziewczyny w końcu przejrzą na  oczy  i wrócą do świata… Co myślicie?? Tatooo… – Olivka kontynuowała  swój monolog, podchodząc do Pomidora:

-Już naprawdę odrastają! – mówiła badając drobny meszek na zgolonej głowie swojego taty.  -Naprawdę! Jeszcze niedługo, a żeby je zgolić, to trzeba będzie kupić Husqvarnę [nazwa kosiarki do trawy, przypis mój;) ]. Hahaha!

-Olivka przestań! Daj mi zjeść! Trzebaby pomyśleć, żeby i ciebie posłać do takiej szkoły jak ta naprzeciwko! – odpowiedział Pomidor –Albo lepiej nie… Bo jeszcze się przestraszą i wezwą egzorcystę… – dokończył, kiedy zobaczył jak Olivka znów symuluje atak drgawek. Żeby nikomu się nie nudziło, od czasu do czasu Olivka urozmaicała nam nimi wieczór. Pieprz dyskretnie prosił, żeby natychmiast przestała, bo „to nie jest powód do żartów”, ale nie bardzo to Olivkę przekonywało.

-Nie martw się Dorota! – powiedziała podczas jednego z „ataków” – Jakby co, to w spadku przepiszę ci moje wszystkie najlepsze ubrania!

Malamatina powoli się kończyła. A mi w głowie w końcu uspokoiły się myśli. Siedziałam i patrzyłam  na uśmiechnięte twarze wokoło mnie. Na oczy błyszczące z radości, że tak po prostu jesteśmy razem. Czasami ludzie pytają… Jak to jest? Grecy są tak uśmiechnięci. Oni to pewnie nie mają problemów… Pytanie niedorzeczne, ale sama czasem też mam takie wrażenie. Prawda jest taka, że  nawet jeśli te problemy są naprawdę dużego kalibru, to życie, samo w sobie i tak od nich wszystkich razem wziętych jest dla Greków dużo piękniejsze. Malamatina, która kosztuje całe jedno euro,  jest najlepszym winem świata, bo podczas biesiadowania łączy ludzi przy jednym stole. A ucztowanie z bliskimi, to jedna z największych życiowych  przyjemności. Kurczak w sosie sojowym wyszedł Fecie znakomicie.  Podobnie jak puree ziemniaczane. Później jest nawet i deser. A co zjemy sobie jutro? Jani ma bardzo gustowną kurtkę! A Dorota w końcu załapała greckie rodzajniki! Widzieliście jaką śliczną sukienkę miała dziś w telewizji  Fei Skorda!… No i te jej nogi!   Ciekawe jaka pogoda będzie jutro… Pewnie znów słonecznie!

I wtedy  przehaczyło mi się w głowie. W końcu załapałam. Co miał na myśli Jani, kiedy staliśmy przy sklepie z zegarkami: „Czym ty się tak przejmujesz?”. Byłam zbyt zacietrzewiona, by zrozumieć, że ma racje. I czym ty się tak przejmujesz? Najpiękniejsza rzecz, jakiej nauczyć można się od Greków. Przyznaje. Ja od czasu do czasu  poprawiam to  zadanie domowe.