Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Najzdrowsze z wszystkich greckich śniadań! Czyli śniadaniowa propozycja nr 4… poniedziałek, 15 października 2012

 
 
     
 
      O tej śniadaniowej propozycji przypomniała mi jedna z czytelniczek, za co bardzo jej dziękuję! Bez dwóch zdań można stwierdzić, że jest to śniadanie idealne. Dlaczego? Po pierwsze wykonuje się je ekspresowo. Mnie, choć w kuchni zawsze długo się grzebię, wykonanie zajęło niecałe 3 minuty, więc znacznie krócej niż tradycyjny omlet, czy kanapki. Po drugie, wszystkie składniki są szalenie zdrowe. Po trzecie, co w kwestii śniadań bardzo ważne – całość dostarcza porankowi energii.  Poza tym wszystkim – smakuje po prostu bajecznie!
 
     Wszystkie składniki dostępne są w Polsce. A oto jak to śniadanie zrobić:
 
·         do szerokiej szklanki, albo miseczki wlewamy jogurt grecki
·         dodajemy pociętą w kostkę brzoskwinie
·         kilka migdałów (w całości lub pokruszonych)
·         dwie łyżki miodu
·         szczypta cynamonu.
 
 

 
    
     Ponieważ Grecy śniadania jedzą dość rzadko, to danie traktuje się często jako deser. Brzoskwinie można zastąpić innymi owocami, choć wg mnie do tej kompozycji smakowej to właśnie one są najlepsze.
 
 
   
 
     Po śniadaniu czy też jeszcze w jego trakcie, już tradycyjnie zapraszam na Szminkę. Czy wiecie jakie fantastyczne ogrodnicze pomysły mają Niemcy tej jesieni:
 
 
 
 
 
Miłego poniedziałku!

 

 
 
 
 
ENGLISH SUMMARY:
 
THE HEALTIEST GREEK BREAKFAST
 
      One of the readers reminded me about this breakfast proposition! And I’m very grateful for that. Without hesitation it can be named a perfect breakfast. Why?  First of all, you can make it really fast. Even though I’m slow in a kitchen, it took me 3 minutes to make it. Secondly, all the ingredients are very healthy. Third, what is so important in breakfasts – it will give you great amount of  morning energy.  Plus – it’s so tasty!
 
      All the ingredients are very simple. And here is how to make it:
 
put a portion of Greek yogurt in a bowl. Add  one peach cut in pieces. Add a few almonds and two spoons of honey. Then sprinkle with cinnamon.  And it’s ready!
 
   

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Najsłynniejsza melodia Grecji… poniedziałek, 8 października 2012

 
 
       Dzwonka w telefonie nie zmieniam już od dobrych kilku lat. I nie wiem czy kiedykolwiek zmienię. Jeśli ktoś do mnie dzwoni, zanim odbiorę zazwyczaj mija długa chwila – zawsze jeszcze trochę dłużej chcę posłuchać melodii z telefonu. Za każdym razem, kiedy moja komórka rozbrzmiewa, na twarzy tego kto ją słyszy pojawia się znaczący uśmiech. I zapewne osoby, które słuchają, same nie potrafią wytłumaczyć dlaczego tak nagle zaczynają się śmiać?
 
 
Mikis Theodorakis ma obecnie 87 lat.
 
     Taniec Zorby (inaczej Sirtaki), bo o nim teraz mowa, to bez dwóch zdań najpopularniejszy utwór  Grecji. Zna go każdy i każdemu nieodłącznie kojarzy się z Helladą. Ta pochodząca z filmu Grek Zorba melodia, została stworzona w 1964 roku, ale nie bezpodstawnie kojarzy się ze starymi greckimi ludowymi pieśniami – to właśnie w nich odnajduje swoją inspirację.
 
    Taki utwór mógł skomponować nie kto inny, jak po pierwsze muzyczny geniusz, a po drugie Grek. Mikis Theodorakis to jeden z najsłynniejszych  greckich kompozytorów XX wieku i przede wszystkim – największa duma Grecji. Theodorakis przyszedł na świat w 1925 roku na wyspie Chios. Jego najsłynniejsza melodia jest tak bardzo znana, że wydaje się mieć już wieki. Jednak jej twórca wciąż żyje i co więcej – ma się bardzo dobrze! Jakieś kilka dni temu jego postać znów mignęła mi na ekranie telewizora, przy okazji wręczania kolejnej nagrody.
    Kiedy patrzy się na uśmiechniętą twarz Theodorakisa, trudno uwierzyć że ten człowiek przeżył w życiu aż tyle. Podczas wojny domowej w Grecji (1946 – 1948) był latami więziony, torturowany i katowany. Dwa razy pogrzebano go żywcem. Tym bardziej zdumiewający jest fakt, że przez całe życie, niezależnie od okoliczności: więziony, czy też na wolności; w pełni sił fizycznych, czy też prawie umierający – przez cały czas, nieustannie tworzył.
     Theodorakis prócz komponowania angażował się w politykę i walkę o prawa  człowieka. Dziś mógłby już spokojnie siedzieć i patrzeć na morze popijając ouzo, ale nadal czynnie działa.  I dzięki tak aktywnej działalności w 2000 roku był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla.
   
     Tę melodię pewnie słyszeliście już nie raz. Jest jak porcja czekoladowego ciasta: za każdym razem dodaje radości i siły. Właśnie dlatego proponuje ją na poniedziałek. Niżej znajduje się jedna z piękniejszych wersji. Dyrygent, który pojawia się w migawkach, to oczywiście sam Theodorakis.
      Zrelaksujcie się i wsłuchajcie bardzo uważnie. Jeśli chcecie na chwilę przenieść się do Grecji, nie potrzebny jest Wam żaden bilet. W tej muzyce jest wszystko, co w tym kraju najpiękniejsze. Wystarczy na dwie minuty wyłączyć umysł, otworzyć serce i … czy do poczucia lekkości potrzeba czegoś więcej?    
  

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Greckie śniadanie, które tak dobrze smakuje tylko w Polsce! Czyli, śniadaniowa propozycja nr 3… poniedziałek, 1 października 2012

        
 
      Jakiś czas temu byłam w Polsce i podczas mojego krótkiego pobytu udało mi się przetestować kolejną śniadaniową propozycję, która znajduje się na opakowaniu moich ulubionych greckich ciasteczek. Tym razem o smaku czekoladowym.

 

 
 
      Głównym elementem  tego śniadania  jest jabłko i właśnie dlatego to greckie śniadanie, najlepiej smakować będzie w Polsce! Być może Grecy mają lepszą Fantę i słodsze pomarańcze. Ale za to jabłka w Grecji, w porównaniu do tych z Polski, smakują jak czerwono – zielona plastelina… Jedzenie jabłek w Grecji można sobie darować, no chyba że na opakowaniu widnieje napis made in Poland! Absolutnie, bez dwóch zdań, rodzime jabłka to nasz narodowy skarb. Ilość ich odmian oszałamia, a smak jest nie do pobicia.
 
    Tak więc, jeśli nie jedliście dziś jeszcze śniadania, ja proponuje ekspresową i bardzo smaczną  wersję:
 
·         czekoladowe ciastka
·         jabłko
·         szklanka mleka
·         filiżanka kawy
 
 
    I tak w pełni energii można ruszać do pracy!
 
 

   
    

     A w międzyczasie, zapraszam na Szminkę, gdzie dowiecie się: jak wygląda niemiecki ogród tej jesieni?

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Tajemnica smaku greckiej Fanty… poniedziałek, 24 września 2012

 
 
 
 
      Pomimo, że do Cytrynowego Domu dopiero co się wprowadziliśmy, już w te wakacje gości było całkiem sporo. Każdą wizytę łączył jeden, stały  temat:
 
 
zachwyt nad grecką Fantą!
 
 
-Co oni do niej dodają? Jest taka pyszna! Z-u-p-e-ł-n-i-e inna niż w Polsce! – tak mówił każdy, kto pił pierwszy raz grecką Fantę.
      Mnie samej trudno było wyrazić zdanie, ponieważ  Fanty zbyt często nie pije. Skoro jednak każdy czuł taką różnicę, coś musiało w tym być.
-Bo to jest Fanta z  najprawdziwszych, greckich pomarańczy! – zgodnie stwierdzali wszyscy goście.
-Tak! Tak! To właśnie przez te pomarańcze, Fanta tutaj smakuje tak dobrze. Nie to co w Polsce…. W Grecji wszystko jest takie zdrowe! No, a te greckie pomarańcze… – i tak dalej toczyły się w nieskończoność, wyjaśniania tej smakowej różnicy. Że klimat jest lepszy. Że słońce nieustannie  świeci. I  że to greckie powietrze tak na pomarańcze działa.
     W tych żywych dyskusjach nad tajemnicą greckiej Fanty uczestniczyliśmy  wszyscy! I już mało brakowało, a doszlibyśmy do wniosku, że polska Fanta nie jest tak smaczna, bo nasze rodzime pomarańcze nie są aż tak dobre…
 
     Koniec końców, jeden z naszych ostatnich gości poszedł po rozum do głowy i porównał skład obu napojów.  I się wyjaśniło! Nie była to kwestia ani klimatu, ani  powietrza, ani tym bardziej mistycznego niemalże fenomenu greckich  pomarańczy.
 
     Jeśli będziecie kiedyś w Grecji koniecznie spróbujcie tamtejszej Fanty! Niby wszystko jest tak samo. Ale… Słowo „ale” robi wielką różnicę. Bowiem zawartość soku pomarańczowego w Fancie w Grecji wynosi 20%, a w Polsce jedynie 3%. Nie ma więc w tym nic nadprzyrodzonego. Zwyczajne nabijanie klienta w puszkę czy też butelkę.
    Georgii i Jacku – dzięki za pomoc  w badaniach!
 
 
Sok pomarańczowy…
 
…20%!
   
 
     Tymczasem, żeby dowiedzieć się jak smakuje kuchnia holenderska – zapraszam na Szminkę!
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co Grecy jedzą na śniadanie? Propozycja nr 2, czyli BOUGATSA!… poniedziałek, 17 września 2012

        Mogłoby się wydawać, że jeśli chodzi o kwestie śniadań, Grecy nie mają do powiedzenia zbyt wiele. Widok Greka celebrującego śniadanie to rzadkość. A w większości książek kulinarnych tego kraju, temat śniadania po prostu nie istnieje.
     Jednak od czasu pojawienia się mojego pierwszego „śniadaniowego posta”, ze wszystkich stron dochodzą najróżniejsze inspiracje. Zdaje się, że wywołałam wilka z lasu. Popytałam również tu i ówdzie, a moja lista śniadaniowych pomysłów z Grecji stale się wydłuża. Nowe informacje wciąż napływają. Tak więc pytanie „Co Grecy jedzą na śniadanie?”, zapewne rozwinie się w śniadaniowy cykl.
    Wracając do sedna tematu… Bougatsa [czyta się „bugaca”], to tradycyjna forma śniadania, szczególnie popularna w północnej Grecji. Co prawda można ją znaleźć w innych części kraju, ale podobno tą najlepszą z najlepszych robią w okolicach Salonik.
    Jeśli więc mowa o greckich  śniadaniach, bougatsa jest jak znalazł!
    Kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Kavali (północna Grecja, 2 godziny od Salonik), jedliśmy ją na mieście obowiązkowo co najmniej raz w tygodniu. Uwielbiałam, kiedy z samego rana mieliśmy do załatwienia w mieście jakieś sprawy, bo oznaczało to również – bougatsa!
     W samym centrum miasta, mieliśmy swoją ulubioną i niepozorną  kawiarenkę. W sumie trudno to miejsce nazwać kawiarnią, bo lokale gdzie sprzedaje się bougatsę, są dość specyficznym tworem. Otwarte są od samego rana, mniej więcej do godziny 14 i prócz kilku rzeczy do picia, podają tam tylko i wyłącznie bougatsę.
             Scenariusz naszych wizyt był zawsze ten sam. Siadaliśmy przy stoliku najbliżej okna. Bez zamawiania, a po porozumiewawczym uśmiechu wymienionym z kelnerką, na naszym stole lądowały: dwie bougatse ze słodkim kremem i kawa po grecku! Śniadanie idealne, które zawsze nieodłącznie kojarzyć mi się będzie  z Kavalą. I wg mnie to tam właśnie, w tej małej i niepozornej z wyglądu bougatserii, robią ją najlepiej na świecie! Wiem to na pewno, choć nigdzie indziej nawet nie próbowałam… J



      Bougatsa jest rodzajem śniadaniowego ciasta. Ciasto, które jest tu bazą przypomina trochę  francuskie, choć jest znacznie bardziej twarde. Wypełnienie może przyjmować dwa rodzaje: na słono (mięso, szpinak, ser) i na słodko (krem w formie bardzo gęstego budyniu). Ja jestem  fanką odmiany  na słodko i to ją zamawiam zawsze.
    Jeśli Grecy jedzą już coś słodkiego, to musi być to do granic możliwości  słodkie. Bougatsa nie dość, że jest słodka sama w sobie, to dodatkowo posypana jest cukrem. Przepisu wyjątkowo nie podaje, bowiem jest to rodzaj dania, które może zasmakować wyłącznie w Grecji.
    Przed podaniem, tnie się ją na drobniejsze kawałki, tak żeby można było zjeść łatwiej. Całość ciasta, posypana jest cynamonem. I co istotne, je się ją koniecznie na ciepło. Psuje idealnie  z grecką kawą.
     Wszystkie zdjęcia pochodzą w naszej bougatserii i właśnie tam bardzo typowo się ją podaje. Pewnie zaskoczy Was, że je się ją nie na talerzu. Tak jest, je się ją na powlekanym folią papierze!  Sam rozwiązuje się więc  problem zmywania nadmiaru naczyń.
Ja i moja bougatsa 🙂
       
      Nasze poranne jedzenie bougatsy zawsze kończyło się tak samo. Nikt z nas nie zostawiał  nawet kawałka. A ja prosiłam o drugą kawę, żeby tylko posiedzieć jeszcze dłużej. Bougatseria była pełna po same brzegi. Jej właściciel, zawsze w fartuchu i z ogromnym brzuchem, wychodził co chwila na papierosa. Spocony i czerwony od nadmiaru pracy, w milczeniu i z satysfakcją w oczach, patrzył na ruchliwą ulicę. Zawsze działo się na niej coś ciekawego. Stary dziadek sprzedawał loterię. Jakaś kobieta chwaliła się nowo kupioną torbą. Dzieciaki wrzeszczały biegnąc przez ulicę. A gołębie wyjadały okruchy porozrzucanego ciasta. W takie zwyczajne poranki, Kavala zawsze prezentuje się najpiękniej. Nawet nie myślałam, że tak szybko do niej zatęsknię.
     Spokojnego poniedziałku! A co jedliście dziś na śniadanie?

     Tymczasem, na poranną herbatę zapraszam do “Szminki”!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Początek dnia wg greckiej pani domu… poniedziałek, 10 września 2012

 
 
 
       Każdego ranka, kiedy tylko otwieram oczy,  słyszę ten sam dźwięk. Kilka sąsiadek, wychodzi na uliczkę, po czym myje chodnik. Tak jest – myje chodnik. Dobrze przeczytałeś drogi Czytelniku! Dźwięk wylewającej się pod dużym ciśnieniem wody, już od godziny siódmej, roztacza się wszędzie. Każda z sąsiadek myje kawałek ulicy pod swoim domem, polewając ją wodą, z długiego węża ogrodowego. Nie ma w tym zwyczaju rozpisanego planu, to znaczy: niektóre panie domu robią to raz na tydzień, niektóre raz na dwa tygodnie, są jednak i takie które robią to każdego ranka. Zawsze zjawiają się  trochę ospałe, obowiązkowo w pidżamie, co najwyżej w szlafroku i koniecznie w  domowych klapkach. Widok  nie tyle niecodzienny, co zupełnie niezrozumiały. Przy temperaturze około 30 stopni, w pełnym słońcu, woda bowiem w ciągu 5 minut zupełnie wyparowuje. Natomiast różnica z „przed” i „po” mycia jest dla mnie niedostrzegalna.  Poprostu jej nie ma!
 
      W tym momencie niemalże same nasuwają się co najmniej dwa pytania:
1) czy greckie panie domu mają zbyt  dużą ilość wolnego czasu?
2) czy Grecja jest jedynym krajem na świecie, cierpiącym z powodu zbyt dużej ilości wody?
 
 
    No cóż… Nie byłabym sobą, gdybym po prostu sama nie spróbowała. Wstałam więc pewnego ranka, jeszcze w pidżamie i domowych klapkach, wyszłam przed dom. Chwyciłam węża doprowadzającego wodę  i z na wpół przymkniętymi oczami zaczęłam myć nasz kawałek ulicy. Trwało to standardowo, czyli jakieś dziesięć minut. Rezultat: z „przed” i „po” – nie było żadnej  różnicy, a woda po kilku minutach wyparowała.  Nic co mogłoby mnie zaskoczyć. Wróciłam do domu, przebrałam się, umyłam  i zabrałam  za śniadanie. Po kilku chwilach zauważyłam, że coś się jednak zmieniło. Nie w chodniku, ale  we mnie. Od dawna bowiem  nie byłam  tak zrelaksowana…
 
      Na pewno nie mam w planach  myć mojego kawałka ulicy codziennie. Ale zdaje się, że za jakiś czas znów go umyje…
 
     A jak ma się Wasz  kawałek ulicy? Czy  myliście już go kiedyś?
     Relaksującego   poniedziałku!
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co Grecy jedzą na śniadanie? Propozycja nr 1… poniedziałek, 3 września 2012

 
 
 
 
 
      Pamiętam, że kiedy mieszkaliśmy w domu Sałatki, byłam jedyną osobą, która rano jadła śniadanie. Przez dom przewijało się wiele osób i właściwie każdy mojemu śniadaniu nie mógł się nadziwić. Fakt, iż jem coś takiego jak śniadanie, Feta zwykła przedstawiać jako jedną z bardziej egzotycznych ciekawostek prosto z Polski.
 
       Moje śniadanie w niczym nie różni się od typowo polskiego. Kanapki, zapiekanki, jajecznica, ewentualnie płatki z jogurtem.  Nawet w czasie mieszkania w Grecji, moje śniadania nie uległy większej zmianie. W tym temacie, nie miałam bowiem gdzie się zainspirować. Cały czas byłam jednak ciekawa: jeśli już znajdzie się Grek, czy też Greczynka i  jedzą oni coś z rana, to jak wygląda ich typowe śniadanie?
 
    Odpowiedź na moje pytanie przyszła pewnego dnia w supermarkecie, kiedy kupowałam ciastka. Z tyłu na paczce jednej z nich, była propozycja „typowego greckiego śniadania”. Dodam, że firma  do której należą ciastka, wyprodukowała ich aż 4 różne rodzaje, tak więc propozycji śniadań jest również 4!
 
    Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała. Przyrządziłam więc wszystko dokładnie tak, jak radzono w przepisie! Odmierzając nawet te same miarki. Kiedy więc szykowałam:
 
 
 
·         3 ciastka
·         jogurt naturalny
·         szklankę soku pomarańczowego (świeżo wyciśniętego)
·         filiżankę zielonej herbaty
     
 
… byłam święcie przekonana, że za chwilę będę głodna, bo trzema ciastkami i płynnymi dodatkami po prostu się nie najem! Już podczas szykowania myślałam  o obiedzie :)))
 
      I tu wielkie zaskoczenie! Bowiem i w tym śniadaniowym dla mnie szaleństwie była metoda… Widocznie ktoś ten prosty przepis nieźle przegłówkował. Myślę, że maczał w  nim palce jakiś dietetyk. Nie byłam w stanie zjeść ani jednego ciasteczka więcej! A jak widać na zdjęciu, przygotowałam sobie aż 4. Czułam, że w moim brzuchu nie ma już na nic więcej miejsca. O dodatkowym ciasteczku nie było już mowy!
 
     To proste śniadanie dało mi bardzo dużo energii, a o obiedzie wcale nie przypomniałam sobie tak szybko. Na dodatek,  ważna dla wszystkich rzecz: do wykonania naprawdę  ekspresowo! Mogę stwierdzić, że nie tylko jeszcze kiedyś spróbuję – to śniadanie już weszło na stałe do mojego porannego menu.
 
 
       
     
       Tymczasem, bez względu na to czy jesteście już po śniadaniu, w jego trakcie czy też przed, zapraszam serdecznie do „Szminki”! Tam dziś kryje się odpowiedź na pytanie: dlaczego zdanie „Ale prosta z ciebie dziewczyna!”, to we Włoszech największy dla kobiety komplement!
 
 
 
     Miłego poniedziałku !!!
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Super Hot!… poniedziałek, 27 sierpnia 2012

 
 
     
 
    Stało się już moim zwyczajem, że zawsze kiedy jestem na kawie, przeglądam jedną z kolorowych gazet. Przy kawiarnianych stolikach są ich zazwyczaj stosy. Dzięki temu jestem na bieżąco z najnowszymi greckimi plotkami. Rozpoznaje znane twarze, wiem kto z kim romansuje, znam też wszystkie najważniejsze skandale. Wiedza ta pozornie niezbyt istotna. Moim zdaniem, stanowi jednak rodzaj  wtajemniczenia w codzienne życie Grecji.
 
     Jeśli w Polsce narzekamy na niski poziom prasy kolorowej, radzę zajrzeć to tej greckiej. Szczerze  współczuję greckim celebrities, bo tutejsi  paparazzi naprawdę wydają się nie mieć granic. Zdjęcia gwiazd potrafią być, łagodnie ujmując  – niedyskretne. Dzieciom nigdy nie zakrywa się twarzy. W gazetach dominują fotografie, ale jeśli już pojawi się tekst, pomimo iż zazwyczaj jest bardzo krótki, to ilość znajdujących się tam głupot może być  naprawdę porażająca.
 
     Ujmując krótko – przeglądając grecką prasę kolorową, zawsze można natknąć się na coś swoiście  ciekawego!
    Kiedy ostatnio popijając zimną kawę, przeglądałam jedną z takich gazet, nie mogłam oderwać wzroku od jednego zdjęcia. Powodem tego były trzy przyczyny:
1)      zjawiskowa, męska klata
2)      niebezpiecznie  zawadiacki uśmiech
3)      ale przede wszystkim – wielka strzała i napis Super Hot! Tak na wszelki wypadek, jakby czytelnik się nie domyślił J
 
        Gdybym to ja była w redakcji i gdyby  ode mnie to zależało, pozwoliłabym sobie na drobną  korektę –  Super Super  Hot!
 
      Wesołego   poniedziałku Kochani!  
 
 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Mietka – nowa lokatorka… poniedziałek, 20 sierpnia 2012

     
       Zaczęło się zupełnie niepozornie. Mała, wychudzona kotka, bez sierści w okolicach nosa, raz na jakiś czas przychodziła do naszego ogrodu  i patrzyła na mnie, siedząc przy oknie. Kotka zjawiła się zazwyczaj rano, a mi robiło się przykro na myśl, że ja jem, a ona jest głodna. Niczego się nie domagała. Zjadała dokładnie wszystko co dostawała, z możliwą tylko dla kotów wrodzoną godnością.
     Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zaczęłam nazywać ją Mietka. A kiedy dostała już swoje imię, równie  niepostrzeżenie, mimo że nawet nigdy jej nie pogłaskałam, stała się mi bliska. Bardzo lubiłam, kiedy przychodziła tak co rano, zwłaszcza kiedy byłam w domu sama. Po zjedzonym razem śniadaniu, siadała na parapecie i patrzyła na mnie w niemym  porozumieniu, jakie czasem  zdarza się między człowiekiem, a  jego zwierzakiem. Kto posiada lub choćby posiadał kiedyś w zwierzęciu przyjaciela –  rozumie   bez słowa.
    Po pewnym czasie Mietka nabrała na wadze, jej sierść stała się  świetlista, a brzydka plama z okolicy nosa pokryła się białym meszkiem.
    Szybko okazało się, że za murkiem, w ogrodzie gdzie nikt nie mieszka, Mietka wychowuje czwórkę nowo narodzonych dzieci. Rezolutne kociaki coraz częściej przeskakiwały  na nasz teren. Ot powód jej chudości – Mietka swoje małe karmiła przecież piersią!
      Cała rodzina, nawet mimo, że na współ dzika, w ogrodzie zachowuje się wzorowo. Znając trochę kocie zachowania, karmimy koty tylko dwa razy dziennie. Rano, punkt dziewiąta i  wieczorem kiedy tylko zaczyna rozbrzmiewać dzwonnica kościoła. Kociaki chodzą jak w zegarku, chociaż raczej  go nie używają. Zjedzą co trzeba, trochę pograsują i już ich nie ma.  Mietka zazwyczaj zostaje na parapecie chwilę dłużej, żeby przez kilka minut poobserwować co  takiego robię.
      Koty nigdy nie dają się głaskać, a ja w świadomości ich potencjalnych chorób, nigdy do tego nie dążę. Dla każdego przeciętnego kociarza, już sam widok małych kociaków grasujących w ogrodzie, jest wystarczająco fascynujący.  A fakt, że kotka karmi przy nas mlekiem, to znak szczególnego  zaufania.
-Przecież karmimy je o szóstej! – powiedziałam do Janiego, kiedy przed pójściem spać, skradł się do lodówki, żeby nalać im mleka.
-No dobra. Ale przecież sama powiedziałaś: „Mietka jest samotną matką i na dodatek jeszcze karmi piersią.” Zresztą,  poza nami nie ma tu nikogo…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Noc spadających gwiazd… poniedziałek, 13 sierpnia 2012

      Kiedy po dwóch miesiącach czterdziestodniowego upału w końcu spada deszcz, czuje się taką ulgę, jakby  dopiero zaczęło się oddychać. Świat zaczyna pachnieć i nabiera żywych kolorów. Cokolwiek ważnego by się nie robiło, w jednej sekundzie każdy odkłada wszystko, żeby popatrzeć przez okno na deszcz. Po dwóch miesiącach – to prawdziwy cud świata. Deszcz! Nareszcie deszcz!!!
     I wtedy właśnie zabrakło prądu. Nie na 5, 10 minut, pół godziny, ale na cały wieczór i aż na całą noc. Stałam tak patrząc na wielkie bąble tworzące się na kałużach, kiedy uświadomiłam sobie, że po pierwsze jestem sama, po drugie jest już zupełnie ciemno, a po trzecie – wcale nie chce mi się spać. Sytuacja kryzysowa  – nie ma nawet najmniejszej szansy, żeby sprawdzić co nowego na Pudelku… Nie da się robić zupełnie nic!
     Kiedy po godzinie deszcz przestał padać, przypomniało mi się, że przed wyjściem na nocną zmianę, Jani  wyczytał że jest to noc spadających gwiazd.
    Od zawsze, kiedy patrzyłam na gwiazdy, w głowie miałam przygotowane konkretne życzenie – tak na wszelki wypadek. Gwiazdy mają to do siebie, że spadają w najmniej przewidywalnych sytuacjach. Po czasie ułożyłam więc krótkie zdanie, zawierające w sobie aż trzy życzenia. I to nawet bez przecinka! Z oczywistych względów nie mogę wyjawić jak ono brzmi, ale dzięki tak przemyślnemu przygotowaniu, miałam szanse wypowiedzieć je w życiu już kilka razy.
     Wierzę w magiczną moc czterolistnej koniczynki, w to że dobrze jest codziennie wstawać prawą nogą, ale przede wszystkim, że za każdym razem kiedy dzieje się coś tak magicznego, że właśnie spada gwiazda, to nie można być gapą – trzeba mieć swoje marzenie!
      Dzięki światełku z naładowanej komórki, w ulubionym notesie, ukochanym piórem, spisałam wszystkie swoje życzenia. Jedno po drugi, aż zrobiło się ponad dziesięć. Okazja jedyna w swoim rodzaju, bo kombinować jednym zdaniem wcale nie trzeba. Wyszłam na balkon i czekałam…
    Spadła pierwsza gwiazda. Cicho, zupełnie bezszelestnie, jakby to się tylko zdawało. Potem kolejna i jeszcze następna, a po każdej z nich ja czytałam swoje życzenia. Jedno po drugim, rozglądając się czy na pewno nikt ich słyszy.
     Nie słyszał mam nadzieję nikt. A jeśli już – wątpię żeby zrozumiał. W całym miasteczku nadal nie było prądu. Ani jednego światła, całkowita cisza. Tylko spadające gwiazdy, te moje życzenia i ja.
    Kiedy już położyłam się spać, stwierdziłam, że nie ma bardziej relaksującej rzeczy, niż patrzenie na niebo przed snem. Zdaje się, że będzie to moja conocna praktyka.
    Teraz pozostaje już tylko robić swoje i czekać na spełnienie się magii spadających gwiazd…
    Tymczasem już w tą środę zapraszam na bloga szczególnie serdecznie – zbliżają się pierwsze urodziny „Sałatki”! To nie do wiary, że minął już rok!