W miejscu, gdzie wychodzi się z głównego portu, tuż przy drodze, znajduje się znana w całym mieście kawiarnia Sette Venti. Robią tam naprawdę świetną kawę. Kierowca miał odebrać mnie właśnie tam, zatrzymując się dosłownie na ułamek sekundy na bardzo ruchliwej drodze. Co prawda na Korfu jeżdżą jak w szwajcarskim zegarku, ale ja zawsze i tak lubię być te 10 minut wcześniej. Godzina dziesiąta dwadzieścia. Mam więc równe dziesięć minut. Za krótko by zamówić jeszcze kawę, ale za długo by stać już przy samej drodze, bo żar leje się z nieba.
A co mi tam! Najwyżej poproszą, żebym odeszła.
Chowam się więc pod cieniem dachu. Torbę z wszelkimi rzeczami, które „mogą się przydać”, stawiam na krześle. Plecak na stole. Stoję i wypatruję autobusu z kierowcą, którego słoneczne okulary zakrywają pół twarzy, a równy jak od linijki rząd wielkich, zdrowych, białych zębów odsłania się samoczynnie jak tylko mnie widzi.
W kawiarence robi się tłoczno, bo to taka najtłoczniejsza dla niej godzina. Zajęte są prawie wszystkie stoliki. Kelner biega między nimi, trzymając w jednej ręce tacę pełną różności, jakby nie dotyczyło jej prawo grawitacji. Na tacy ma kilka kaw i szklanek z wodą. Podbiega i do mnie. Myślę, że pewnie za chwilę poprosi by zwolnić stolik, a ja będę musiała wyjść z przyjemnie chłodnej strefy cienia.
Na moim stoliczku ląduje jednak szklanka z wodą, choć w zamaszystym ruchu prawie jedna trzecia się wylewa:
-Przepraszam, ale ja nic nie będę zamawiać. Za chwilę uciekam!
-Wiem! Ale czeka cię cały dzień pracy. Napij się dziewczyno przynajmniej szklanki wody! – krzyczy, sekundę później ginąc gdzieś między stolikami.
Dziesiąta trzydzieści. Podjeżdża biały autobus. Za szybą widzę zakrywające pół twarzy, słoneczne okulary. Chwilę później w serdecznym uśmiechu, odsłania się równy rząd białych, zdrowych, wielkich zębów Vassilisa. Tak zaczynam dzień. Tacy są tu ludzie. I dlatego uwielbiam pracować na Korfu.