W ubiegłym tygodniu wiele się działo. Siedem dni upłynęło mi jak z bicza trzasnął i nie mogę się nadziwić, że jest już początek nowego tygodnia. Nasza nowa strona z wycieczkami jest już prawie gotowa. Ukończenie dosłownie na dniach. Tylko dlaczego zawsze na sam koniec wychodzą te wszystkie upierdliwe drobnostki, z których to przecież składa się całość? Przygotowania do nowego sezonu ruszyły u nas pełną parą. A na głowie mam jeszcze sporo tekstów i artykułów. Kolejny rozdział mojej książki (tak! tak! pisanie cały czas w toku;). I egzamin na następny certyfikat z greckiego, który czeka mnie w połowie maja (tak na marginesie – być może ktoś z was też zdaje go w maju w Atenach?). Najróżniejsze sprawy nawarstwiły się tak, że nie widać już ani początku, ani tym bardziej końca.
Kilka dni temu poczułam, że jak tlen potrzebne jest mi chwilowe odmóżdżenie. Zaplanowałam więc projekcje całych, aż trzech odcinków serialu „Przyjaciółki” i to bez żadnej przerwy, jeden po drugim. Niech świat pędzi tak szybko jak chce, ja na chwilę staję. „Przyjaciółki” na takie okazje, to serial dla mnie idealny. Same problemy. Świat się wali, a i tak każdy wygląda świetnie i ma posprzątane w mieszkaniu. Do pełni szczęścia, prócz miękkiego kocyka i bluzy dresowej, brakowało mi jeszcze jednego elementu. A mianowicie… paprykowych chipsów Pringles!
Wyszliśmy z Janim na małe zakupy. Na liście podkreśliłam dwa razy – paprykowe Pringlesy. W sklepiku, w którym zazwyczaj robimy zakupy ku mojemu przerażeniu, mieli tylko solone. W drugim, po Pringlesach ani śladu! Napięcie sięgnęło zenitu, bo w naszej wiosce są „aż” trzy sklepy. Nadzieja więc w tym trzecim…
Przyznam, że w tym malutkim sklepie na rogu, nigdy jeszcze nie byłam. Ma on w sobie coś takiego, że jakoś nie zaprasza serdecznie do środka. Zakurzone szyby, światła jakby zawsze za mało. Czasem tylko widać zza okna starszą panią siedzącą za kasą.
Kiedy przekraczaliśmy jego próg poczułam się trochę nieswojo. Ale przecież dla paprykowych Pringlesów – wszystko! Zaczęliśmy przeszukiwać regały, ale odnalezienie jednego artykułu w nowej przestrzeni, to nie jest proste zadanie.
-Przepraszam! Czy są może Pringlesy paprykowe? – spytał babcię Jani.
Staruszka zerwała się z miejsca i zaczęła szukać z nami.
-Na pewno gdzieś tu są… Na pewno! – patrząc na mnie babcia dodała: -Bo mój synek też jest od nich uzależniony.
Ach, te greckie staruszki! Babcia rozpracowała mnie w niecałe trzy minuty… Dalej szukaliśmy razem we trójkę. Wiadomo, że były na pewno, bo przy kasie stało opróżnione przez synka jedno czerwone opakowanie. I kiedy tak szukaliśmy dosłownie wszędzie, mój wzrok trafił na półkę ze słodkościami. Ze zdumienia przetarłam oczy…
Czekolady Wedla!!! I to nie jedna, ale kilka najróżniejszych rodzajów. Gorzka. Mleczna. Biała. Jogurtowo – malinowa. Z dodatkiem wiśni. Oraz z laskowymi orzechami. W tym momencie zdaje się, że tylko te osoby, które nie mieszkają w Polsce na stałe, zrozumieją moją nieopisaną radość i niekończące się zdumienie. Bez zastanowienia wzięłam po jednej z każdego rodzaju i razem ze znalezionymi gdzieś w ciemnym rogu paprykowymi Pringlesami, jak na skrzydłach poleciałam do kasy.
Wedel! Nasz polski Wedel! Najróżniejsze smaki na wyciągnięcie ręki! I pomyśleć, że przywiezione z Polski dwie tabliczki mojej ulubionej, czyli gorzkiej, rozdzieliłam sobie tak, żeby mieć jedną na kwiecień, drugą na maj. Kolejną… Dopiero jak znów będę w Polsce.
Do sklepiku poszłam krótko potem, bo spora część mojej Wedlowskiej kolekcji, została barbarzyńsko rozkradziona przez Janiego. Przede wszystkim chciałam się jednak upewnić, czy to aby nie był jednorazowy przypadek. Na całe szczęście przy mojej drugiej wizycie, czekolad było jeszcze więcej, bo pojawił się również smak kokosowy. Wzięłam dwie tabliczki i przepełniona patriotycznymi uczuciami, poszłam do kasy. Tym razem babcię zastąpił ów „synek”. Lat plus minus… 45… Szczupły, wysoki, z kilkudniowym zarostem. W ustach cienko zwinięty, zmaltretowany ciągłym miętoleniem papieros. Oczy jak u jaszczurki, sprytnie omijały każdą próbę nawiązania kontaktu wzrokowego. Ach! Co mi tam! Postanowiłam, że zagadam, może się czegoś dowiem:
-A wie pan, że te czekolady Wedla są z Polski i to jest jedna z najlepszych polskich marek? Są naprawdę świetne! A tak w ogóle, to ja też jestem z Polski!
-Wiem – odpowiedział, nie wypuszczając z ust kończącego się już papierosa, a ja zastanawiałam się, na którą część mojego pytania padła właśnie odpowiedź.
-A może mi pan powiedzieć… Bo tak się zastanawiam… Skąd właściwie w tym sklepie aż tyle tych czekolad?
Facet po raz pierwszy spojrzał mi w oczy. Papieros wciąż trzymany w ustach, właściwie już całkowicie się wypalił i jeszcze chwila, a iskra miała sięgnąć do filtra.
-A co ty taka ciekawa?
Nacisnął guzik w kasie i wydarł rachunek.
-Ale możesz być spokojna. Wszystko dogadane. W przyszłym tygodniu będzie ich jeszcze więcej…
Synek, lat 45, osobowość musi mieć co najmniej ciekawą. Ale mimo wszystko czuję się ciut bezpieczniej, kiedy w sklepie jest jego mama. W każdym razie nauczyłam się, że nawet w naszej najzwyczajniejszej codzienności, naprawdę warto od czasu do czasu zmieniać te najbardziej banalne przyzwyczajenia. Kto wie co stanie się, kiedy raz na jakiś czas zejdziemy z wydreptanej wcześniej przez nas ścieżki…