Sałatka po grecku… 16 sierpień 2011

Dziś wieczorem na moje życzenie mama Janiego (czyli przyczyny mojej greckiej emigracji), zrobiła dla mnie grecką sałatkę. Trwało to dokładnie 5 minut, po czym na stole przede mną pojawił się ten prosty cud świata, finezja najprostszych składników. Nigdy nie mogę się nadziwić, że to co jest serwowane w Polsce pod nazwą greckiej sałatki, jest diametralnie różne od greckiego odpowiednika. Po pierwsze w oryginale nie ma mowy o żadnej sałacie! Każdy składnik, czyli pomidor, ogórek, cebula i feta jest krojony bardzo grubo, bo nikt nie zawracałby tu sobie głowy szczegółami. Wszystko pływa w oliwie zmieszanej z odrobiną octu  i oregano. Tak powstaje to co dla Grecji najbardziej typowe i to z czego Grecja słynie: prosta sałatka po grecku.
Przyszło mi właśnie do głowy, że ta prosta potrawa w jakiś śmieszny sposób odzwierciedla rodzinę, z którą przyszło mi teraz mieszkać. Pomidor, feta, ogórek, cebula, oliwka… To chyba doskonałe pseudonimy ich członków. Utwierdziłam się w tym zabawnym skojarzeniu, kiedy dziś pod wieczór wybraliśmy się z rodzicami Janiego do ciotki, która właśnie wczoraj obchodziła swoje imieniny.
Ciotka to wykapana Cebulka! Kiedy tylko ją zobaczyłam, nie mogłam wyzbyć się tego z głowy. Cebulka po pięćdziesiątce, z przyjemną dla tego wieku nadwagą, łukami brwiowymi jakby idealnie odmierzonymi cyrklem i uśmiechem od ucha do ucha.
Cebulka owdowiała już dobre kilka lat temu. Mieszka z dorosłą już córką i synem, który jest geniuszem informatycznym i kończy właśnie studia. Jest to kolejna rodzina, w której nikt nie pracuje, a żyją bardzo wygodnie. Nikt nie pracuje, bo nie musi oczywiście…. Kiedy słyszę o kryzysie w Grecji, naprawdę chcę mi się śmiać. Nie byłoby nic lepszego niż taki właśnie kryzys w Polsce.
Kiedy tylko weszłam do domu Cebulki, w głowie miałam tylko jedno pytanie: jak to możliwe? Z otwartymi ustami przechodziłam od pokoju do pokoju. Nie ze względu na to na jakim poziomie mieszkała rodzina niepracująca. Nigdy w życiu nie byłam w tak czystym mieszkaniu, nie sterylnym, ale czystym i przytulnym. Dokładnie takim jakie widać w serialach typu „Klan”. Nigdy nie sądziłam, że takie mieszkania istnieją na tym świecie.
Grecy stereotypowo  postrzegani są jaka brudasy, ale to podobna pomyłka funkcjonująca na tej samej zasadzie, jak sałata w greckiej sałatce…Dla każdej Greczynki, czystość domu i poziom jego przytulności to punkt honoru i nie przemówi im po rozsądku, żadna wojująca feministka. W domu musi być czysto, a lodówka musi być pełna domowego jedzenia. To jest jeden z fundamentów egzystencji.
Przez pierwsze pięć minut patrzyłam na Cebulkę i nie mogłam oderwać od niej oczu. Zajadając zapiekankę serową i popijając kawą na zimno patrzyłam na nią jak w telewizor. Czerwone paznokcie u nóg, czyli letni punkt obowiązkowy, złote klapki po domu, kolorowa spódnica, skrzętnie dobrana złota biżuteria i misternie ułożone loki. To codzienny standard tej kobiety, którą widziałam już wiele razy wcześniej.
Siedząc na ogromnym balkonie w 30 stopniach Celsjusza w rozmowie pojawiły się chyba wszelkie tematy tego świata. Między innymi o greckim księdzu, który pracował w NASA i wkrótce wyjawi wszelkie tajemnice, mające zmienić nasze postrzeganie świata. Temat jednak nie był ani trochę konkurencyjny wobec tego, że w Polsce jemy coś takiego jak smalec, istnieją lumpeksy i Allegro, gdzie można kupić wszystko! Jeden zero dla mnie!
Co do rzeczy bardziej konkretnych, Jani zaczął wertować internet w poszukiwaniu pracy. Mimo wszędzie panującego kryzysu, wygląda na to, że coś takiego jak praca w Grecji jednak istnieje i jutro idzie pytać osobiście. Być może okaże się jedynym pracującym Grekiem, ale pracę może zawsze urozmaicić strajkiem – doskonały moment na wakacje! Moim zadaniem na dzień dzisiejszy jest się nie stresować  i zrobić sobie trochę wakacji.
Fakt, że mimo wszystko się trochę stresuje, uważam za kuriozum. Sama nie wiem jak mam na to siłę w tym upale, siedząc dokładnie naprzeciwko morza, którego nieogarnia nawet mój wzrok. Czy może  takie nastawienie do życia płynie w moich żyłach, sięgając źródeł w wojnach światowych, komunizmie, czy też w katastrofie smoleńskiej. Tak – do doskonałe wytłumaczenia…
Ale kiedy ja się martwię, w tym samym czasie Cebulka w swoim ślicznym mieszkaniu misternie układa różowe loki, piecze ciasto i układa mozaikowe obrazy, chodząc w swoich złotych pantoflach. Wyściskała mnie na koniec i wycałowała, mówić z uśmiechem że już mnie kocha i zawsze będzie nas wspierać  jak tylko będzie potrafić. Kochana kobieta.
Jutro postanowiłam pomartwić się chociaż trochę mniej, to już będzie coś. Jeśli to magiczne wahadełko miało rację – to stres jest zupełnie zbędny…
Plan jutrzejszego dnia: nie mam zielonego pojęcia… Pogoda będzie na pewno ta sama.
Dziś włożyłam ubrania do szafy, więc to też już coś.
Kolorowych snów, Cebulce przede wszystkim! Bez niej sałatka nie ma racji bytu!

Wahadełko… 15 sierpień 2011

Podobno zostało mi tylko mniej więcej dwa lata życia.
Dzięki Bogu nie mam raka, a wyrok został wydany przez wahadełko należące do kobiety z rodzaju wróżek.
Obojętnie czy się podchodzi do tego racjonalnie, czy też nie, wobec słów na temat własnej śmierci nie można zostać całkowicie neutralnym.
Staram się jednak podejść do tego zdrowo – rozsądkowo. No właśnie – staram się, z czego może wynikać, że rezultat nie jest całkowicie zadawalający.
Dobrze, przyznam się bez bicia – te słowa bardzo mną poruszyły.
Właśnie dlatego postanowiłam zmienić swoje życie. Bo jeśli jest choćby najmniejsze ziarenko prawdy w tym co powiedziało wahadełko, każda część mojego mózgu każe mi zawalczyć o siebie i swoje życie. Brzmi może trochę górnolotnie, ale tak właśnie jest.
Nie mając chwili do stracenia postanowiłam sobie cel, czy też cele. Trochę trudno je skonkretyzować, określić precyzyjnym językiem, jakąś zgrabną definicją. Chcę się wybudzić z jakiegoś letargu, w którym jestem, o którym widziałam, ale zupełnie się przed sobą nie przyznawałam. Zabawne, że największym kłamcą człowiek jest wobec siebie. Przestać robić rzeczy na pół gwizdka, wmawiając sobie, że robię naprawdę wszystko na co jest mnie stać. Zajmować się pierdołami, okłamując siebie samą, że są ważne i istotne aby poświęcić na nie czas, który ucieka tak zatrważająco szybko. No właśnie – czas – to ciągłe mówienie, że go nie mam… Przestać mówić, że się nie uda, że coś nie ma sensu. A zacząć żyć pełnią życia, na miarę siebie, bez strachu, wyrzutów sumienia, tak żeby na koniec swoich dni, mieć pełną świadomość, że było się wartym tego życia, wszystkich  asów, które życie wpycha do rękawów, a którymi tak często boje się grać.
Jeśli czytasz dalej – jest to cegiełka do mojego celu. Wielkie dzięki – zrobię wszystko, żeby tego nie zaniechać.
Jest to zapis, który rozpoczyna się 15 sierpnia 2011 roku, w północnej Grecji, jednej z większych miejscowości regionu nazywanego grecką Macedonią. Kilka dni temu spakowałam całe moje życie w 25 kilogramów, oddałam moją ukochaną kotkę pod opiekę mamy i przeprowadziłam się właśnie tu gdzie teraz siedzę, żeby być tu z moim facetem, ponieważ prozaicznie, z różnych małych i dużych powodów w Polsce nam nie wyszło. Pierwszy dzień właśnie mija. Czuję go niesamowicie ciężko na już lekko opadających powiekach, ale też  w adrenalinie, która pewnie będzie utrudniać słodki sen.
Co będę robić jutro? Pojutrze? Za tydzień? Miesiąc? Jak długo będziemy mieszkać z rodzicami? Czy będzie z nimi tak okropnie jak mnie się teraz wydaje? Kim mam tu być? Do czego mogę się przydać? I w końcu, kiedy  będę mogła sprowadzić moją kotkę? Zapuścić jakieś korzonki? W jakikolwiek sposób poczuć się pewnie? Czy może wrócić do ojczyzny z podwieszonym ogonem?
Pierwszy raz w życiu: nie wiem zupełnie niczego i nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić. Nie mam żadnej kotwicy, która dawałaby jakiś pewnik. Plus na dodatek wyrok wahadełka…
Łaskocze mnie w żołądku. Czasem się cieszę. Jedna, wielka sinusoida.
Ale  „Gotowa na wszystko”, idę spać.
Pewna jestem jednej rzeczy: jutro słońce, żadnej chmury na niebie i ponad 30 stopni. Na pewno ubiorę się w jakąś letnią sukienkę. Więc to już coś – jakiś przyjemny pewnik.
Życzę sobie przyjemnego snu!
Dobrej nocy!