Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Strajki to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Grecji. Dlaczego jednak jak nic innego, uczą cieszenia się z teraźniejszości?… poniedziałek, 11 stycznia 2016

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie...??? I  co z tym strajkiem...???”.

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie…??? I co z tym strajkiem…???”.

Kto choć raz przebywał w Grecji nieco dłużej, z  pewnością podpisze się pod tym obiema rękami: wieczne strajki, to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Elladzie. Rujnują plany. Utrudniają codzienne funkcjonowanie. Uniemożliwiają niezliczoną ilość rzeczy. Strajkować mogą wszyscy: pielęgniarki, lekarze, nauczyciele, policja, studenci, obsługa portu, lotnisk, pociągów, poczty, śmieciarze, sklepikarze, robotnicy i rolnicy… Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. I najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy strajk dotknie Ciebie!

Nie można się do nich w żaden sposób przygotować ani ich przewidzieć. Nie potrafię już zliczyć ile to razy strajki metra, pociągu, portu czy też samolotu utrudniły mi podróż. Za każdym razem szarpałam sobie nerwy. Próbowałam szukać „innego rozwiązania”. Za każdym razem okazywało się, że nie można zrobić niczego, a wszystkie próby to jedynie strata energii i czasu. Najbardziej denerwowali mnie przy tym wszystkim (przyznaje się bez bicia) sami Grecy! Na wiecznym luzie. Nawet jeśli strajk dotyczył również ich, to tak jakby niezbyt ich to obchodziło. Jakby fakt, że oni również muszą przewrócić do góry nogami swoje plany, spływał po nich jak po kaczce. Te wiecznie zrelaksowane i uśmiechnięte twarze! Myślałam, że ich za to uduszę! Jak w sytuacji, kiedy nagle zmieniać trzeba wszystkie plany, można zachować taki spokój! Przecież to… niedorzeczne!!!

***

Nasz posezonowy pobyt na Krecie był dość krótki. Trwał jedynie pięć dni.  W najbliższym czasie mieliśmy w planach jeszcze kilka podróży, ale przede wszystkim ślub Tolisa, naszego wspólnego przyjaciela z okresu studiów na Lesbos. Tolisa nie widzieliśmy całe wieki, a na ślubie mieli być wszyscy nasi przyjaciele ze okresu studiów. Nie widzieliśmy ich kilka lat. Takich okazji po prostu się nie przegapia.

Na Krecie bawiliśmy się naprawdę świetnie. Turystów prawie już nie było i każde z najpiękniejszych kreteńskich miejsc, można było zobaczyć w odsłonie posezonowej. Do tego pogoda była idealna. O takich wakacjach marzyłam przez cały sezon! Trzeciego dnia naszego pobytu niestety, ale włączyliśmy wiadomości w radio…

Porty na całej Krecie ogłosiły właśnie strajk! Od dzisiejszego dnia z żadnego portu na Krecie nie odpływają, ani nie dopływają żadne promy. Strajk potrwa przez najbliższe dwa dni. Po dwóch dniach będą przeprowadzone rozmowy, czy zostanie przedłużony. Powodem strajku jest   bla… blaa… blaaa…

 

Myślałam, że wybuchnę z wściekłości. Przegapić ślub i wesele Tolisa! Na całe szczęście to nie ja prowadziłam samochód, bo z pewnością wcisnęłabym na pedał gazu i wjechała w cokolwiek co było przede mną:

-No i co my teraz zrobimy???!!!

-Hmmm… – odpowiedział nieco tylko wzruszony Jani –Możemy podejść do miejsca, gdzie sprzedają bilety i popytać. Może oni coś wiedzą?

Bilety na nasz prom, który miał odpłynąć za dwa dni, mieliśmy już kupione. I tak się zaczęło. Pielgrzymka z portowej policji, do jednego, drugiego, trzeciego miejsca gdzie sprzedają bilety i być może coś wiedzą. A w międzyczasie nadsłuchiwanie wiadomości i czytanie najnowszych doniesień w internecie. W każdym źródle mówiono coś zupełnie innego. Na tę bieganinę straciliśmy cały jeden, przepiękny dzień naszego pobytu na Krecie. Czyli jedną piątą naszych wakacji. Ja wściekła jak osa, a Jani – jak zwykle zrelaksowany, jakby właśnie zakończył półgodzinną medytację. To ostatnie denerwowało mnie oczywiście jeszcze bardziej. Następnego dnia planowaliśmy jechać do Rethymno, a wieczorem postanowiliśmy wyjść w Chanii na kawę.

 Mimo, że nie było jeszcze późno, zapadła już ciemna noc. Szliśmy główną promenadą Chanii, po lewej stronie mając morze, którego pokarbowana falami tafla błyszczała w świetle księżyca, a po prawej setki rozświetlonych okienek domów, pamiętających  czasy Wenecjan. Kiedy tak szliśmy wybierając jedną z kawiarenek, właśnie wtedy, poczułam że coś przehaczyło mi się w głowie.

Zostały nam jeszcze dwa dni na Krecie. Nie wiadomo… Być może trochę więcej. Musimy wracać, bo: A, B, C, D i tak dalej, ale jakkolwiek będę wściekła, ani trochę nie zmieni to sytuacji. Nie zmieni jej ani odrobinę, a ja tylko  zszarpię sobie nerwy i popsuje ten wspólny czas na Krecie. Będziemy biegać z jednego miejsca do drugiego, nadsłuchiwać  wiadomości, a to i tak niczego nie zmieni. Prawie usłyszałam, że w mojej głowie zrobiło się jedno małe „klik!”.

Co prawda nie miałam lusterka, ale poczułam jak nagle rozluźniły się mięśnie mojej twarzy, a na ustach pojawił się uśmiech.

-Ooo! Ta będzie fajna!

Rzeczywiście. Trafiliśmy do bardzo klimatycznej kawiarenki, gdzie grała spokojna muzyka i wszędzie pachniało kawą. Następnego dnia, tak jak planowaliśmy, udaliśmy się do Rethymno. A kolejnego, pojechaliśmy do Knossos. Zamiast wiadomości w radio, słuchaliśmy muzyki.

Nie wiem na jakiej zasadzie to w życiu działa, ale często tak jest, że dopiero kiedy się coś zupełnie odpuści, kiedy przestaje się mieć „ciśnienie”, wtedy zaczyna się układać. Szczęście, które mieliśmy często się chyba nie zdarza. Strajk miał być przedłużony przynajmniej o jeszcze jedną dobę. Znaczyło to, że nie zdążylibyśmy na ślub Tolisa. Ale nasz prom wypłynął. Co prawda strajk trwał nadal, ale ten właśnie prom  musiał  zabrać  już ludzi rankiem z Aten i zawieść ich na Kretę. Stwierdzono, że nie ma to sensu by do Aten płynął pusty. W drodze wyjątku, nawet mimo strajku, zabrano pasażerów, którzy nocą popłynęli do Aten.

Nasz prom odpłynął z dwugodzinnym opóźnieniem w stosunku do standardowej, planowanej godziny. Gdyby wiadomość o strajku do nas nie dotarła, nawet byśmy się nie zorientowali, że on w ogóle jest, a jedynym utrudnieniem byłoby dwugodzinne opóźnienie.

Coś czuje, że kiedy następnym razem dopadnie mnie w Grecji strajk, moja twarz również będzie zrelaksowana. Problem rzecz jasna, on obiektywnie będzie istniał. Ale jeśli nie będę mogła na niego wpłynąć – przestanie mnie dotykać.

salatkapogreckuwpodrozy.pl

salatkapogreckuwpodrozy.pl

Podróż na Kretę, cz. 1. Chania, czyli spotkanie Zachodu ze Wschodem… niedziela, 22 listopada 2015

Chania

Chania

Nasza podróż na Kretę wyszła trochę przypadkowo. Przez kilka miesięcy planowaliśmy popłynąć na Ikarię. Plany pokrzyżowała nam zmiana rozkładu promów z letniego,  na zimowy i dosłownie na dzień przed wypłynięciem okazało się, że z planowanej wyprawy na Ikarię nici. Na Kretę z Aten można dostać się bardzo łatwo. Decyzję o zmianie podjęliśmy więc dosłownie w trzy minuty z pełnym  przekonaniem, że Kreta będzie rewelacyjnym wyborem.

***

Mimo tego, że mieszkamy jakieś dwie godziny od Aten, nasza podróż na Kretę trwała ponad piętnaście godzin. Tak jest… Dobrze przeczytaliście. Dwie godziny do Aten. Godzina by ze spokojem przejechać do Pireusu. I następnie jakieś dwanaście godzin promem. Co za ironia… Pomyślcie, że jeśli ktoś mieszka na przykład w Warszawie, czarterem na Kretę doleci w niecałe trzy godziny… Grecja nie jest duża, ale  bardzo  rozległa. Człowiek uświadamia to sobie nie tyle patrząc na mapę, co płynąc z lądu na wyspę promem.

Kiedy rankiem dobiliśmy do portu w Chanii, zmęczenie dało mi się we znaki. Około siódmej rano, właściwie nie wiedziałam gdzie jestem. W dzień odespaliśmy trochę nocy i wieczorem wyszliśmy na pierwszy spacer po Chanii –  jednej z najpiękniejszych miejscowości całej Krety. To jedno z tych miejsc, które nie mogą nie zrobić na człowieku wielkiego wrażenia.

Najpiękniejsza część miasta znajduje się tuż przy porcie. Z jednej strony widać morze, które o każdej porze roku jak i dnia wygląda zupełnie inaczej. Z drugiej, jak równo poukładane  pudełka po zapałkach – stare, weneckie domy. Wyodrębniający się z panoramy starówki meczet. Oraz wychodząca daleko w morze latarnia.

Zawsze mamy takie szczęście, że najbardziej turystyczne miejsca odwiedzamy chwilę po zakończeniu turystycznego sezonu. Co prawda ostatni turyści jeszcze nie wyjechali, o ile kiedykolwiek stąd wyjeżdżają, ale życie toczyło się już  zupełnie naturalnym, zapadającym w jesień, a później w zimę rytmem. Studenci wrócili na studia. A właściciele restauracji, tawern i barów oddychali po letnim sezonie. Listopadowa pogoda, która nawet w Grecji, jest szalenie niepewna, nie mogła być piękniejsza. Promienie słońca dodawały blasku całej panoramie, powodując że wszystko wyglądało radośnie.

Wartość Chanii nie tkwi jedynie w tym, że jej panorama zawsze wygląda jak ujęcie z pocztówki. To miasto jest zdecydowanie czymś więcej. Starówka szczęśliwie nie ucierpiała przez niemieckie bombardowania z czasów II wojny światowej. W wąskich, krętych uliczkach co chwilę jest coś ciekawego. Wydaje się, że dosłownie na gołych murach, jakby jakimś cudem, wyrastają bujne rośliny. Koty mają tu dobrze. Widocznie sprzyja im i klimat i przyjaźni ludzie. Są na wpół  dzikie, ale ich różnokolorowe futra zdrowo połyskują na słońcu. Delikatny wiatr znad morza jest tym, co najlepiej suszy pranie. Białe, haftowane ręcznie obrusy. Wyszywane zasłonki i firany. Co prawda gdzieniegdzie odpada tynk. Coś jest nie odmalowane. Ale gdyby idealnie zatynkować i wszystko odmalować, to nie byłaby już ta sama Grecja. Chania to jedno z takich miejsc, które nie muszą się silić na to, by ładnie wyglądać.

7 9  10 11

Wenecki wpływ, który do dzisiejszego dnia widać na każdym kroku, w barwnej symbiozie żyje z  wpływem tureckim. Nic tu się nie wyklucza, wszystko do siebie idealnie pasuje. Tak jakby do europejskiej potrawy, dodać kilka szczypt orientalnej przyprawy. Miarka idealna. Nie za dużo, nie za mało. Meczet Janczarów, który znajduje się w porcie, jest najbardziej okazałym budynkiem postawionym za czasów, kiedy Kreta należała do Turcji. Takich pamiątek jest znacznie więcej. Przyciągają oczy co chwilę, wyróżniając się orientalnymi zdobieniami.

Chania to miejsce, gdzie spotyka się Zachód ze Wschodem. Jednak mieszanka wpływu weneckiego i tureckiego to jeszcze nie wszystko. To miasto, podobnie jak cała Kreta, jest kolebką  europejskości. To  tutaj zakorzeniła się nasza kultura. To tu mieszkali Minojczycy, którzy stworzyli najstarszą cywilizację Europy.  Chania jest jak wielkie muzeum na otwartej przestrzeni, które nieustannie po brzegi wypełnia tętniące życie.

12 13

 

To był równie intensywny, co fantastyczny tydzień… niedziela, 8 listopada 2015

     Ufff… Właśnie rozpakowałam walizkę, włożyłam ubrania do pralki i zrobiłam sobie herbatę. To był równie intensywny, co fantastyczny tydzień. Tej nocy, myślę że będę spać jakieś 12 godzin…

     Wróciliśmy z Krety. Bardzo często jest tak, że wypady zupełnie spontaniczne, są najfajniejsze. Mieliśmy przy tym ogromne szczęście, do bardzo niepewnej w Grecji listopadowej pogody. Kreta jest niesamowita, ale też potrzeba na nią czasu. Dlatego ta nasza pierwsza wizyta, to był dopiero prolog.

Zachód słońca w Chanii

Zachód słońca w Chanii

     Wracając z Krety, w tym tygodniu czekała nas jeszcze jedna podróż… Ten weekend spędziliśmy w Volos. Tam pierwszy raz w życiu byłam na tradycyjnym… bardzo (!) tradycyjnym greckim ślubie! To była dopiero przygoda…

     Hmmm… Nasza podróż na Kretę… Chania. Rethymno. Knossos. To jak prawie utknęliśmy na wyspie na kilka dni dłużej… No i ślub naszego przyjaciela, na który o mały włos nie zdążyliśmy… Zupełnie nie wiem od czego zacząć… Może najpierw porządnie się wyśpię, a jutro się nad tym zastanowię! Spokojnej nocy i świetnego tygodnia Kochani!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego w Grecji nie da się planować? Wystarczy spojrzeć na mapę… I jak to się stało, że zamiast na Ikarię, dopłyneliśmy na… KRETĘ!… poniedziałek, 2 listopada 2015

Z Grecji wyjechali ostatni już turyści. Większość z nich o tegorocznych wakacjach zdążyła pewnie już zapomnieć. Na wakacje więc czas najwyższy dla nas!

Pobyt na Ikarii planowałam już jakieś dwa miesiące. Wczoraj spakowaliśmy walizki. Zasuwając ostatni zamek, domknęliśmy też ostateczne planowanie. I właśnie wtedy Jani jeszcze dla pewności chciał sprawdzić godzinę naszego promu z Pireusu na Ikarię. Stare, greckie przysłowie mówi: człowiek planuje, a Bóg się śmieje. Zupełnie zapomnieliśmy o zmianie rozkładu promów w sezonie zimowym. Jak się okazało, naszego promu na Ikarię obecnie już nie ma…

-I co my teraz zrobimy?! Przecież wszystko jest już przygotowane… – spytałam załamana, nie wiedząc czy płakać, czy walić pięścią o ścianę. Ja naprawdę od dwóch miesięcy tak bardzo chciałam popłynąć na Ikarię…

-Ale tragedia… A mało ci  wysp w Grecji?  Popłyniemy… Dajmy na to… Na…

-A może by tak na Kretę!

-O widzisz! I problem rozwiązany!

Bardzo często, szczególnie turyści zadają powtarzające się pytanie: dlaczego Grecy są tak mało zorganizowani? Dlaczego? Przecież wystarczy spojrzeć na mapę Ellady.  Trochę lądu. Ostrzępiona linia brzegowa, jakby dziecko bawiło się nożyczkami. Jedna wyspa tu, a druga tam. Całość dosłownie rozwalona. Jakby ktoś rozbił na podłodze butelkę i nawet nie posprzątał.  Już patrząc na mapę łatwo wywnioskować, że tu nie da się niczego zbytnio zorganizować. Nie wyjdzie żaden plan… A to burza. A to sztorm. A to strajk. Za to można całkiem fajnie improwizować!;D

*

Dziś, o świcie dobiliśmy na Kretę. Nasze wakacje zapowiadają się wspaniale. Kochani, pozdrawiamy bardzo gorąco z przpięknej Chanii…:DDD Kreta jesienią zapowiada się bajecznie…