Żeby zobaczyć najpiękniejszy zachód słońca na wyspie trzeba udać się w jej środkowo – zachodnią część, do miejscowości – Kambi. Prócz przepięknych zachodów słońca, ta miejscowość ważna jest również z innych powodów. Znajduje się tam cmentarz mykeński, który stanowi jeden z niewielu starożytnych zabytków Zante, ocalałych po licznych trzęsieniach ziemi.
Jadąc do Kambi, już z daleka widać ogromny krzyż. Został on postawiony na pamiątkę wydarzenia z okresu II wojny światowej, kiedy wyspę zajęły wojska nazistowskie. Niemiecki zarządca Zakinthos zażądał listy z żydowskimi mieszkańcami wyspy. Lista została sporządzona, ale widniały na niej jedynie dwa nazwiska, Lukasa Karrera – burmistrza i Chryzostoma – metropolity Zakinthos. Zamiast wydać Żydow, burmistrz i metropolita na liście umieścili się sami. 275 Żydów mieszkających na wyspie z pomocą mieszkańców zostało ukrytych w górach. Żaden z nich nie zginął na Zakinthos w czasie niemieckiej okupacji.
Żeby zobaczyć jak wygląda jeden z najpiękniejszych zachodów słońca na wyspie, warto wieczorem wybrać się do Kambi chociażby na kawę. Najlepiej usiąść w jednej z kawiarenek i w błogim spokoju napawać się widokiem. Ten zapiera dech w piersiach. Widać niekończące się morze, zazwyczaj bezchmurne latem niebo, linię horyzontu i nieśpiesznie chowające się za nią słońce. Widoczność jest znakomita, bo Kambi położone jest przy wysokich klifach, które w niektórych miejscach mogą mieć nawet 240 metrów wysokości. To właśnie przy nich spotkać można Fokę Mniszkę (Monachus Monachus jest najbardziej zagrożonym wyginięciem ssakiem Europy, szóstym na liście zagrożonych wyginięciem ssaków na świecie!), jedno z najważniejszych obok Caretta Caretta zwierząt zamieszkujących Zante.
Można by pomyśleć, że w miejscu z takim widokiem, ceny w kawiarniach i tawernach, będą co najmniej zawrotne. I tu dobra wiadomość, bo te przeważnie zupełnie nie różnią się od cen w pozostałych miejscach na wyspie. Jeśli będziecie planować wyprawę do Kambi wieczorem, nawet mimo iż prawdopodobnie będzie gorące lato, zabierzcie ze sobą lekki sweter. W Kambi zawsze jest trochę chłodniej i zazwyczaj mocno tam wieje.
Zachód słońca w Kambi:
https://www.youtube.com/watch?v=AQrVwJbxtLM
***
-Kirie [panie] Maki! Kirie Maki! – krzyczę widząc, że kierowca co prawda słyszy, ale zupełnie nie zwraca na mnie uwagi.
-Kirie Maki! Musze się o coś spytać…
-Cicho! Nie teraz… Przecież słyszysz, że leci moja ulubiona piosenka!
Tak… Ulubiona była co trzecia. Ale kiedy Maki słuchał, albo śpiewał przestawał istnieć dla świata zewnętrznego. Żeby usłyszeć jak naprawdę brzmią stare, tradycyjne zakinthowskie kantades [pieśni z regionu Wysp Jońskich], nie musiałam udawać się na żaden koncert. Wystarczyło poprosić Makiego. Miał ładny głos i poczucie rytmu. Ale przede wszystkim – śpiewał całym sercem. Równie wielkim co i greckim.
Mimo, że udało nam się zaprzyjaźnić, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby mówić mu po imieniu. Grecy, a szczególnie zdaje się wyspiarze, są niesamowicie dumni. Żeby się z nimi zaprzyjaźnić, najpierw ich wrodzoną dumę trzeba nauczyć się szanować.
Nie mam pojęcia jak to się działo. Mimo, że publiczne śpiewanie jest dla mnie całkowicie niewyobrażalne, razem z Makim śpiewałam na cały głos. Z resztą, tak samo jak pozostali w naszym busie…
-Kirie Maki… A tak z ciekawości… Lubi pan tę swoją pracę?
-Ja? Nienawidzę!!!
Na początku myślałam, że żartuje, ale po wyrazie twarzy zobaczyłam, że mówi całkowicie szczerze. Ciekawe. Bo na każdej wycieczce Maki był wulkanem energii. Jak nie śpiewał, to klaskał w ręce puszczając kierownice, kiedy zbliżaliśmy się do zakrętu. Zaklinał się, że jej nie złapie, póki inni nie zaczną śpiewać… Śpiewali. Klaskali. Ćwiczyli mięśnie brzucha w nieprzerwanym śmiechu.
-Jak to… Zawsze myślałam, że lubi pan jeździć. Zawsze wygląda pan na takiego zadowolonego…
-No tak! Bo jakbym jeszcze smęcił, to oboje byśmy umarli tu z nudów. A tak, jak sobie pożartuje, pośpiewam, poklaszcze… Ty się też pośmiejesz. Czas wtedy zupełnie inaczej leci. Życie jest stanowczo za ciężkie, żeby jeszcze dodawać mu smutku!
Prawie każdego dnia, kiedy zaszło już słońce, wracaliśmy pustym busem przez Półwysep Vassilikos. Maki puszczał wtedy naszą ulubioną piosenkę. Przyjaźń rodzi się zdaje się dopiero wtedy, kiedy potrafimy razem milczeć. Tak właśnie zazwyczaj wracaliśmy. Każde w swoim świecie. Maki nucił coś pod nosem. A ja gapiąc się na morze, zatapiałam się w myślach. Kiedy słońce już zaszło, cały krajobraz stawał się pastelowy. Morze zawsze wyglądało tam na łagodne. Tuż za nim wynurzała się stolica wyspy – chora. Port. Wieża obok kościoła św. Dionizosa. I setki migoczących światełek. Wtedy właśnie Maki czasem dodawał:
-Zobacz jaka piękna jest ta nasza wyspa. Czy jest piękniejsze miejsce na świecie?
Nie zdążyliśmy się pożegnać. Czasu zawsze w życiu jest za mało. A każda najlepsza przygoda kończy się za wcześnie. Tak stało się z moją Zakinthos. Ale to, że mogłam ją tak dobrze poznać, było jedną z najpiękniejszych przygód jakie przytrafiły mi się w Grecji. Do zobaczenia Zakinthos! Ten rozdział jest już zamknięty. Czas zobaczyć co kryje się w następnym. A jeśli kiedyś być może odwiedzicie Zante, pamiętajcie by uściskać ode mnie Makiego…
Był to ostatni post z cyklu „Przewodnik po Zakinthos”. Od maja zapraszam na nowe posty na temat wyspy Korfu.