Olivka radzi – co robić, kiedy życie nie rozpieszcza?… sobota, 22 września 2012

 
 
 
-Ale po trzecie i najważniejsze… – zaczęła Olivka. – Przedstaw mi swojego ogrodnika!
-Jakiego ogrodnika? Olivka, o co ci chodzi?
-Tak myślałam… Tobie brakuje ogrodnika… I to koniecznie albańskiego…
-Olivka, ty bredzisz. Przecież ogrodem zajmuje się Jani. Poza tym, nasz ogród nie ma więcej niż 15 metrów kwadratowych.
-Dorota! Ty potrzebujesz ogrodnika! Prosto z Albanii: przystojny i śniady, zawsze uśmiechnięty, a przede wszystkim chętny do wszystkiego. Taki co jest wiecznie zadowolony  i nigdy nie marudzi.
-Olivka…
-Dorota… Kiedy masz już dobranego ogrodnika, musisz sobie sprawić basen.
-Ale my jesteśmy 3 minuty od morza…
-To nie ma najmniejszego znaczenia! Basen nie musi być wielki. Raczej taki symboliczny. Nawet ze sklepu z zabawkami. Więc, kiedy masz już tego ogrodnika, basen, potrzebny ci jeszcze olejek do opalania! No i wiesz… Ty w basenie, a ogrodnik przy pracy… A przecież pleców nie posmarujesz sobie sama!
-Olivka… Ty jesteś szalona!
-A ty jesteś katoliczką. Oj… będzie ci w życiu ciężko!
-No, ale co ja miałabym powiedzieć Janiemu?!
-Jak to co… To samo co wszystkie: że było ci tak smutno! Że czułaś się tak samotnie! Że ratowałaś siebie, więc nie miałaś innego wyboru… Będzie musiał to zrozumieć!
-Ale, czy ty mówisz na poważnie…?
-A dlaczego w Grecji, nawet mieszkając przy morzu, ludzie montują sobie baseny? I czy greckie panie domu, nawet z małych miasteczek, wyglądają tak samotnie?… Przyjrzyj się im uważnie: większość wygląda wręcz kwitnąco… Siedzą w domu i cały dzień sprzątają… –  och! ty moja katoliczko…
-Błagam powiedz, czy ty teraz mówisz  prawdę?
      Olivka nic nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się pod nosem i popatrzyła na mnie swoimi wielkimi, kasztanowymi oczami.  Po chwili dodała:
-Dobra Dorota, to ja idę wziąć kąpiel. Późno już więc kładę się powoli spać. Zostanę  u was pewnie ze dwa tygodnie. Ale nie kłopocz się z niczym! Zachowuj się jakby mnie tu nie było! Nie chcę być dla was najmniejszym ciężarem. Przecież właściwie dopiero co się wprowadziliście.
     Chwilę później wzięła kąpiel, przebrała się w pidżamkę z Mr. Spongem i zeszła do kuchni po szklankę wody. Ja tymczasem pomyślałam, że temat greckich romansów, zasługuje na naprawdę szczegółowe  śledztwo. Czy w Grecji rzeczywiście to tak(!)  wygląda? Tego pytania nie mogę pozostawić bez odpowiedzi…
 
      Olivka miała ze sobą wszystko, żeby tylko dla nikogo nie być kłopotem. Małe mydełko do rąk, mini zestaw szampon + odżywka, paczka ulubionego makaronu.
 
-To dobranoc szwagierko!
-Dobranoc Olivko! – odkrzyknęłam już ze swojego pokoju.
-Ach! Zapomniałam się jeszcze zapytać. – zza futryny drzwi wychyliła się jej uśmiechnięta głowa.
-Zaprosiłam jutro na wieczór kilku znajomych. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
-Nie, ale ilu ich będzie?
-To znaczy… Około 10… Później jeszcze może ktoś przybędzie… Ale nic się nie martw. Możesz się zachowywać, jakby zupełnie nas nie było!
  
      Trochę to trudne:  zachowywać się jakby „zupełnie nikogo nie było”, kiedy w domu trwa impreza. O tym przekonałam się następnego dnia. Ale to już temat na następny odcinek…

 

 

 

 

Olivka z wizytą… sobota, 15 września 2012

 
 
 
 
        Olivka przyjechała zgodnie z zapowiedzią. Jednak o której godzinie będzie, w jaki dzień i czym właściwie przyjedzie, do końca zostało  tajemnicą. Nikt też nie zdołał się dowiedzieć, jak  pod sam dom zdołała donieść aż  trzy  wielkie walizki…
 
    Zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Olivkę w swoim najlepszym wydaniu.
-Cześć Dorota! – powiedziała zwykłym tym razem głosem, wchodząc do środka.
-Cześć Olivka! To już nie śpiewasz?
-Przecież jestem na wakacjach. Muszę też trochę odpocząć od tej operowej kariery. – odetchnęłam z ulgą…
 
       Torby wniosłyśmy do pokoju, po czym usiadłyśmy wygodnie.
-Mam dla ciebie prezent. – powiedziała Olivka.
-Przepraszam, ale nie jestem za bardzo zorganizowana… – dodała wręczając mi sam  papier do pakowania prezentów. Papier był przepiękny: z motywem syrenek i różnych stworów morskich. Po chwili wręczyła również niebieską kokardę.
-Nie zdążyłam zapakować, ale powiedz sama – ten papier jest przepiękny!
-Tak! Nie wiem co powiedzieć… – odpowiedziałam trzymając papier w jednej, a wielką kokardę w drugiej ręce. 
Kosmetyki od Olivki:
Fresh Line
-godna polecenia firma  z Grecji.
       Właściwy prezent składał się z dwóch części, pięknie pachnących cytryną kosmetyków. Wiadomość o mojej cytrynowej manii dotarła również do Olivki. Pierwszym elementem była wielka kula do kąpieli, a drugim cytrynowy  balsam do ciała, znanej greckiej firmy Fresh Line. Kiedy tylko wyjęła kosmetyki z torby, cały pokój wypełnił cudowny zapach cytryny. Okręciłam balsam, żeby go powąchać i wtedy zobaczyłam, że brakuje co najmniej jednej czwartej części.
-Przepraszam… Nie mogłam się powstrzymać.. Ale za to  mogę zagwarantować, że balsam jest naprawdę świetny!
 
       Chwilę potem zaczęła się nasza długa rozmowa.
-To jak ci jest tutaj, Dorota? – spytała.
-Nie będę kłamać. Jest mi tutaj średnio, bo … mówiąc szczerze,  wciąż nie pałam miłością do tego miejsca… ujmując to  raczej  delikatnie…
-Jak to? Naprawdę ci się tutaj nie podoba?
-Co prawda, przez całe życie marzyłam żeby mieszkać nad morzem. Tak więc mieszkam. Nie przewidziałam tylko, że poza morzem, reszta może być po prostu beznadziejna.
    Olivka milczała, a ja ciągnęłam mój monolog dalej.
-Morze jest rzeczywiście piękne. I to wielki plus tego miejsca. Drugim plusem, jeśli mam być szczera, jest to… że mamy samochód, są autobusy, więc można stąd wyjeżdżać…
-Dorota… – zaczęła Olivka patrząc na mnie z ukosa. – Widzę, że ty o tej okolicy nic jeszcze nie wiesz! Zacznijmy od tego: po pierwsze, tu nie jest wilgotno. Jak na Grecje, powietrze jest całkiem  suche. – wzruszyłam ramionami, czekając na dalsze  wyjaśnienie. –Oznacza to, że jeśli wyprostujesz sobie tutaj włosy, to one proste zostaną! I nie zrobią się żadne loki! Tak właśnie działa tutejsze powietrze! – dokończyła zadowolona z siebie, a ja się zastanawiałam, że na taki plus to bym sama nigdy nie wpadała.  Kto z Was zastanawiał się kiedyś, jak w klimacie w Waszej okolicy zachowują się włosy?
-Po drugie… – zaczęło się robić coraz bardziej ciekawie… – Mają tutaj najbrudniejsze souvlaki w Grecji. – Souvlaki, czyli najpopularniejszy grecki posiłek  na szybko, o tym jeszcze na pewno będzie. A wg greckiego rozumowania: im brudniejsze jedzenie, tym jest lepsze…
-W całej Grecji nie znajdziesz takiego brudu! W tym jedzeniu jest wszystko: włosy, odłamki paznokci, a jak się postarasz to odnajdziesz części ciała kota, psa a nawet  szczura! I takie właśnie souvlaki są najlepsze! Kochana – czy ty to już próbowałaś???
-Nie… i obawiam się, że nie zbyt chętnie…
-Ale po trzecie i najważniejsze…
 
       I kiedy padło „po trzecie”, byłam już pewna. Ta dziewczyna jest szalona! Po tym co usłyszałam, „po trzecie i najważniejsze”, wybuchłam nie mniej szalonym  śmiechem…
 
      Ale „po trzecie” to temat wart zupełnie oddzielnego postu –  zapraszam więc za tydzień!
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Hej dziewczyno! Odkurz lepiej swoje marzenie… piątek, 7 września 2012

    
 
      Wiedziałam, że jeśli telefon do ręki weźmie Olivka, to po pierwsze rozmowa szybko się nie skończy, a po drugie na pewno nie będzie zwyczajna. Stało się dokładnie tak, jak przewidywałam. Kiedy tylko słuchawka trafiła do Olivki, usłyszałam śpiewnie wykrzyczane moje imię:
-Dorotaaaa!  Jak żyjesz? – myślałam, że ogłuchnę…
-Całkiem nieźle.
      Z Olivką nie rozmawiałyśmy od czasu naszej przeprowadzki. Co pozostało u niej  niezmienne, to fakt, że zamiast mówić, nadal udawała, że śpiewa w operze. Raczej tragiczna była to imitacja. Kiedy tylko rozbrzmiewał jej śpiew, czy też bardziej dzikie pokrzykiwanie wypełnione nieokiełznaną radością,  wydawało się, że za chwile popękają  wszystkie szyby.
-Olivka, ty nadal śpiewasz? – spytałam.
-Tego nie da się ukryć! – znów odśpiewała. – Śpiewałam, śpiewam i będę śpiewać coraz głośniej!
-A jeśli można – co jest tego przyczyną?
-Jak to co? Czy ty naprawdę mieszkasz teraz w Grecji? Przecież mamy kryzys. Kryyyyzzzzyyyysssss!!!! Co oznacza, że jest coraz gorzej i w mojej pracy są zwolnienia. Bóg raczy wiedzieć jak długo tam pociągnę. – atmosfera tajemnicy i grozy bezsprzecznie narosła.
-To naprawdę nie jest dobrze… Mam nadzieję, że żadne zwolnienie tobie  jednak nie grozi.
-Co noc, kiedy zasypiam to się modle, żeby w końcu mnie zwolnili! Już nie mogę dłużej w tej pracy. Przecież ja… Tylko marnuje tam swój taaallleeennnntttt!
-Co ty opowiadasz, Olivka! Jesteś stworzona do pracy z dziećmi! Widziałam  jak rozmawiasz z tymi małymi smarkami.
-Ja … Ja jestem stworzona do sceny, sławy, sukni z falbanami, kwiatów pod stopami. Jestem stworzona do  … ooopppeerrryyyy!  Kiedy już mnie zwolnią, wtedy w końcu mam szansę zostać tą gwiazdą. Tymczasem – treeennnuuujjjeee!
-Olivka… moja droga, czego ty się nawdychałaś…?
-To właśnie cała ja i nikt mnie nie zmieni!  A ty Dorota, zamiast się śmiać… Hej dziewczyno! Odkurz lepiej  swoje marzenie! Adio szwagierko! A tak poza tym, jestem u was za półtora tygodniaaaaa!!!!
     Zdążyłam tylko podśpiewać:
Adio! – gdybym znała się na operze, myślę że można było to podciągnąć pod sopran.  
 
 
         Olivka jak zapowiedziała, tak też zrobiła. I odwiedziła nas półtora tygodnia później. Ja w międzyczasie, zdążyłam dojść do wniosku, że i w jej szaleństwie, ukryta  jest metoda. Tak jak radziła, odkurzyłam więc swoje dawne marzenie. Może nic wielkiego, ale postanowiłam, że tej jesieni namaluje swój pierwszy, wielki obraz. Mało tego, już znalazłam potrzebne  natchnienie…
 
 
 
Okolice Delf
 

 

 

Dziś jest Dzień Bloga!… piątek, 31 sierpnia 2012

 
 
 
     Ku mojej radości, ostatnio było sporo okazji do świętowania. Od powstania „Sałatki” minął już rok. Oliwa z oliwek właśnie miała prawie setne urodziny. Za to dziś, czyli 31 sierpnia jest   Dzień Bloga.
 
     Bez najmniejszej obiekcji zaliczyć mnie można do grona osób, która uważa, że każda okazja jest dobra do świętowania. Uznaje, że jeśli uchwalone zostało jakieś święto – to czemu by go nie świętować? Jestem wielbicielką   Bożego Narodzenia, więc prezenty kupuje już we wrześniu. Wielkanoc ubóstwiam i nie wyobrażam jej sobie bez kolorowego jajka! A luty byłby taki smutny bez Walentynek, mimo iż są dość komercyjne. Za  to imieniny czy urodziny to wspaniała okazja, żeby w szczególny sposób  przypomnieć sobie o bliskiej osobie.
 
     Moim upodobaniem do świętowania idealnie wpisuje się w grecką mentalność. Wczoraj w Grecji imieniny obchodził Aleksander z Aleksandrą. Z tej okazji, tawerny pękały w szwach! A kiedy 15 sierpnia swój dzień obchodzi Marija razem z Despiną i Panagiotisem, cały kraj tkwi w jednym wielkim świętowaniu. Tego dnia niczego nie da się załatwić. Świętuje bowiem właściwie  każdy!
 
   Nie byłabym  więc sobą zapominając, że to właśnie dziś jest Dzień Bloga. Z tej okazji u mnie, przez cały dzień króluje różowe wino.
  Wszystkim blogującym jak również i sobie więc życzę:
 
-listy niekończący się kreatywnych pomysłów
-milionów wejść i jeszcze więcej stałych czytelników
-oraz żeby te zdjęcia trochę szybciej się ładowały!
 
 Całusy od Sałatki *****

 

 
Za wyśmienite różowe wino – wielkie podziękowania dla jego sponsora:
:)))))


http://arthistery.blogspot.com/

 

 
 

 

 

 

Oliwa z oliwek ma już prawie 100 lat! czwartek… 30 sierpnia 2012

 
 
 
      Fakt, że już od dobrych kilku miesięcy nie mieszkamy w domu Sałatki, nie oznacza wcale że jesteśmy wyłączeni z jej codziennego życia. Można powiedzieć – wręcz przeciwnie. Nasz stacjonarny telefon ciągle dzwoni. Z tym, że właściwie tylko w jedną stronę… Nie ukrywam, że po ostatniej wizycie teściów, chęć naszego kontaktu  znacznie się zmniejszyła. Prawie co wieczór jednak telefon rozbrzmiewa, z niezmiennym pytaniem „co u was”? Podjęłam już kilka prób zutylizowania tej brzęczącej maszyny. Niestety, żadna jednak się nie powiodła. Na cóż… wejście do typowej greckiej rodziny ma to do siebie, że drzwi powrotnych już nie ma!
 
     Przechodząc jednak do meritum. Kiedy  kilka dni temu przeglądałam  pierwsze artykuły z bloga, przypomniałam sobie, że 25 sierpnia Oliwa z oliwek ma swoje urodziny. A był dokładnie 25ty!
   Dziewczyny – czy próbowałyście przekonać kiedyś swojego chłopaka, żeby zadzwonił do swojej babci, bo ta właśnie ma urodziny? Każda, która próbowała na pewno się zgodzi – Mission Impossible! Właściwie nawet nie ma co pertraktować. Zadzwoniłam więc sama.
 
      Jakiś czas temu babcia miała za sobą naprawdę gorszy okres. Parę dni przeleżała w szpitalu. Były momenty, kiedy wszyscy przygotowani byli na najgorsze. Jak się jednak okazało – jeszcze na nią nie czas. I zdaje się, że czas ten szybko nie nadejdzie. W każdym razie, po ostatnich problemach ze zdrowiem, trochę pogorszył jej się słuch.
 
-Haaaallllooooo!!!!! – usłyszałam krzyk w słuchawce.
-Wszystkiego najlepszego babciu! Dziś są twoje urodziny! Dzwonie z życzeniami! – powiedziałam, moim łamanym greckim, jak się mi wydaje z błędem w każdej części zdania.
    Nie wiadomo, czy powiedziałam wszystko odwrotnie, czy też babcia źle zrozumiała, ale w odpowiedzi, to ja usłyszałam życzenia dla siebie:
-Wszystkiego najlepszego Dorota! Niech ci się szczęści! Niech ci dopisuje zdrowie i niech Bóg cię ma w swojej opiece… moje drogie dziecko!
      Słysząc naszą komunikację, w której każda ze stron i tak  nic nie rozumie, stojący obok Jani, wyrwał mi telefonz dłoni.  A przecież jeszcze chwilę wcześniej, przed rozmową bronił się rękami i nogami…
-Nie babciu! Dzwonimy, bo dzisiaj są T-W-O-J-E urodziny!
-Moje? Co ty bredzisz? Ja mam  25tego!
-Dziś 25ty!
    Dłuższa chwila ciszy, w której słychać głęboki namysł.
-O Matko Święta! Haha! Zapomniałam! Synku, wnusiu – tylko wy pamiętaliście! Jak mi jest teraz miło!
-A jak się babciu czujesz? – nie muszę dodawać, że do dalszej praktyki języka greckiego nie zostałam już dopuszczona…
-A świetnie! Zadzwoniłam tylko do twojej mamy, żeby mnie ktoś w końcu stąd zabrał. Czy twoja matka uważa, że ja jestem niepełnosprawna? Ile mam tak tu leżeć? Pogłupieli wszyscy! Tylko tu leżę i leżę, jakbym już co najmniej konała. Mówię ci – jakie nudy…  Dzisiaj zrobiłam awanturę, więc zabierają mnie w końcu  na spacer, a później na kilka dni do siebie. – monolog jak zawsze pokrzykującej Oliwy trwał w najlepsze nieprzerwanie. A  w jej głosie trudno było się doszukać choćby śladu osłabienia.
 
   
      I właśnie wtedy, po skończonej z babcią rozmowie, Jani sam zadzwonił do domu. Ostatni taki telefon wykonał, naprawdę nie pamiętam już kiedy. Po drugiej stronie słychać było zdumiony głos Fety.
-Synu, synu mój! W końcu zadzwoniłeś! Jak ja się cieszę! – i standardowe już pytanie: – Więc co u was?
-Jak to co!? – wykrzyknął Jani – Czy wiesz kto dziś ma urodziny?
-Kto?
-Twoja teściowa! A moja babcia! Dzisiaj ma już prawie setne urodziny. – zgadza się, być może są to już setne. Nie jest  sekretem rodziny, że dokładnego roku przyjścia na świat Oliwy, nikt tak naprawdę nie zna, bo takie były wtedy czasy.
-O Boże! – wykrzyknęła Feta, krzycząc jednocześnie do Pomidora.
-Pomidor! Twoja mama ma dziś urodziny! – po drugiej stronie  linii, słychać było popłoch. Przy telefonie zjawili się wszyscy. Pokrzykiwała  również Olivka.
-Jak to się stało, że nie pamiętaliśmy?! … A tak w ogóle, to kto pamiętał? – spytał w tle Pomidor.
-Dorota…
     I tym samym rozpoczęła się całkiem przyjemna, wspólna rozmowa. Tak jakby o wcześniejszej bitwie już każdy zapomniał. Bo drugą  cechą typowej greckiej rodziny jest to, że każdy żyje chwilą, więc  wszystko co było można szybko puścić w niepamięć.
 
-Dooorrrooootaaaa! – usłyszałam jeszcze  głos Olivki, która nadal śpiewała operowo. Ale nasza  długa, operowa  rozmowa, to temat na zupełnie oddzielny post.
 
    Tymczasem, wszyscy drodzy blogerzy – czy wiecie, kto jutro obchodzi swoje święto? Ja już chłodzę wino w lodówce i  w piątek, pod sam wieczór  zapraszam na świąteczny dla mnie post.

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Mietka – nowa lokatorka… poniedziałek, 20 sierpnia 2012

     
       Zaczęło się zupełnie niepozornie. Mała, wychudzona kotka, bez sierści w okolicach nosa, raz na jakiś czas przychodziła do naszego ogrodu  i patrzyła na mnie, siedząc przy oknie. Kotka zjawiła się zazwyczaj rano, a mi robiło się przykro na myśl, że ja jem, a ona jest głodna. Niczego się nie domagała. Zjadała dokładnie wszystko co dostawała, z możliwą tylko dla kotów wrodzoną godnością.
     Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zaczęłam nazywać ją Mietka. A kiedy dostała już swoje imię, równie  niepostrzeżenie, mimo że nawet nigdy jej nie pogłaskałam, stała się mi bliska. Bardzo lubiłam, kiedy przychodziła tak co rano, zwłaszcza kiedy byłam w domu sama. Po zjedzonym razem śniadaniu, siadała na parapecie i patrzyła na mnie w niemym  porozumieniu, jakie czasem  zdarza się między człowiekiem, a  jego zwierzakiem. Kto posiada lub choćby posiadał kiedyś w zwierzęciu przyjaciela –  rozumie   bez słowa.
    Po pewnym czasie Mietka nabrała na wadze, jej sierść stała się  świetlista, a brzydka plama z okolicy nosa pokryła się białym meszkiem.
    Szybko okazało się, że za murkiem, w ogrodzie gdzie nikt nie mieszka, Mietka wychowuje czwórkę nowo narodzonych dzieci. Rezolutne kociaki coraz częściej przeskakiwały  na nasz teren. Ot powód jej chudości – Mietka swoje małe karmiła przecież piersią!
      Cała rodzina, nawet mimo, że na współ dzika, w ogrodzie zachowuje się wzorowo. Znając trochę kocie zachowania, karmimy koty tylko dwa razy dziennie. Rano, punkt dziewiąta i  wieczorem kiedy tylko zaczyna rozbrzmiewać dzwonnica kościoła. Kociaki chodzą jak w zegarku, chociaż raczej  go nie używają. Zjedzą co trzeba, trochę pograsują i już ich nie ma.  Mietka zazwyczaj zostaje na parapecie chwilę dłużej, żeby przez kilka minut poobserwować co  takiego robię.
      Koty nigdy nie dają się głaskać, a ja w świadomości ich potencjalnych chorób, nigdy do tego nie dążę. Dla każdego przeciętnego kociarza, już sam widok małych kociaków grasujących w ogrodzie, jest wystarczająco fascynujący.  A fakt, że kotka karmi przy nas mlekiem, to znak szczególnego  zaufania.
-Przecież karmimy je o szóstej! – powiedziałam do Janiego, kiedy przed pójściem spać, skradł się do lodówki, żeby nalać im mleka.
-No dobra. Ale przecież sama powiedziałaś: „Mietka jest samotną matką i na dodatek jeszcze karmi piersią.” Zresztą,  poza nami nie ma tu nikogo…

„Sałatka” ma już roczek!… środa, 15 sierpnia 2012

     
      Tak jest! „Sałatka” ma już cały roczek, a ja nie mogę się nadziwić jak ten czas szybko płynie! To już cały rok w Grecji. No cóż, nie wszystko było i nie jest jeszcze takie proste. Budowanie życia od zupełnego początku, czasem kosztuje trochę nerwów. Dziś przypomina mi się, jak bardzo się bałam w dzień odlotu… Najważniejsze już jednak osiągnęliśmy – jesteśmy zupełnie na swoim. A ja myślę sobie, że tą najważniejszą jak dotąd decyzję w życiu, podjęłabym również po raz drugi i to bez wahania.
     Mając na uwadze, że ten blog ma już dokładnie rok, chciałabym przybliżyć jego osiągnięcia i statystyki. A więc, całkowita ilość wejść wynosi… Teraz oczywiście żartuje… Żadnych statystyk przybliżać przecież nie będę. Mam tylko nadzieję, że do tego momentu nikt nie przerwał czytania!
      Najcenniejszą rzeczą, jaką dał mi ten blog, jest niesamowita radość, która płynie  z pisania i dzieleniem się moimi spostrzeżeniami, z każdym pojedynczym czytelnikiem. Za każdym razem, kiedy przysiadam do klawiatury nie mogę przestać dziękować, że siedząc w moim niewielkim pokoju, gdzieś na końcu świata, ale zawsze z kubkiem kawy, łączę się z całym kosmosem! Możliwości korzystania z internetu, nie zamieniłabym nawet na możliwość noszenia tych pięknych, długich sukni, jak było to na przykład w baroku. Za żadne skarby! Nawet od bycia barokową damą, sto razy wolę internet!
     Tak niesamowitą radość sprawia mi  czytanie każdego jednego komentarza i na niego odpowiadanie, domyślanie się kim jest nowy członek, czy też wiadomość, że właśnie ktoś czyta będąc w Wietnamie.
    Dlatego też, dziękuję Tobie kochany Czytelniku, że czytasz „Sałatkę” jeden dzień, tydzień, miesiąc, rok – to przecież  bez znaczenia!
    Moc całusów i uścisków przesyłam już jedząc mój sałatkowy „tort”!
      I jeszcze na koniec – być może najważniejsze! Z wielką radością piszę, że kilka dni temu „Sałatce” przybyła młodsza siostra, o skrótowej nazwie „Szminka”. Powstała z myślą przede wszystkim o  kobietach, ale serdecznie zapraszam również i panów. „Szminka” już raczkuje i ma się całkiem dobrze. Dorobiła się  pierwszych członków i kilka przemiłych komentarzy. A o co dokładnie chodzi w moim drugim blogu? Serdecznie zapraszam do czytania:
ZE SZMINKĄ W PODRÓŻY:
http://zeszminkawpodrozy.blogspot.com/

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – „Myślałam, że on miał dobre zamiary…” – czyli czego powinny się strzec dziewczyny jadące do Grecji na wakacje?… piątek, 10 sierpnia 2012

Na zdjęciu boski Antonio. Zdjęcie daje obraz również Czosnka.
      Greek Lover to określenie, które w takiej angielskiej formie, weszło na dobre do języka greckiego. Oznacza ono nic innego jak typowego, greckiego kochasia. Dodam, że jest ich w tym gorącym kraju całkiem sporo.
      Trzy miesiące mieszkania z Czosnkiem, czyli kuzynem Janiego, były dla mnie szkołą życia. To właśnie w tym okresie stałam się posiadaczką tajemnej wiedzy… Ku przestrodze dziewczyny! Zamierzam się nią z Wami teraz podzielić…
     Już po  tygodniu mieszkania z Czosnkiem nie przestawałam drapać się po głowie i codziennie pytałam Janiego:
-Jani, to jest po prostu niemożliwe –  że Czosnek ma dziewczynę?
-Żeby   tylko jedną… – zazwyczaj odpowiadał zdawkowo, a ja starałam się drążyć temat głębiej, ciągle pytając:
-Ale? Jak? Z kim? I … dlaczego???
      Każda dziewczyna, która stara się porozmawiać ze swoim facetem na głębsze tematy, typu: uczucia, nastrój, charakter innych osób, wie doskonale jak zaczyna się i kończy taka standardowa rozmowa:
-Daj mi w końcu święty spokój… Nie wiem! I nic mnie to nie obchodzi!
    Męczyć Janiego przestałam, ale te pytania wciąż krążyły mi po głowie.
    Czosnek jest, można powiedzieć – dobrotliwie sympatyczny. Kiedy codziennie rozmawiałam z nim przy obiedzie, kolacji i czasem nawet śniadaniu, myślałam „o! taki niegroźny z niego koleś – dokładnie jakbym siedziała obok wielkiego pluszowego misia”.
    Tak, Czosnek miał w sobie coś z pluszowego stwora. Z tym że przed przytuleniem trzeba by go dobrze wyprać, wysuszyć, a później uczesać. Aż samo się prosiło! Za każdym razem kiedy na Czosnka patrzyłam, miałam nieodpartą ochotę zawlec go pod prysznic, nawet taszcząc za przetłuszczone włosy. Dalszych szczegółów opisu wyglądu oszczędzę.
     Typowy dzień kuzyna nie różnił się za bardzo od każdego poprzedniego. Z dokładnością co do minuty wracał z pracy do domu. Rzucał na bok wielką torbę, zapalał papierosa i patrzył w okno, dłubiąc w nosie. Następnie włączał telewizor i szukał kanału Eurosportu. Kiedy strategiczny kanał był już uruchomiony, z nieodłącznym papierosem w ustach, szurając kapciami z dziurami we wszystkich możliwych miejscach, powoli przesuwał się w stronę lodówki. Ta zawsze była pełna, za sprawą mamusi. Czosnek zawekowane miał wszystko, co tylko zawekować można, a słoiki starczały przeważnie do końca miesiąca.  Zazwyczaj wybierał pierwszy lepszy, zawartość przekładał do talerza i tak  cały zestaw lądował w mikrofalówce. Kiedy zjadł, zapalał następnego papierosa i resztę dnia spędzał przed kanałem z Eurosportem. Można więc stwierdzić, że czynność wkładania jedzenia do mikrofalówki i zapalania papierosa, były jedynymi przejawami aktywności Czosnka po pracy.
-Jak on może mieć dziewczynę?! – ciągle się zastanawiałam.
     Jednak … raz, czy dwa razy na tydzień następowała totalna transformacja. Pamiętam dokładnie, kiedy byłam jej świadkiem ten pierwszy raz. Wtedy też przestałam tak do końca wierzyć w rzeczywistość, którą widzę…
    
      Ktoś zapukał do drzwi naszego pokoju. Te rozchyliły się powoli, jakby coś strasznego za chwilę miało się stać.
    Kiedy zobaczyłam to co kryło się za nimi, poczułam jakby ktoś włączył mi w głowie piosenkę. Była nią dokładnie ta… Usłyszałam jej pierwsze dźwięki…
       Po otwarciu drzwi, Czosnek już nigdy więcej nie był dla mnie tym samym człowiekiem. Zanim jeszcze się rozchyliły, powietrze wypełnił zapach trzech magicznych składników: dobrego whisky, najlepszego cygara i ekskluzywnych męskich perfum. Nie było siły, która mogłaby mnie powstrzymać przed zmierzeniem Czosnka od samych stóp, po czubek jego połyskujących żelem włosów. Buty ze skóry, która była tak wyczyszczona, że musiała świecić w ciemnościach; czarne obcisłe w biodrach spodnie i ta naga klata, na której rozbłyskiwał złoty krzyżyk.
-Dorota, doradź którą założyć? – spytał oczywiście z papierosem w ustach, prezentując dwie identycznie czarne koszule. Przełknęłam ślinę podnosząc szczękę, która wcześniej samoczynnie opadła.
-Tą… – wymamrotałam, pokazując na  którąkolwiek.  Czosnek puścił mi oko i powiedział krótko:
-No i racja. Wychodzę i wrócę nie prędzej niż rano!
      I wyszedł, tak jak zapowiedział … po kilku dniach leżenia w domu. Dokładnie tak samo jak wychodzi tygrys na łowy. Biada dziewczynie, którą spotkał – jedno jest pewne – nie miał ani trochę dobrych zamiarów.
      Następnego dnia, jak zawsze leżał i oglądał transmisję na Eurosporcie.  Jednak tym razem, już z daleka widziałam jak się błyszczy… Eye of the Tiger.

  

Rozmowa (czyli rozwiązanie trzecie)… czwartek, 2 sierpnia 2012

      
    Paznokcie miałam piękne, ale nastrój bardzo kiepski. To zdaje się był mój najgorszy dzień w Grecji. Kiedy zbliżał się już wieczór, uświadomiłam sobie, że sama z tym problemem nie dam rady. Nie ma co udawać bohaterki, która radzi sobie ze wszystkim w pojedynkę.
      Późnym wieczorem, ze szczerością jaka może wydarzyć się tylko między bardzo bliskimi osobami, o wszystkim, dokładnie wszystkim, powiedziałam Janiemu. Jak się spodziewałam, rozmowa przepełniona była emocjami. A moje przesłanie streścić można było właściwie do jednego zdania: „bardzo szanuję grecką kulturę i tym samym chciałabym, żeby szanowano również tradycję, w której to ja się wychowałam.” Jani skomentował wszystko poważną miną połączoną z milczeniem. A później poszedł do pokoju, gdzie była Feta, żeby powiedzieć jej dobranoc.
    Nie wyszedł po pięciu minutach. Kwadrans szybko zmienił się w godzinę, a ta z kolei w dwie. Słowo „dobranoc” rozwinęło się w dyskusję, która to przeszła w kłótnie. Drzwi do pokoju były zamknięte, ale co chwila dochodziły stamtąd krzyki z obu stron. Kiedy w greckiej rodzinie dochodzi do kłótni, nigdy nie odbywa się ona ani po cichu, ani  tym bardziej dyskretnie.
     Następnego ranka, zeszłam jak zawsze po schodach, żeby zrobić sobie śniadanie. Tym razem w domu panowała zupełna cisza. Nie miałam pojęcia co takiego poprzedniego wieczoru powiedział Fecie Jani, ale cały zestaw broni był schowany. Znikły wszystkie szczotki i wielki mop. Schowane były również dwie ogromne butle chloru. Wszelkie ścierki, gąbki i pozostałe środki do czyszczenia. Feta zaś siedziała na kanapie. Nieobecna, paliła  papierosa i patrzyła się w okno. Kiedy przyszłam się przywitać, powiedziała:
-Przecież to wszystko było tylko dla twojego dobra… – jej mina zaś dopowiadała: „o! niewdzięcznico!”.  
      Jak się okazało, Feta dostała kategoryczny zakaz sprzątania. Wyglądało na to, że być może płakała. Zawsze ściska mnie z żalu, kiedy widzę jak ktoś inny płacze. Tym razem… aż nie wierzyłam jak to możliwe, ale pozostałam zupełnie niewzruszona. Uświadomiłam sobie, że czasami trzeba mieć odwagę, by odegrać dla kogoś rolę tego złego bohatera.
     Chwilę później Pomidor zabrał Fetę na kawę. Zamykając za sobą drzwi, odwrócił się w moją stronę, uśmiechnął się krótko i mrugnął okiem.
    Wszyscy wrócili, kiedy wrócił też i Jani. Na stole czekał obiad tym razem mojego autorstwa. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że kurczak w pieczarkach z przepisu mojej mamy, naprawdę smakuje wyśmienicie.
      Kolejny dzień zbliżał się ku końcowi, tak samo jak wizyta Pomidora z Fetą. Kiedy zaczęło się ściemniać wybraliśmy się z Janim na krótki spacer przy morzu. Usiedliśmy na końcu niewielkiego mostu. Zapadł zmierzch. Niebo było bezchmurne, a powietrze zupełnie przejrzyste. Po drugiej stronie morza, widać było Peloponez, który rozświetlały drobne, kolorowe światła. Pierwszy raz w życiu oboje poczuliśmy, że właśnie staliśmy się dorośli.

Na „leniwego kota” (czyli rozwiązanie drugie)… sobota, 28 lipca 2012

źródło: www.imageof.net
    
      Następnego dnia, od samego rana trwała kontynuacja porządków. Tym razem byłam jednak na to przygotowana. Jeśli chodzi o sprzątanie, trzeba to powiedzieć głośno – Feta jest  istnie szalona! Jak więc z czymś niedorzecznym walczyć racjonalnie? Doszłam do wniosku, że normalna reakcja nic tu nie pomoże.
     Poprzedniego dnia rozmawiając przez video – konwersację z moją mamą, na ekranie w tle zobaczyłam moją kotkę. Moja pupilka na każdą życiową sytuację reaguje dokładnie tak samo. Świat może się walić. Jej nigdy nic nie obejdzie. Reakcją na wszystko,  jest leżenie plackiem na plecach i miauczenie. Tylko czasami, tak dla urozmaicenia może podrapać się po uchu, ale absolutnie nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z kociej nirwany. Chciałam poczuć się tak samo.
     Przed przyjazdem Fety z Pomidorem sprzątałam cały tydzień. Tak jest – pełne siedem dni! To uczciwe – po tak długim okresie pracy, należy się odpoczynek. Postanowiłam zadbać o siebie, a w szczególności o moje paznokcie!
    Z dołu odbiegały znajome już odgłosy. Tym razem na spokojnie zeszłam po schodach, żeby zrobić sobie śniadanie. Feta pracowała w najlepsze pucując podłogę. Zaproponowałam jej kawę, ale miała już swoją.
    Kiedy zjadłam, Feta była w połowie pucowania, mytej już trzy razy podłogi. Ja tymczasem rozsiadłam się wygodnie na kanapie.
-Dzień paznokcia! – powiedziałam pod nosem po polsku, wyjmując wszystkie narzędzia do manicure. Na stoliku obok ułożyłam całą kolekcję lakierów, żeby nacieszyć tym kolorowym dobytkiem oczy.
    Nie wiem czy Feta nie zauważyła, czy też nic nie chciała powiedzieć, ale swojej pracy nie przerwała ani na chwilę. Nie pozostawało nic innego, jak również zakasać rękawy – zdecydowałam się bowiem na najtrudniejszy dla mnie do wykonania –  francuski manicure!
    Kiedy Feta przeszła do polerowania kantów podłogi, ja przycinałam naskórki. Następnie wzięłam się za piłowanie. Nieugięta Feta, polerowała dalej. Po godzinie skończyłam nadawanie kształtu paznokciom i mniej więcej w tym samym czasie, Feta skończyła z polerką. Naprawdę zsynchronizowałyśmy się niesłychanie, bo kiedy ona zaczęła nakładać  na podłogę nabłyszczającą pastę, ja przeszłam do nakładania lakieru. Po dwóch godzinach pracy: paznokcie były gotowe, podłoga wyczyszczona.  I tym samym – zero reakcji ze strony Fety… Nie poddała się ani trochę.
     Po skończeniu głównego pokoju, przeszła do drugiego, a ja tym samym zaczęłam pedicure. Robiłam wszystko ze spokojem, tak że również i palce u nóg zabrały mi dobre dwie godziny. Tyle też  zajęło wymycie podłogi w następnym pokoju, żaluzji oraz framug okien – prawdopodobnie, bo mogłam rozpoznać tylko po odgłosach.
     Dochodziła 13. Paznokcie u rąk i nóg wyglądały fenomenalnie, ale co najgorsze – były skończone! Feta zaś pracowała dalej, tym razem dla odmiany w kuchni. Jakiejkolwiek reakcji z jej  strony – brak!
    Do przyjścia Janiego pozostały jakieś dwie godziny. Odpoczęłam jeszcze chwilę, wyciągnęłam się leżąc na plecach i ziewnęłam. Po czym wstałam i  udałam się po następny babski gadżet. Czy wiecie ile trwa nakładanie kępków  sztucznych rzęs? Potrafi to trwać nawet i półtorej godziny! Czyli jak znalazł!
    Około 15 z pracy wrócił Jani i wtedy to, Feta definitywnie zakończyła sprzątanie żeby powitać syna. Kończenie pracy zapowiedziała oczywiście na jutro, jak można się było spodziewać – z samego rana.
    Kiedy zawołała nas na obiad, przekonałam się o dwóch ważnych rzeczach:
1)jeśli przykleja się rzęsy na dolnej i górnej powiece – wygląda się co najmniej dziwacznie,
2)uczenie się od matki natury ładnie brzmi, ale sposób na „leniwego kota” w tym wypadku był totalną kalpą.
    Kiedy bowiem zobaczyłam nasz piękny stół, nakryty jakimś nieznajomym obrusem z jeszcze bardziej nieznaną zastawą, myślałam  że ze złości pęknę!  Mieszkanie przepełnione było czystością, którą spotkać można jedynie na oddziałach chorób zakaźnych. W kuchennych szafkach zamieszkały nowe szklanki, talerze, garnki. Nowe ścierki i ręczniki. Ponadto –  te wymyślne plany „co by tu jeszcze”. No cóż… zwrot grzecznościowy „czuj się jak u siebie”, został trochę nadinterpretowany. A tymczasem to ja poczułam się jak gość we własnym domu.
     Sposób na “leniwego kota” zupełnie nie wypalił, a ja stwierdziłam że na nic mi te piękne paznokcie. Znów poszłam na spacer, żeby przejść znaną mi już  trasę po rozum do głowy. I wtedy wymyśliłam rozwiązanie trzecie.  Czekała mnie długa rozmowa z Janim…
 (c.d.n.)