Pod koniec naszego pobytu w Rethymno udaliśmy się do typowej, greckiej tawerny. Przy głównej ulicy było ich sporo, ale prosta zasada „wybieraj tę, w której jest najwięcej ludzi” działa zawsze. Jedzenie było pyszne, porcje solidne, a wystrój wnętrz stanowił świetną mieszankę tradycji z nowoczesnością. Tawerna okazała się naprawdę dobrym wyborem. Kiedy już płaciliśmy, kelner postawił na stole niewielką karafkę i dwa kieliszki. W szklanej butelce mienił się na złoto gęsty płyn.
-Co to jest? – spytałam.
-Pewnie rakomelo – odpowiedział Jani.
-A… To chyba możemy sobie darować…
I już prawie, prawie popełnilibyśmy ten kategoryczny błąd, że wyszlibyśmy bez próbowania, bo Jani za alkoholem nie przepada, a ja za tym ze zbyt wieloma procentami. Ale tak jakoś na koniec, trochę dla odhaczenia, nalałam odrobinę i spróbowałam…
-O Jezu… To jest przepyszne!
Rzeczywiście, to było poprostu niebo w gębie! Rakomelo już wcześniej próbowałam, nawet i kilka razy. Post na temat tego trunku znajduje się TUTAJ! Smakowało, ale przyznam, że mnie nie zachwyciło. Raki (czyli jeden z najmocniejszych alkoholi na Krecie), trochę miodu i przypraw. Całość podgrzana tak by była gorąca lub ciepła. Ale rakomelo, które piłam na kontynencie, a tu w Rethymno to były dwie zupełnie różne galaktyki. Te na Krecie było boskie! Słodkawy smak z nutką goryczy wspaniale rozgrzewał, pozostawiając w ciele przyjemne ciepło. Jak zrobić rakomelo – o tym pisałam już w poprzednim poście. Ale jak uzyskać ten jedyny, niepowtarzalny smak… Odpowiedź jest bardzo prosta – trzeba koniecznie wybrać się na Kretę!