Jednym z miejsc, które będąc na Santorini koniecznie trzeba odwiedzić, jest Ia – niewielka wioska zamieszkiwana jedynie przez 800 mieszkańców, która znajduje się w północnej części wyspy. Do Ia wyruszyliśmy około południa. Był wietrzny i pochmurny październikowy dzień. Przejechaliśmy wschodnim wybrzeżem, mając po prawej stronie wzmożone morze, a po lewej skały, skały i raz jeszcze skały. Kiedy wyjeżdża się z Firy, już kilka kilometrów za nią, wyłania się krajobraz jak z księżyca. Na Santorini prawie nie ma zieleni. Błękit wszechobecnego morza przepięknie komponuje się z kolorem skał, od ciemnego grafitu, po ochrę. Gdzieniegdzie z daleka widać bielące się domki, które wyraźnie odznaczają się z całego krajobrazu. Jedna wielka, nieograniczona niczym przestrzeń.
A tak właściwie… Dlaczego większość budowli na Santorini jest akurat biała? Doszukałam się dwóch odpowiedzi. Po pierwsze względy klimatyczne, bo biel nie przyciąga wszechobecnego tu słońca. Po drugie, do białego nie nadciągają owady, które w Grecji potrafią być bardzo kłopotliwe.
Ia widoczna była już z daleka, bielącymi się na tle nieba budowlami. To właśnie tu informacja o cenie noclegu w hotelu, może spowodować zawał serca. Podobnie jak ceny w tawernach czy też w kawiarenkach. Na co którejś budowli wyłania się dyskretny znaczek SLH (Small Luxury Hotels of the Word). Kto by pomyślał, że większość budowli Ia została odrestaurowana, po wielkim trzęsieniu ziemi, jakie nawiedziło Santorini w 1956 roku.
Zaparkowaliśmy gdzieś pod Ia, by zobaczyć również jej obrzeża. Mimo, że była już końcówka sezonu, na każdym kroku turyści z każdej części świata, wśród których wyraźnie dominowali Azjaci.
Ia nie może nie zachwycać. Choć można by pomyśleć: „cóż takiego ciekawego w banalnym zestawieniu granatu, niebieskiego z bielą?”. Nie mam pojęcia, na czym polega ten fenomen, szczególnie kiedy wszystkie budynki są bardzo prostymi, geometrycznymi bryłami. Jednak dosłownie każdy tutejszy kąt na zdjęciu wychodzi jak podkoloryzowana pocztówka.
Dekoracja wszystkich budowli jest niesłychanie wysublimowana. Jeszcze jeden dowód na to, że geniusz tkwi w prostocie, a mniej znaczy tak naprawdę więcej. Wszystko skomponowane jest w tym samym stylu, z tymi samymi zestawieniami barwnymi. Tu nawet zwykły kaktus wygląda niezwykle. Leniwie śpiący czarny kot, ma jakoś tak bardziej intensywnie czarną sierść. Nawet prozaiczny kamień ma swoje miejsce i nagle zachwyca niezwykle obłym kształtem. Santorini to naprawdę niesamowicie magiczne miejsce.
Główną atrakcją Ia, powodem dla którego nawet w wietrzny, październikowy dzień zjeżdżają się tu turyści z każdej części świata, jest jeden z najsłynniejszych zachodów słońca w Grecji. Co prawda byliśmy przekonani, że w październiku i na dodatek w taką pogodę, turystów będzie znacznie mniej. Jednak kiedy zobaczyliśmy jakie tłumy zmierzają do punktu widokowego, znacznie przyśpieszyliśmy kroku, by zdobyć jak najlepsze miejsce.
Już na godzinę przed tym słynnym zachodem słońca mieliśmy trudności, żeby stanąć w dobrym miejscu. W głowie wciąż powracało mi pytanie: co dzieje się tu w lipcu czy też sierpniu???
Domki bieliły się w świetle nieśpiesznie zachodzącego słońca. Pastele przyjemnie ocieplały krajobraz. Wokoło pełno kawiarenek, sklepików z pamiątkami, gdzie często pojawiały souveniry wykonane z kamienia wulkanicznego.
Im bliżej zachodu, tym robiło się jeszcze tłoczniej. Wokoło nas stali przedstawicie każdej rasy, obywatele najróżniejszych państw świata. Każdy z aparatem, niewielką kamerą, komórką, najnowocześniejszym sprzętem, w gotowości by zacząć robić zdjęcia, kręcić filmy.
I w końcu się rozpoczęło. Zwykłe – niezwykłe przedstawienie. Słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem morza, zmieniając barwę nieba najpierw w delikatny róż, następnie pomarańcz, aż w końcu przechodzić w krwistą czerwień, kontrastując jednocześnie z bielą i pastelami budynków po drugiej stronie. Chowało się dumnie, jakby zdając sobie sprawę, że w tej chwili podziwia go cały świat.
Kiedy została po nim już jedynie pamiątka w postaci refleksów na niebie, jakby ktoś to wcześniej ustalił, wszyscy zaczęli bić brawo. Przedstawienie zakończone. Ludzie uśmiechnięci, jakby bardziej zrelaksowani, świadomi że udało im się zobaczyć coś naprawdę niezwykłego.
Zwykło się narzekać, że zachód słońca w Ia pozbawiony jest magii, bo w tłumie pstrykających zdjęcia turystów, nie można wbić nawet szpilki. Ja odniosłam jednak zupełnie inne wrażenie. W świecie, kiedy wszystko musi być „na wczoraj”, a słowo „ekspresowo” to słowo klucz, kiedy przez cały czas gdzieś pędzimy, trwając jednocześnie w nieustannym spóźnieniu… Kiedy na wyciągnięcie ręki mamy wszystko cyfrowe, HD, 3D, dolby stereo… I w takim to właśnie świecie, to zachodzące nad horyzontem cichego morza słońce, wciąż zachwyca nas najbardziej. Żeby je zobaczyć ludzie przylatują z każdego kontynentu, a chwilę później pewnie sami nie potrafią wytłumaczyć dlaczego – biją słońcu brawo. Mimo rozwoju cywilizacji, postępu techniki, my wciąż najbardziej potrzebujemy takich najprostszych doznań.
Na Santorini jest jeszcze jedno miejsce, które koniecznie trzeba zobaczyć, będąc na wyspie. Są nim wykopaliska archeologiczne Akrotiri. My niestety dotarliśmy tam, kiedy miejsce było już zamknięte. Część dzieł sztuki i artefaktów z tych wykopalisk zobaczyć można w Muzeum Archeologicznym w Atenach. Dlatego za jakiś czas pojawi się dokończenie tej serii postów o Santorini – post na temat Akrotiri, oparty o zbiory prezentowane w Atenach. Już nie mogę doczekać się tej wizyty…
Do przygotowania tego tekstu, korzystałam z przewodnika: Wyspy Greckie – przewodnik ilustrowany, Wiesława Rusin, Pascal – Itaka, Bielsko – Biała, 2014