Im dalej na północ, tym mniej jest turystycznie. To właśnie w północne rejony Zakinthos należy się udać, jeśli chce się uciec od komercyjnej atmosfery na południu wyspy.
Północna część dawniej uznawana była za biedniejszą, dlatego że kamieniste w tym rejonie ziemie, były mało urodzajne. Takie podłoże miało jednak co najmniej jeden duży plus. Dzięki niemu, trzęsienie ziemi które nawiedziło Zakinthos w 1953 roku, nie było aż tak dotkliwe jak w innych częściach wyspy. I to właśnie w miasteczkach, które znajdują się na północy zachowało się najwięcej budowli sprzed katastrofy.
Jednym z takich miasteczek jest Anafonitria, znajdująca się na północnych zboczach najwyższego pasma górskiego wyspy – Vrahionas (najwyższy szczyt 756 m n.p.m.).
To niewielkie miasteczko jest bardzo ważnym miejscem dla całej wyspy, ponieważ to właśnie tam zachował się najstarszy monastyr na Zakinthos, pod wezwaniem Matki Boskiej. Tam też mieszkał patron całej wyspy – święty Dionizos. Zacznijmy jednak od początku…
Monastyr powstaje w XV wieku. Wtedy też u wybrzeży wyspy utonął statek, płynący z Konstantynopola. Okoliczni pasterze zobaczyli, że na samym szczycie wraku rozbłyskuje ikona przedstawiająca Matkę Boską. Ikona została uratowana i to właśnie dla niej wybudowano monastyr, pod wezwaniem Matki Boskiej. Od sześciu już wieków owy monastyr wciąż stoi na swoim miejscu.
Dwa wieki później w monastyrze zamieszkuje opat Dionizos, który później zostaje jedną z najważniejszych postaci dla Zante. Do monastyru, gdzie mieszkał opat zbiegł człowiek, który zabił brata Dionizosa. Opat nie tylko przebaczył mordercy, ale udzielił mu również schronienia. Poprzez to wydarzenie Dionizos został uznany za świętego i stał się patronem przebaczenia. Święty Dionizos jest również patronem Zakinthos.
Po śmierci Dionizosa w 1622 roku, jego zwłoki zostały przeniesione na wyspy Strofades, gdzie wcześniej był mnichem. Później zwłoki przeniesiono do stolicy. Relikwie patrona wyspy znajdują się obecnie w kościele Świętego Dionizosa, w chorze.
24 sierpnia cała wyspa obchodzi święto swojego patrona. Z tej okazji w gorącą sierpniową noc organizowany jest wielki pokaz sztucznych ogni. Jeśli właśnie wtedy będziecie w Zakinthos, warto w tym czasie zaplanować pobyt w chorze.
Pomimo, że kościół w miasteczku Anafonitria prawie zawsze jest zamknięty, warto zobaczyć jak wyglądają zabudowania całego monastyru. Jest to bowiem jedna z niewielu budowli na wyspie, która w tak dobrym stanie zachowała się po licznych trzęsieniach ziemi. Według Zakinthyjczyków fakt, że to właśnie ta budowla ocalała, jest potwierdzeniem że patron cały czas czuwa nad swoją świątynią i opiekuje się wyspą.
Kiedy dzień jest upalny, a tak zazwyczaj jest przecież latem, warto usiąść na chwilę w wejściu do monastyru. Wiekowe kamienie są zawsze zimne i działają lepiej niż najnowocześniejsza klimatyzacja. Gdyby tylko te mury potrafiły mówić… Przez tyle wieków, stoją wciąż w tym samym miejscu. Rzeczywiście, kiedy się na nie patrzy można mieć wrażenie, że ktoś trzyma nad nimi piecze.
Jeśli nie mieliście jeszcze okazji, żeby zobaczyć jak w naturze wyglądają krzewy kaparów, to ten monastyr jest doskonały miejscem, żeby nawet je nazbierać. Wyrastają na dziko w murach wiekowego monastyru i wyglądają jakby ktoś celowo je tam posadził.
Anafonitria jest również doskonałym miejscem, żeby zatrzymać się na spokojny obiad. Niekomercyjnych tawern z bardzo dobrym, typowo greckim jedzeniem jest wiele. Jest więc w czym wybierać.
Wyjeżdżając już z miasteczka warto udać się do Porto Vromi. Jest to port, z którego odpływają statki między innymi do słynnej Zatoki Wraku. Już sama droga do portu zapiera dech w piersiach. W wielu miejscach nieziemski widok na lazurowe morze jest tak szeroki, że na własne oczy można zaobserwować, iż ziemia naprawdę jest okrągła. Wystarczy dobra, słoneczna pogoda i nie trzeba niczego mierzyć. To również przy tej drodze znajduje się wiele krzewów tymianku, które rozkwitają drobnymi, fioletowymi kwiatkami.
Stateczki w Porto Vromi, które cumują przy brzegu, czasem wydają się kołysać nie na wodzie, a w powietrzu. Woda jest tam tak przejrzysta i błękitna. Skały układają się w najróżniejsze kształty, które zmieniają się wraz ze zmianą kątów padania promieni słońca. Co na nich widać? Jest to wspaniałe pole popisu dla wyobraźni.
Plaża w Porto Vromi jest niewielka. Zazwyczaj nie ma tam turystów, są przeważnie sami tubylcy.Obok plaży jest niewielka kawiarenka, gdzie robią całkiem niezłą zimną kawę. Warto zabawić tam dłuższą chwilę.
***
Kiedy podjeżdżaliśmy do naszej tawerny, jej właścicielka pani Sofija, czekała na zewnątrz. O biały, lekko ubrudzony fartuch właśnie wycierała ręce. Patrząc jak wychodzi na próg swojej tawerny, zawsze wydawało mi się, że wygląda jak postać ze starej fotografii, jednej z tych na której widać Greka na tle swojego interesu.
Sofija uśmiechała się przyjaźnie. Często dało się wyczuć, że pod tym uśmiechem kryje się potężny stres. Dźwięk otwierających się drzwi od busa przepełnionego turystami, oznaczał jedno – kilka sekund ciszy przed najprawdziwszym huraganem.
To co działo się na zapleczu, kiedy zostały złożone wszystkie zamówienia, wyglądało jak najprawdziwsze pole bitwy. W górze latały pomidory, sałata, ziemniaki na frytki (tak! te zawsze były własnoręcznie robione), na przemian z talerzami, widelcami i nożami oraz mięsem na souvlaki, rybami i specjalnością tawerny, czyli daniem z królika.
-Valllllerrrriiiiiiaaaaa!!! Na Boga! Kobieto, pośpiesz się!!! Gdzie ty się podziewasz???!!! – krzyczała wniebogłosy, po swoją jednoosobową pomoc. Biedna Valeria.
Dwie osoby w kuchni i ponad 20 klientów. Na przygotowanie wszystkiego maksymalnie 20 minut, bo przecież nikt nie chce czekać dłużej. Czyli mniej więcej jedna minuta na jeden posiłek. Przyznacie, że można stracić głowę. Nie mam pojęcia jak Sofija z Valerią to robiły, ale zawsze jakoś dawały radę, żegnając nas z uśmiechem, tym razem przepełnionym uczuciem ulgi. Ufff… Pojechali… A teraz czas na kawę!
Kiedy ktoś ma szanse zobaczyć jak prawdziwy Grek zabiera się do pracy, stwierdzenie że „wszyscy Grecy to lenie” już raczej nie przejdzie mu przez gardło. Za każdym razem przypominał mi o tym widok rąk pani Sofiji. Dość krótkie powyginane palce, które nieraz się poparzyły. Zgrubiała, popękana miejscami skóra, która systematycznie była przypadkowo cięta. Tylko w telewizji widziałam kucharzy, którzy z taką zręcznością posługują się nożem.