Miałam szczęście odwiedzać Navagio tak często, że trudno mi dokładnie policzyć ile razy już tam byłam. W takim miejscu łatwo stracić rachubę. Ale przyrzekłam sobie, że jeszcze kiedyś tam wrócę. Znów popływam w nieziemskim turkusie. Położę się na miękkim piasku. Spojrzę na monumentalne skały oraz stary wrak. I pewnie znów będę się zastanawiać, czy to dzieje się naprawdę.
Navagio, czyli Zatoka Wraku, to bez wątpienia najpiękniejsze miejsce Zakinthos. Fotografia z zatoką znajduje się na każdym folderze reklamującym wyspę. Jest na każdej pocztówce, w każdym przewodniku. Ale wciąż mam wrażenie, że reklama Navagio wcale nie jest proporcjonalna do tego, czym Zatoka Wraku jest. To co w niej najpiękniejsze, nie odda żadna fotografia, zrobiona nawet najlepszym sprzętem.
Pamiętam, że za każdym razem, gdy wpływaliśmy do zatoki, przechodził mnie dreszcz. Kiedy statek dopływał, skały niczym kurtyny rozsuwały się powoli, by pokazać to co jest na “scenie”. Im bliżej tym jaśniejsza stawała się woda, przechodząca od granatu w szafir, a następnie lazur, by w postaci spienionych fal, kończyć swoją podróż przy ozdobionym białymi kamieniami brzegu. Sama zatoka nie jest zbyt duża, mimo że na zdjęciach sprawia takie wrażenie. Plażę pokrywa miękki dywan z piasku i idealnie obłe kamienie. Całość ramują klify o poszarpanej fakturze. To przede wszystkim one nadają zatoce monumentalnego wyrazu. Im bliżej wody, tym ciekawsze jest to co widać na skałach. Jeśli słońce jest odpowiednio wysoko, odbija się na nich woda, która migocze błękitem.
Na samym środku plaży, równolegle do linii brzegu, stoi wrak. Stary Panajotis (tak naprawdę nazywa się statek) jest w tym miejscu od 1983 roku. Wygląda tak, jakby ktoś wstawił go tam celowo, reżyserując wygląd scenerii, tej jednej z najpiękniejszych na świecie plaż. Spory na temat tego, czy wrak ustawiony został w tym miejscu celowo, czy był to przypadek, trwają nadal. Niektórzy do końca wciąż nie chcą wierzyć, że wrak do zatoki wyrzucony został zupełnie przypadkowo. Jak dokładnie się to stało? Trudno dojść do ostatecznej prawdy, bo w Grecji zabytków jest aż nadto, więc raczej nikt nie kwapi się by zbadać dokładną historię statku, który jest dopiero trzydziestolatkiem. Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie mówi, że przemycano nim papierosy. Statek rozbił się i osiadł na mieliźnie. Papierosy, które z niego wypłynęły zostały zebrane przez okolicznych mieszkańców. Mówią, że gdzieś na wyspie ktoś jeszcze je ma. Wyrzucony przez fale wrak, stał w zatoce początkowo niezauważony. W latach 80tych turystyka na Zakinthos nie była jeszcze rozwinięta, więc i wrakiem nikt za bardzo się nie przejmował.
Pierwsze zdjęcia wraku zostały zrobione trochę przypadkiem. Wykonał je wydawca i fotograf – Stawros Marmatakis, który w jednym z okolicznych domów odkrył pokaźne zapasy kartonów papierosów. Właściciel mieszkania wyjaśnił skąd pochodzą i zaprowadził fotografa na górę nad zatokę, wówczas noszącą nazwę Spirili. To właśnie tam Marmatakis wykonał pierwsze zdjęcia. Fotografie obiegły świat. Wkrótce do zatoki wpłynęli pierwsi turyści.
Kiedy wpływaliśmy do zatoki, oznaczało to dla mnie godzinną przerwę w pracy. Jedyne o czym marzył wtedy każdy turysta, to czas wyłącznie dla siebie. Szłam pod boczną ścianę wysokiego klifu i rozkładałam ręcznik. Być może zabrzmi to dziwnie, ale niejednokrotnie miałam wrażenie, że przebywam w świątyni, reprezentującą religię uniwersalną dla wszystkich. O ile nie wpływał jeden z większych statków, panowała tam cisza. O klify odbijał się szmer, który powtarzało echo. Turyści, niczym pielgrzymi – przybywali tu z każdej strony świata. W Navagio mówiono zdaje się wszystkimi językami. Czasem zdarzało się, że na plaży nie było prawie nikogo. Wtedy zatoka prezentowała się najpiękniej i wtedy najlepiej słychać było jednostajny szum fal – najbardziej relaksującą muzykę świata.
Wystrój Navagio jest wysublimowany. Szafir, lazur, a gdzieś w głębi granat, układają się w poziome pasy. Wysokie klify w kolorze ecru, na których od wody odbija się światło, zupełnie jakby przechodziło przez błękitne witraże. A na sklepieniu, jak w barokowym kościele, iluzjonistyczne malowidła przedstawiające niebo, chmury, słońce. Tylko że te w Navagio są najprawdziwsze! I zupełnie na środku, jak ołtarz w świątyni, stoi wrak. Nawet jego maszt, na samym szczycie układa się w krzyż. Ten, mimo że z czasem zerdzewiał, nie wymaga żadnej ozdoby.
Nikt nigdy nie chciał odpływać, a można zostać tylko godzinę. W Navagio często ktoś się oświadczał. Co jakiś czas organizowano też dość niebezpieczne skoki ze spadochronów. Raz zupełnie przypadkiem weszłam w kadr ekipie, która w zatoce nagrywała teledysk.
Woreczki z piaskiem, garść kamieni, kamyków na pamiątkę. To co najcenniejsze zostawało jednak w głowie. Szum fal odbijany przez ściany klifów. Błękit, który w naturze wydaje się, że nie może istnieć. I te niesamowite wrażenie boskiej, niekończącej się przestrzeni.