Kto choć raz przebywał w Grecji nieco dłużej, z pewnością podpisze się pod tym obiema rękami: wieczne strajki, to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Elladzie. Rujnują plany. Utrudniają codzienne funkcjonowanie. Uniemożliwiają niezliczoną ilość rzeczy. Strajkować mogą wszyscy: pielęgniarki, lekarze, nauczyciele, policja, studenci, obsługa portu, lotnisk, pociągów, poczty, śmieciarze, sklepikarze, robotnicy i rolnicy… Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. I najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy strajk dotknie Ciebie!
Nie można się do nich w żaden sposób przygotować ani ich przewidzieć. Nie potrafię już zliczyć ile to razy strajki metra, pociągu, portu czy też samolotu utrudniły mi podróż. Za każdym razem szarpałam sobie nerwy. Próbowałam szukać „innego rozwiązania”. Za każdym razem okazywało się, że nie można zrobić niczego, a wszystkie próby to jedynie strata energii i czasu. Najbardziej denerwowali mnie przy tym wszystkim (przyznaje się bez bicia) sami Grecy! Na wiecznym luzie. Nawet jeśli strajk dotyczył również ich, to tak jakby niezbyt ich to obchodziło. Jakby fakt, że oni również muszą przewrócić do góry nogami swoje plany, spływał po nich jak po kaczce. Te wiecznie zrelaksowane i uśmiechnięte twarze! Myślałam, że ich za to uduszę! Jak w sytuacji, kiedy nagle zmieniać trzeba wszystkie plany, można zachować taki spokój! Przecież to… niedorzeczne!!!
***
Nasz posezonowy pobyt na Krecie był dość krótki. Trwał jedynie pięć dni. W najbliższym czasie mieliśmy w planach jeszcze kilka podróży, ale przede wszystkim ślub Tolisa, naszego wspólnego przyjaciela z okresu studiów na Lesbos. Tolisa nie widzieliśmy całe wieki, a na ślubie mieli być wszyscy nasi przyjaciele ze okresu studiów. Nie widzieliśmy ich kilka lat. Takich okazji po prostu się nie przegapia.
Na Krecie bawiliśmy się naprawdę świetnie. Turystów prawie już nie było i każde z najpiękniejszych kreteńskich miejsc, można było zobaczyć w odsłonie posezonowej. Do tego pogoda była idealna. O takich wakacjach marzyłam przez cały sezon! Trzeciego dnia naszego pobytu niestety, ale włączyliśmy wiadomości w radio…
Porty na całej Krecie ogłosiły właśnie strajk! Od dzisiejszego dnia z żadnego portu na Krecie nie odpływają, ani nie dopływają żadne promy. Strajk potrwa przez najbliższe dwa dni. Po dwóch dniach będą przeprowadzone rozmowy, czy zostanie przedłużony. Powodem strajku jest bla… blaa… blaaa…
Myślałam, że wybuchnę z wściekłości. Przegapić ślub i wesele Tolisa! Na całe szczęście to nie ja prowadziłam samochód, bo z pewnością wcisnęłabym na pedał gazu i wjechała w cokolwiek co było przede mną:
-No i co my teraz zrobimy???!!!
-Hmmm… – odpowiedział nieco tylko wzruszony Jani –Możemy podejść do miejsca, gdzie sprzedają bilety i popytać. Może oni coś wiedzą?
Bilety na nasz prom, który miał odpłynąć za dwa dni, mieliśmy już kupione. I tak się zaczęło. Pielgrzymka z portowej policji, do jednego, drugiego, trzeciego miejsca gdzie sprzedają bilety i być może coś wiedzą. A w międzyczasie nadsłuchiwanie wiadomości i czytanie najnowszych doniesień w internecie. W każdym źródle mówiono coś zupełnie innego. Na tę bieganinę straciliśmy cały jeden, przepiękny dzień naszego pobytu na Krecie. Czyli jedną piątą naszych wakacji. Ja wściekła jak osa, a Jani – jak zwykle zrelaksowany, jakby właśnie zakończył półgodzinną medytację. To ostatnie denerwowało mnie oczywiście jeszcze bardziej. Następnego dnia planowaliśmy jechać do Rethymno, a wieczorem postanowiliśmy wyjść w Chanii na kawę.
Mimo, że nie było jeszcze późno, zapadła już ciemna noc. Szliśmy główną promenadą Chanii, po lewej stronie mając morze, którego pokarbowana falami tafla błyszczała w świetle księżyca, a po prawej setki rozświetlonych okienek domów, pamiętających czasy Wenecjan. Kiedy tak szliśmy wybierając jedną z kawiarenek, właśnie wtedy, poczułam że coś przehaczyło mi się w głowie.
Zostały nam jeszcze dwa dni na Krecie. Nie wiadomo… Być może trochę więcej. Musimy wracać, bo: A, B, C, D i tak dalej, ale jakkolwiek będę wściekła, ani trochę nie zmieni to sytuacji. Nie zmieni jej ani odrobinę, a ja tylko zszarpię sobie nerwy i popsuje ten wspólny czas na Krecie. Będziemy biegać z jednego miejsca do drugiego, nadsłuchiwać wiadomości, a to i tak niczego nie zmieni. Prawie usłyszałam, że w mojej głowie zrobiło się jedno małe „klik!”.
Co prawda nie miałam lusterka, ale poczułam jak nagle rozluźniły się mięśnie mojej twarzy, a na ustach pojawił się uśmiech.
-Ooo! Ta będzie fajna!
Rzeczywiście. Trafiliśmy do bardzo klimatycznej kawiarenki, gdzie grała spokojna muzyka i wszędzie pachniało kawą. Następnego dnia, tak jak planowaliśmy, udaliśmy się do Rethymno. A kolejnego, pojechaliśmy do Knossos. Zamiast wiadomości w radio, słuchaliśmy muzyki.
Nie wiem na jakiej zasadzie to w życiu działa, ale często tak jest, że dopiero kiedy się coś zupełnie odpuści, kiedy przestaje się mieć „ciśnienie”, wtedy zaczyna się układać. Szczęście, które mieliśmy często się chyba nie zdarza. Strajk miał być przedłużony przynajmniej o jeszcze jedną dobę. Znaczyło to, że nie zdążylibyśmy na ślub Tolisa. Ale nasz prom wypłynął. Co prawda strajk trwał nadal, ale ten właśnie prom musiał zabrać już ludzi rankiem z Aten i zawieść ich na Kretę. Stwierdzono, że nie ma to sensu by do Aten płynął pusty. W drodze wyjątku, nawet mimo strajku, zabrano pasażerów, którzy nocą popłynęli do Aten.
Nasz prom odpłynął z dwugodzinnym opóźnieniem w stosunku do standardowej, planowanej godziny. Gdyby wiadomość o strajku do nas nie dotarła, nawet byśmy się nie zorientowali, że on w ogóle jest, a jedynym utrudnieniem byłoby dwugodzinne opóźnienie.
Coś czuje, że kiedy następnym razem dopadnie mnie w Grecji strajk, moja twarz również będzie zrelaksowana. Problem rzecz jasna, on obiektywnie będzie istniał. Ale jeśli nie będę mogła na niego wpłynąć – przestanie mnie dotykać.