Wiadomość z ostatniej chwili… wtorek, 13 września 2011

   W końcu się wyjaśniło. Dlaczego Olivka od dobrych kilku dni tak bardzo gromadzi energie, zupełnie ograniczając swoje czynności życiowe do jedynie tych elementarnych, chodząc przy tym cały czas w tym samym dresie i tej samej wielkiej koszulce…?

     Wydało się kiedy po godzinnym pobycie w łazience, Olivka w końcu wyszła. W całym domu zapachniało czekoladowym żelem pod prysznic, czekoladowym balsamem do ciała oraz maseczką do twarzy o zapachu – czekolady. Olivka rozpoczęła proces przepoczwarzania i właśnie używa całą energię, którą udało się jej zgromadzić, na spektakularny efekt.
     Pieprz, to składnik greckiej sałatki, który czasem w niej występuje, aczkolwiek nie musi koniecznie   – właśnie siedzi  w autobusie w drodze do Olivki. Przyjeżdżając  dokładnie pół Grecji, na miejscu ma znaleźć się jutro z rana. 
     Olivka znając swojego wybranka  doskonale, sekret o jego przybyciu wyjawiła dopiero teraz, ponieważ jako bardzo  typowy Grek, Pieprz mógł: 1)zmienić zdanie 5 minut przed podróżą, 2)spóźnić się na autobus, 3)pomylić się i wsiąść nie do tego autobusu.

    Popłoch w domu trwa. Feta opracowuje specjalne menu. Olivka  wyrzuciła właśnie  zawartość całej szafy na podłogę… 

Głowa pęka z bólu…poniedziałek, 12 września 2011

      Dzisiejszy poniedziałkowy poranek rozpoczął się od telefonu. Dzwoniła babcia – Oliwa z oliwek skarżąc się, że dawno nikt nie dzwonił i nikt jej nie odwiedzał. Rzeczywiście – miała racje. Już od jakiś czterech dni w natłoku różnych codziennych zajęć, każdy zapomniał o istnieniu babci, która została – sama. Cztery dni to pewnie nie dużo. I w życiu każdego przeciętnego człowieka dzieje się w tym czasie wiele rzeczy. W natłoku codziennych zajęć i zwyczajnych rozrywek, trudno sobie nawet przypomnieć co się robiło – cztery dni temu? Jednak co zrozumiałe dla Oliwy czas płynie zupełnie inaczej. Bo siedząc samotnie w małym domku, z widokiem na podwórko, cztery dni to za pewne wieki.
    Nie znalazłam, żadnej wymówki żebyśmy to my  z Janim tym razem nie mieli odwiedzić Oliwy. Aby  ją udobruchać i poprawić humor, pomyślałam że może miło będzie kupić jakiś sympatyczny prezent. Co jednak można kupić babci, która dobiega już setki? Pomyślałam, że kobieta, nie ważne ile ma lat, zawsze jest po pierwsze kobietą. Postanowiłam  więc kupić to co również i ja chciałabym  dostać, a na co nie starcza  miejsca na liście zakupów, bo zazwyczaj nie na niej kategorii o nazwie „fanaberia”.
     Ostatecznie padło na małe, pięknie, luksusowe mydełko, które  pachniało lawendą i było niepraktycznie drogie = prezent idealny.
 -Na Boga, co ty mi przyniosłaś?! – krzyknęła Oliwa po rozpakowaniu podarunku. – Przecież ja umrę zanim to zużyję!! – Minę miała nieokreśloną, więc do teraz nie wiem, czy naprawdę nie trafiłam z prezentem, czy babcia się po prostu droczyła. Na całe szczęście wzięliśmy ze sobą paczkę popcornu i to wyczarowało natychmiastowy, definitywny uśmiech. Udobruchana babcia siadła w typowej dla siebie pozycji i zadowolona rozpoczęła swój monolog.
       Oliwa  od kilku dni stała się posiadaczką psa. Nazywa się Pies, jest kundlem i zostawili go sąsiedzi, którzy właśnie się wyprowadzali –  są w trwającym nadal stadium powracania po psa, co pewnie nigdy nie zostanie zrealizowane.
-Jani, mówię ci co on wyprawia – zaczęła babcia wchodząc w swój nieprzerywalny rytm mówienia – biega, skacze, merda ogonem. Jak on się ze mną bawi…A w to nie uwierzysz – on rozumie wszystko co mówię. – nie rzucając słów na wiatr, Oliwa podeszła do okna, w którym widać było główkę kundla i zaczęła do niego mówić:
-Jak się czujesz psinko jedna, jak ci mija dzień! Co za mordka! Co za pyszczek! Zobacz Jani – jak on ogonem merda, wszystko rozumie! – skwitowała babcia zadowolona.
      Rozmowę z psem, który pewne za chwilkę miał sformułować pełne zdanie przerwał telefon. To był już drugi ważny telefon tego dnia. Jak się okazało tym razem dzwoniła mama Janiego – Feta, ponieważ strasznie bolała ją głowa.
    Oliwa wiedziała dokładnie co ma robić. Zostawiła konwersację z psem na później i siadła w poprzedniej pozycji. Kazała przynieść  z kuchni sól, którą nasypała sobie na dłoń. Z szuflady obok wyjęła nożyczki. Zamykała oczy i wystukiwała coś w soli, mamrocząc. Można było mieć wątpliwości, czy babcia jest przy zdrowych zmysłach, ale jak się okazało to zachowanie jest bardzo typowe, wliczając w to nawet młodsze pokolenia Greków.
    Początek bólu głowy to nie sprawka ciśnienia, nieprzespanej nocy, kaca, czy jak stało się w przypadku Fety, zbyt długiego przebywania na słońcu. Ból głowy babcia Oliwa, oraz rzesze Greków przy całkiem zdrowych zmysłach, tłumaczą zupełnie w inny sposób. Jak stało się w przypadku Fety – wyszła na plażę i spędziła tam sporą ilość czasu. Musiała zapewne wyglądać pięknie i właśnie przez to, ktoś w zazdrości pomyślał sobie o niej coś złego, rzucając zazdrosną myślą złą moc. Jak wiadomo, tabletki nie zawsze działają na ból głowy, bo czy ktoś słyszał o tabletce, która zwalcza złe, zazdrosne myśli? Magia babci, zazwyczaj działa w stu procentach, czego potwierdzeniem był kolejny telefon. Feta  właśnie zadzwoniła by podziękować, bo czuje się już dobrze.
      Teraz również  ja już wiem doskonale, że jeśli mam migrenę, to wcale nie jest wina ciśnienia. A i tabletki, rzeczywiście w moim przypadku, rzadko kiedy działają. Rozpoznanie jest tylko jedno – jestem po prostu piękna, migreny to żywy dowód, a lek jest oczywisty! Lepiej więc przestać truć żołądek pigułkami  i jak tylko zaczyna boleć sięgać po telefon.
     Wizyta trwała jak zawsze dość długo, a kiedy już wychodziliśmy Oliwa przypomniała sobie o jeszcze jednej ważnej rzeczy.
-W sobotę są moje imieniny! W samo południe zapraszam do tawerny! Tej co zawsze!!!

      Ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. A ja wciąż nie mogłam uwierzyć, że przez tak długi czas przyczyna moich migren, tkwiła zupełnie nie w moim niskim ciśnieniu. Co za niesamowite wyjaśnienie…

Kiedy plaża już nudzi, a morze powszednieje… środa, 7 września 2011

      Wiedziałam, że prędzej czy później tak właśnie się stanie. Piękna pogoda przestanie być precedensem, a zwykłą codziennością. Fakt, że prawie codziennie kąpię się w lazurowym morzu, zacznie po prostu nudzić. A na wszelakie niesamowite widoki, przestanę zwracać uwagę. Dobrze wiedziałam, że taki moment nadejdzie – czekałam tylko kiedy. Pojawił się właśnie jakieś dwa, trzy dni temu. Powoli i niepostrzeżenie zaczął przeradzać się w marudzenie i lekką chandrę. Wszystko co tak mnie wcześniej  cieszyło, teraz po prostu przestało. A w głowie znów jak niechciana mantra zaczęły krążyć pytania: co ja właściwie tutaj robię, nie pracuje, nie mam żadnego zajęcia, na dodatek ta wiecznie niepewna przyszłość…
     Na szczęście, zawsze jest tak, że kiedy pojawia się mniejszy bądź też większy kryzys, zawsze też pojawiają się tylne drzwi, pomocna dłoń, jakkolwiek by to nazywać.
     Wczoraj około południa usłyszałam jakieś dziwaczne odgłosy wydobywające się z pokoju położonego najniżej. Powoli schodziłam na dół, a odgłosy przeradzały się w dźwięki jakiejś piosenki. Kiedy zeszłam prawie do samego pokoju, ukradkiem zobaczyłam widok niecodzienny… Feta wraz ze stosem ubrań do prasowania, rozłożonych po całym pokoju, włączonym żelazkiem i ustawioną odpowiednio prasowalnicą, prasowała chyba wszystko co znalazła w domu, jednocześnie śpiewając do podgłośnionej do granic możliwości muzyki. Przy tradycyjnych greckich rytmach, charakterystycznym buzuki oraz mocnym męskim głosie, znając każdy wyraz każdej piosenki, przeżywała wszystkie uczucia jakie przeżywać może człowiek. Feta, w  świecie swojej wyobraźni, za pewne  wyruszała na dalekie morskie wyprawy, była zdradzana i sama kogoś zdradzała z wyśnionymi kochankami. Umierała i odradzała się tysiąc razy. Każdą piosenkę przeżywała naprawdę całą sobą, jak tylko mogła… Trzymając oczywiście w jednej ręce żelazko, a w drugiej koszulę męża.
      Wyszła z pokoju około godziny później. Wyglądała jakby właśnie wyszła z jakiejś poważnej sesji u psychologa. Sponiewierana, ale szczęśliwa – nareszcie oczyszczona.
      Tego dnia nie było w domu ani jednej nieuprasowanej rzeczy…
      Jak się szybko okazało, Feta właśnie przygotowywała się do koncertu. Nie miała jednak śpiewać sama, ale chciała sobie przypomnieć wszystkie przeboje, słynnych śpiewaków którzy mieli tam być. Pomyślałam, że nie mam niczego do stracenia i udam się razem z nią. Mimo, iż strasznie nie miałam siły, bo ogólnie na nic nie miałam ochoty, miałam intuicję, że warto się przełamać, najwyżej po prostu mi się nie spodoba. Jani powiedział, że za żadne skarby nie pójdzie, z resztą chciał się spotkać z Ogórkiem, swoim ukochanym kuzynem. Olivka od trzech dni chodzi i być może śpi w tym samym dresie. Jest w fazie gromadzenia energii i nie robi niczego co wymaga najmniejszego wysiłku, więc  też powiedziała, że nie ma mowy. Odmówił również ojciec Janiego, który powiedział, że tylko i wyłącznie nas odwiezie i przywiezie, ale za bramką wejścia jego noga nie postanie. Zostałam więc tylko ja z Fetą i jej siostrami.
     Ubrałam się pięknie. Wyprostowałam misternie moje włosy i byłam gotowa do wyjścia. Pomimo mojej wielkiej niechęci, jak i wszystkich znaków na niebie i na ziemi, że to się nie uda, twardo stałam przy drzwiach. Nie zmieniłam zdania, kiedy nawet spadł deszcz….Naprawdę od trzech tygodni nie było na niebie ani chmury! I właśnie w tedy, kiedy wyprostowałam włosy – spadł deszcz. Wiem  dobrze, że tego cholernego uczucia nie muszę tłumaczyć żadnej dziewczynie, która od czasu do czasu włosy prostuje – to prawdziwy policzek od życia.
     Ponownie w fryzurze barana, wkurzona, z chandrą, ale nadal twardo siedziałam w samochodzie – bo  mówią, że  życie nic nie jest warte, jeśli nie jest uparte!
     Dojechaliśmy. Siostra Fety, w której zawsze kipi gorąca krew, już na wejściu zrobiła awanturę policjantowi, dlaczego musieliśmy parkować tu, a nie tam. W kolejce staliśmy półtorej godziny, obładowani siatkami pełnymi chipsów, popcornu, coli i fanty. Bo wiadomo, że żaden Grek nie rusza się bez tego „podstawowego zestawu podróżnika”. Ojciec Janiego wciąż zdecydowanie  twierdził, że postoi tylko z nami, pomoże potrzymać siatki, a jak już wejdziemy w do środka, to się zmyje i poczeka w samochodzie…Pomyślałam, że zapowiada się naprawdę „wspaniale”…
    Kiedy tylko otworzono bramki, wszyscy w szaleńczym tłumie rzucili się na rozsadzone równo krzesełka. Cóż, za zbieg okoliczności, że mąż Fety nie zdołał przedrzeć się z powrotem przez tłum, na dodatek Feta nie zdołała udźwignąć torebek wypełnionych chipsami i…ups…w zupełnie niewiadomych okolicznościach znalazł się dokładnie jeden dodatkowy bilet. Jak on się tam znalazł – to był prawdziwy  cud! A mąż Fety chyba sam nie wierzył do końca, że naprawdę  wszedł do środka i właśnie za chwilę wysłucha koncertu.
     Zgasły światła. Mąż Fety wyciągnął paczkę z nasionkami dyni, otworzył wkurzony i wyciągnął jedno nasionko. Zjadł jego zawartość i w jeszcze większej furii wypluł łupinę.
    Na scenie pojawiło się trzech śpiewaków. Kiedy wydobyły się pierwsze dźwięki, wiedziałam już, że jeśli jeszcze kiedyś moja intuicja przemówi choć najcichszym szeptem, muszę podłączyć głośnik i na ślepo robić dokładnie wszystko co mówi.
     Koncert był wydarzeniem jakiego nigdy nie zapomnę. Wszystko co słyszałam  obudziło, na wskroś przeszyło moją duszę, wyprało każdą komórkę z wszelkich negatywnych emocji. A zgarnięte dawka pozytywnych emocji na pewno pozwoli przeżyć zimę.
     Kiedy już myślałam, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, w środku koncertu zerknęłam na Fetę. Była ponownie w swoim żywiole, wymachując rękami, nogami, śpiewając całą swoją duszą. W przypływie kulminacji emocji, Feta po prostu wstała z miejsca i nawet ja sama się zastanawiam, czy mi się to przyśniło, ale nie dość że wstała to wyszła na środek, przed samą scenę i po prostu zaczęła tańczyć!
     Wiem dobrze, że takie zachowanie można odczytywać jako szaleństwo, ale również jako oznakę odwagi. A może jedno pokrywa się z drugim…? W każdym razie postanowiłam, że bawię się na tyle dobrze, że udzielę wsparcia Fecie, która właściwie  w ogóle go nie potrzebowała. Za nim jednak odłożyłam telefon, aparat fotograficzny, pokryłam błyszczykiem ustana i oddałam w bezpieczne ręce torebkę, do Fety dołączyła spora grupka i byłam już tylko jedną z wielu tańczących u sceny…
    Tylko przypadkiem zetknęłyśmy się wzrokiem i wiem dobrze, że ona też mi tego nigdy nie zapomni…
     Kiedy koncert się skończył i zaświeciły światła w około męża Fety była górka usypana z nasionek po dyni. Jakoś przeżył to wydarzenie, dzięki Bogu miał dobre zajęcie. Na koniec wydusił z siebie, że nie było tak źle.
    
    Począwszy od rana taniec Fety oraz mój jest, czego można było się spodziewać, głównym tematem rodzinnych żartów. Ale my obydwie jesteśmy z siebie bardzo dumne.
    Dziś za to Feta zabrała mnie na zakupy i kupiła mi zestaw skarpetek w różowe kropki na zimę. Może nie będzie ona, aż tak straszna? Oczywiście bawiłyśmy się świetnie, a ja stwierdziłam że muszę po pierwsze jeszcze lepiej mówić po Grecku, a po drugie zastawiać Janiego częściej w domu.
PS.
Jani bawił się równie genialnie. Razem z Ogórkiem oglądali film pod tajemniczym tytułem  “Zombiland”….
PS2.
Dla bardzo zainteresowanych, albo cierpiących obecnie na chandrę, z pozdrowieniami przesyłam link do jednej  z piosenek koncertu:
 
      
     

Dlaczego Greczynki tak wysoko podnoszą głowy?… sobota, 3 września 2011

        Fetę, czyli matkę Janiego poznałam jakieś trzy, cztery lata temu, kiedy Jani kończył studia i przeprowadzał się do swojego domu. Bardzo bałam się tego spotkania, bo zdawała sobie sprawę, że będę miała do czynienia po pierwsze z jego matką, a po drugie z grecką matką. Dzięki Bogu polubiła mnie bardzo od samego początku, widząc iż nie mam wcale żadnych złych zamiarów w stosunku do ukochanego, pierworodnego syna. Ja również bez udawanej sympatii, poczułam, że nadajemy na tych samych falach.
      Matka Janiego przyjechała, żeby pomóc spakować syna i pozostawić mieszkanie w nieskazitelnej czystości, tak by nawet następny lokator, wiedział doskonale, że jego poprzednik należał do szanującej się rodziny. A jej podstawą jest, jak wiadomo – czysty dom.
     Feta sprzątała całe trzy dni. Nigdzie nie wychodziła, tylko zaszyła się w mieszkaniu, wraz z wszelkimi dostępnymi w markecie środkami czystości. Czyściła okna, podłogi, kafelki, szafki, a nawet fugi pomiędzy kafelkami. Dokładnie przeglądała każdy przedmiot, zadając sobie  pytania: przyda się, czy nie? jest to ładne, czy brzydkie? Poczym wkładała do odpowiedniej przegródki: “śmieci”, “oddać komuś”, “wziąć ze sobą”. Po całych trzech dniach pracy mieszkanie wyglądało, jak po generalnym remoncie i do prawdy trudno było je poznać. A kiedy już złożyła ostatnią ścierkę i odłożyła mopa, powiedziała do Janiego:
  A teraz synu, zabierz mnie gdzieś, gdzie mogę się zrelaksować i przede wszystkim zabawić.
     Jani wiedząc doskonale co mamie chodzi po głowie, zamówił stolik w najlepszej kawiarni, gdzie miał grać koncert jakiś tradycyjny, grecki zespół. Feta poświęciła cały wieczór koncentrując się na swojej urodzie, po czym gotowa stanęła u progu drzwi.
-Mamo…., ale ta sukienka jest za krótka….- powiedział Jani, przyglądając się uważnie swojej mamie, która doprawdy, ujmując to delikatnie – naprawdę nie wyglądała na swój wiek… Feta pozostała niewzruszona, tylko jeszcze wyżej zadarła głowę i spokojnie odpowiedziała:
-Synku, zapamiętaj sobie jedno: po pierwsze jestem kobietą, a dopiero po drugie twoją matką…
      Wieczorem bawiła się wyśmienicie. 
                                                                             ***
         Feta właściwie nigdy nie pracowała. Zajmowała się domem i dziećmi, wkładając w to całą swoją energię i pasję. Z feministycznego punktu widzenia, można mieć spore wątpliwości co do takiego stylu życia. Feta właściwe całkowicie jest zależna od swojego męża, a jej źródła dochodu są właściwie symboliczne. Jednakże kiedy wchodzi się do domu, który stworzyła, cały współczesny feminizm można zmiąć jak kartkę papieru i wrzucić do kosza na śmieci.
    Każdy dzień Feta rozpoczyna od szklanki kawy z lodem. Dumnie chodzi po swoim domu, sprawdzając czy aby na pewno wszystko jest w należytym porządku i tworząc listę potrzebnych zakupów. Nic nie może umknąć jej uwadze. Robi drobne porządki, a te większe  zostawia młodej Albance, która przychodzi posprzątać co jakiś czas.  Po chwili relaksu i rozmowie z mężem zabiera się za intensywne myślenie, co ugotować na obiad. Jest w swoim żywiole: układa aktualne menu.
     Nie żegnając ze swojej ręki szklanki kawy, zabiera się za gotowanie. Niczym starożytna, grecka boginka porusza się między lodówką, piwniczką z zapasami, a kuchenką. Każdy składnik potrawy dobiera z uwagą i należytą mu koncentracją. Kiedy już obiad w garnkach dochodzi do siebie, zaczyna się następny etap: dobieranie wystroju stołu. Zajmuje to drobną chwilę, po czym na stole znajduje się odpowiedni obrus (Boże broń cerata!), do którego kolorystycznie dobierane są serwetki. Również i talerze wpasowują się w harmonię kolorów i kształtów. Feta jest w swoim żywiole. Powoli, z należytym pietyzmem wchodzą kolejno dania. Każde na swoim miejscu i każde w należytej  kompozycji.
     Za każdym razem kiedy siadam do stołu mam ogromną ochotę zrobić zdjęcie, bo to naprawdę takie codzienne, drobne dzieła sztuki. Kiedy już wszyscy w komplecie siedzą przy stole, Feta nalewa sobie szklaneczkę uzo i  z dumą patrzy na domowników. Biada temu, kto nie powie komplementu  i daje sobie odciąć rękę, że to najszybsza droga do utraty głowy! Wiadomo, kto w domu rządzi tak naprawdę…
     Po obiedzie jest czas na relaks. Feta nie może zmywać naczyń, ponieważ płyn do zmywania destrukcyjnie wpływa na jej dłonie. Wykluczone są też gumowe rękawiczki ochronne, ponieważ i one zawierają tajemniczą substancję negatywnie wpływającą na skórę rąk. Niestety, nic nie da się  z tym zrobić – tragiczna sprawa…A naczyniami musi zająć się ktoś inny.
   Wieczory upływają równie beztrosko, jak ranek i popołudnie. Urozmaiceniem czasu jest wizyta u  fryzjerki, zakupy,  rozmowa z przyjaciółką lub jedną z sióstr, przyjmowanie gości, a w najgorszym przypadku wcześniejsze pójście spać…
   Ehh….życie kobiety zgodnie z jej tradycyjną rolą, to naprawdę wielka tortura…
   Co jakiś czas Fetę dopada jednak  wena twórcza…W tedy czuje w sobie przypływ sił twórczych i natychmiast musi zmienić kolor ścian, czy też układ mebli w mieszkaniu. Feta jest mózgiem każdej z takich operacji, natomiast podwykonawcą oczywiście ojciec, który nie ma prawa się sprzeciwić. Może marudzić jak tylko chcę, ale niech spróbuje koniec końców nie być  zadowolony – przecież dom wygląda tak reprezentacyjnie…
-Mamo, miałem wczoraj bardzo dziwny sen…- zwierzył się raz przy obiedzie Jani.
-Śniła mi się babcia. Widziałem ją tak jakby jeszcze żyła…
-To naprawdę niesamowite synku, co za sen…- powiedziała mama, wpatrzona w syna jak w obrazek.
-Wiesz, jest w Grecji taki bardzo stary przesąd…- kontynuowała dalej. – Możesz go nie znać bo jest bardzo stary. W każdym razie, chodzi o to, że jak przyśni ci się jakaś osoba, która już nie żyje, musisz zabrać swoją ukochaną na zakupy i kupić jej wszystko co chce….W tedy zmarła dusza, odzyskuje swój spokój…A później musisz zabrać tą ukochaną jeszcze na kawę po zakupach….- Jani patrzył na matkę w wielkim skupieniu.
     Przesąd był wyraźnie grubymi nićmi szyty, a ja się zastanawiałam skąd taki nonsens przyszedł Fecie  do głowy. Jani pewnie za chwilę parsknie tylko śmiechem.
     Okazało się jednak, że wcale nie parsknął, a Feta zna swojego syna widocznie lepiej niż ja. Z drugiej strony, jeśli ja wierzę w przepowiednie wahadełka, to dlaczego miałabym nie wierzyć w tak piękne greckie przesądy?
                                                                              ***
     Wróciliśmy z niezwykle udanych zakupów i pysznej kawy. Naprawdę, niesamowite w Grecji mają te przesądy… Idąc do naszego pokoju, zajrzałam na chwilę do sypialni Fety i jej męża. W centralnym miejscu, dokładnie nad łóżkiem wisi wielki obraz. Nie przedstawia on żadnej martwej natury, albo pejzażu. Na obrazie jest namalowana półnaga kobieta  ubrana tylko w bardzo skąpą bieliznę, trzymająca czerwoną różę. Widziałam ten obraz wiele razy i przestał mnie już dziwić. Zdziwiłam się tylko trochę, kiedy przyjrzałam się mu bardziej. Kobieta z obrazu jest jakby troszeczkę do Fety podobna. A może mi się tylko tak wydaje…?

 W każdym razie czuję, że mogę się tutaj wiele jeszcze nauczyć… W ramach nauki postawiłam sobie dziś dwa
 małe cele: ukłonić się w stronę tradycji, po czym bardzo wysoko podnieść swoje słowiańskie czoło.

Z zupełnie innej beczki …

Tak na marginesie, korzystając z przestrzeni tego bloga, dla osób zainteresowanych sztuką, chciałam zareklamować mój artykuł, na temat pewnej fińskiej fotografki – Aino Kannisto. Znajduje się na on na fantastycznym blogu mojego kolegi po fachu, który pisze na temat różnych artystów, często takich, o jakich stanowczo za mało się pisało.
http://www.arthistery.blogspot.com/
http://arthistery.blogspot.com/search/label/Aino%20Kannisto

Pewna delikatna kwestia…środa, 31 sierpień 2011

        Doprawdy nie wiem za bardzo jak poruszyć temat pewnej delikatnej kwestii, która chodzi mi po głowie już jakiś czas. Myślę więc, że może zacznę trochę z innej strony, a meritum sprawy ujawni się samo…
       Nasza grecka przeprowadzka odbyła się trochę ponad dwa tygodnie temu. Fakt, że na lotnisku prawie płakałam, mając w głowie myśl, iż na wieki opuszczam Ojczyznę,  a na dodatek wisi nade mną tragiczna wróżba wahadełka, wydaje się być już zupełnie inną epoką. Nie myślę, że mam tu żyć tylko dwa lata – naprawdę! A jeśli nawet – być może będą to dwa najpiękniejsze lata życia? Mniejsza z resztą z tym…
     Każdego ranka wstaję i patrzę przez  balkon na bezkres morza. Z dania na dzień moja skóra staje się bardziej brązowa. Ograniczyłam ilość kosmetyków do minimum, bo przy tej pogodzie i tak nie ma to sensu. Na dodatek codzienne pływanie,  sprawiło że już nie pamiętam nawet jak kiedyś bolał mnie kręgosłup. Wiele życiowych, codziennych spraw, wydaje się być prostsza. Już nawet przyzwyczaiłam się do faktu, że nadal nic nie wiadomo, co będziemy robić w najbliższej przyszłości i udało się mi znaleźć jakiś psychiczny spokój w tym wielkim baraku życiowej stabilizacji. 
     Wczoraj rano zadzwonił do Janiego telefon. Był to jego kuzyn czyli Ogórek, który prócz bycia kuzynem jest również najlepszym przyjacielem Janiego,  z którym właściwie się wychował. Ogórek jest  odrobinę starszy niż Jani i  za jakiś czas będzie miał 30 lat, co jak wiadomo w naszej kulturze jest pewną granicą, mobilizującą do zastanowienia się nad sobą, zadania sobie popularnego pytania: co zdążyłem/am przez ten czas osiągnąć? Mimo, iż moja granica 30stki, jest dość odległa – ja zadaje sobie to pytanie już od jakiegoś długiego czasu  i wciąż się oczywiście tym… stresuje. Ogórek za pewne nigdy sobie tego pytania nie zadał i być może nigdy nie pojawi się w jego głowie. Jego postawę życiową można by zamknąć w słowach „nie chcę od mojego życia niczego nadzwyczajnego – i dajcie mi wszyscy święty spokój!”.
     Na jego życiowe nieszczęście wygląda bardzo dobrze, czego niestety nie dało się zepsuć przez bardzo niezdrowy tryb życia. Mimo, iż jest cukrzykiem nigdy nie je niczego co jest zielone! Pali paczkę dziennie, a jedynymi płynami jakie dostarcza organizmowi w ciągu dnia jest kawa  z lodem i cola – dzięki Bogu w wersji „lajt”. Nie wiem – być może w tym  też jest sekret, bo koło Ogórka zawsze krąży jakaś piękność. Przez trzy lata miał dziewczynę, która bez problemu mogłaby się znaleźć na okładce jakiegoś magazynu o modzie. Szczerze jej jednak powiedział, tak samo jak każdej innej, że niestety, ale niczego od siebie nie może jej dać, ale jak już tak bardo chcę to mogą się widywać. Dziewczyna robiła co mogła, jednak przez trzy lata, nie udało się wydobyć z Ogórka chociażby cienia nadziei na jakiekolwiek zaangażowanie, odrobinę czułości.  No cóż, kuzyn powiedział wprost jak sprawę widzi i słowa dotrzymał.
      Ogórek zadzwonił, żeby zaprosić nas na wspólne wylegiwanie się na plaży wraz z jego przyjaciółmi. Spotkaliśmy się około południa. Kiedy tylko położyłam się na ręczniku i zamknęłam oczy, cudownie się relaksując, poczułam że coś łaskocze mnie w nos. Już nie zdziwiło mnie to co zobaczyłam, bo Ogórek zwykle się tak ze mną wita: przystawił mi do nosa swoją wielką, śmierdzącą stopę. Od jakiegoś czasu systematycznie się rewanżuje, ale przy jego paluchach, moje pomalowane na różowe paznokcie  u nóg, to tylko jakaś niegodna uwagi parodia…
       Pogoda była wspaniała, plaża i morze jak z pocztówki, a ja byłam…jedyną osobą, która tego dnia pływała, ponieważ nikomu innemu prozaicznie się nie chciało. Kuzyn w tym czasie został poddany przymusowemu masowaniu pleców, jego nowej dziewczyny, której usilnie mówił, że nie chce masażu, w gole nie lubi jak go ktoś dotyka. Ale dziewczyna z fascynacją patrząc na Ogórka, nie dała sobie przemówić do rozumu.
     Po kilku godzinach udaliśmy się do domu, w którym mieszka Ogórek w raz z całą rodziną. Siedzieliśmy razem przy stole, trochę rozmawialiśmy o niczym, relaksując się po odpoczywaniu na plaży….Kuzyn w tym czasie brał prysznic, a jego dziewczyna sprawdzała coś w komputerze. Po chwili wyszedł z łazienki, ubrany w puchaty, biały szlafrok…..i….. puścił bąka, który zagłuszył wszelkie inne słyszalne odgłosy w pobliżu…
      Naprawdę, nie było możliwości, żeby udać, że się tego nie słyszy. Nastała więc kilkusekundowa martwa cisza, po której część osób w mieszkaniu, jak gdyby nigdy nic wróciła do rozmowy, a część zaczęła się głośno śmiać.
    Doskonale zdawałam sobie sprawę, że tylko ja mam minę, która mówi że trwam obecnie w życiowym szoku, a Jani przejęty moją reakcją po prostu znalazł się między młotem, a kowadłem i zupełnie nie wie co zrobić ze swoją twarzą.
    No cóż, krótki czas potem poszliśmy  do domu, ale ta sprawa wciąż nie dawała mi spokoju. Myślałam, że wiem o tym kraju już sporo i nie ma zbyt wielu rzeczy, które mogą mną zaskoczyć, ale to był jednak spory szok.
     Akurat jak weszliśmy do domu, mama Janiego już czekała z obiadem. Cała rodzina zasiadła do jedzenia, ale moja delikatna kwestia wciąż nie dawała mi spokoju. Postanowiłam więc spytać o to wprost mamę Janiego i Olivki, które w żaden sposób nie były zażenowane moim pytaniem.
-Ogórek puścił przy tobie bąka? – spytała mama Janiego. Kończąc później sama…
-No, cóż on tak po prostu ma.
-Mój chłopak też przy mnie to notorycznie robi. – dodała Olivka wpychając sobie do buzi frytki.
         Zaraz, zaraz….Jeszcze raz przetłumaczyłam to sobie w głowie.. Chłopak Olivki…puszcza przy niej bąki…Spytałam Janiego – czy na pewno – dobrze zrozumiałam….
-No pewnie! Puszcza przy mnie bąki! Nie przeszkadza mi to, ale za to, jak mu się przy mnie odbije….- w tym czasie Olivka prawie, że wstała od stołu, nieustannie żując frytki i  wskazując   palcem na podłogę dokończyła – To mu każę natychmiast wychodzić z pokoju i mówię do niego jak do psa – ty wieśniaku, jak możesz! – po czym Olivka zarzuciła do tyłu swoje piękne, długie czarne włosy i z  powrotem siadła na krzesło sięgając po jeszcze większą porcję frytek.
-Za raz …. za raz….Chwilkę…- dodała po chwili zastanowienia…
-To Jani przy tobie tego nie robi?!!
-No…nie….
-Jani, no naprawdę…-powiedziała mama, patrząc na niego z nieukrywaną dumą.
-Jak ja cię wychowałam….
-No…no….- dodała Olivka – Gentleman!
       I tak właśnie po tej rozmowie doszło do mnie, że mam przy sobie prawdziwy skarb. A przynajmniej na pewno w skali Grecji.
       Jednak  całkiem na poważnie, to znów nadziwić się nie mogę, jaki wpływ ma na nas i nasze życie kultura, w jakiej przychodzi nam żyć, która tak  determinuje nasze postrzeganie świata. Dopiero teraz to do mnie dochodzi…
PS.
Zapowiadany przez babcię Oliwę obiad naprawdę się odbył. Siedziałam cały czas obok niej. Dzięki Bogu, Jani nie  musiał już zadawać za mnie pytań, bo nauczyłam się zadawać je sama. Spytałam się między innymi, o to czy jest szczęśliwa. Powiedziała, że tak, zwłaszcza kiedy wszyscy tak razem siedzimy i się głośno śmiejemy. Jest to z pewnością jedna z najbardziej fascynujących osób, jakie było mi do tego czasu dane poznać. Oby żyła 1000 lat!

 
     

Oliwa z oliwek ma już 97 lat!…sobota, 27 sierpień 2011

Oliwa z oliwek to składnik greckiej sałatki, jaki doskonale  odzwierciedla babcię  Janiego, która dziś obchodzi swoje 97 urodziny! Tak na marginesie młodsza siostra Janiego, czyli Olivka, swoje prawdziwe imię otrzymała właśnie po babci, czyli Oliwy z oliwek. Żeby je odróżnić, przy młodszej używa się tylko zdrobnienia. Rzeczywiste imiona moich postaci znakomicie więc przekładają się imiona wzięte ze składników sałatki!
     Jak wiadomo w greckiej kuchni, oliwa z oliwek to podstawa każdego dania. Tak samo prawdziwą podstawą rodziny jest właśnie ta babcia. 97 lat! Za każdym razem kiedy jedziemy do niej w odwiedziny, mam pełną świadomość, że mam sposobność widzieć kogoś niesamowitego, bo nigdy w życiu nie miałam do czynienia z tak wiekową osobą. Dziś z wiadomych przyczyn to uczucie niesamowitości znacznie wzrosło.
     Można by przypuszczać, że babcia, czyli Oliwa, w tym wieku jedyne co może robić  to leżeć w łóżku, w jakimś ośrodku dla starszych ludzi lub też w najlepszych okolicznościach, jest pod stałą opieką pielęgniarki. Nic podobnego! Oliwa ma się wyśmienicie! Co prawda mieszka sama, bo jej mąż umarł już dobre kilkanaście lat temu, ale na pewno ostatnie co jest jej potrzebne to opieka medyczna. Mieszka w małym domku, jakieś pół godziny od miasta i systematycznie jest odwiedzana przez wszystkich członków rodziny. Chodzi żwawo o własnych siłach, zawsze żywo gestykuluje kiedy mówi, no właśnie….właściwie nie mówi tylko krzyczy, a jak już zacznie to nigdy nie ma temu końca. Zdaje sobie sprawę, że być może trudno w to uwierzyć, ale ponownie daje sobie odciąć rękę – ani trochę nie koloryzuje!
      Najciekawsze jest jednak to, że Oliwa jest zawsze, naprawdę zawsze uśmiechnięta! 97 lat uśmiechu wyrzeźbiło jej twarz w tak przepiękny sposób, że czasem znów zastygam podczas patrzenia się na jej niebieskie, zamglone, ale zawsze jednak radosne oczy – z nieukrywaną zazdrością.
       Kiedyś poprosiłam Janiego, żeby spytał się Oliwy, jaki jest sekret tego, że jest na świecie już tyle lat i ma się tak dobrze…:
-Jaki sekret?! – odkrzyknęła szybko.
-Co babciu robisz, że żyjesz tak dużo: co jesz? O której wstajesz? Jak wygląda twój dzień?
-No jak to co jem synku – to co wszyscy!
-To znaczy pizze? Frytki? – dopytał Jani.
-Nie ty  idioto: chleb, groch, fasole i jak zostanie trochę mięsa, to raz w tygodniu podjem. Poza tym wszystkie problemy powierzam Bogu, więc nie mam żadnych problemów! Haha! Tylko w niedzielę wstaje bardzo rano, żeby pójść do kościoła. Idziemy we trzy, a właściwie bierzemy taksówkę. Taksówka kosztuje dwa i pół euro. Każda płaci po euro, tylko jak płacę pół euro bo przecież to ja dzwonie po taksówkę – tak jest sprawiedliwie…- I tak dalej toczyło się odpowiadanie, które po chwili zeszło na zupełnie inne opowieści, między innymi o tym jak to dranie z rządu przez kryzys odebrali jej dwa euro z emerytury i jak to ojciec Janiego raz pojechał do szpitala i wycinali mu wyrostek robaczkowy. Opowieści pełnej niesamowitego gestykulowania nie dało się przerwać i po tym incydencie Jani stanowczo zabronił mi zadawać jakichkolwiek pytań babci.
        Wracając jednak do meritum…nasza wizyta urodzinowa miała być wielką niespodzianką. Pojechaliśmy wraz z mamą Janiego, Janim, Olivką oraz znaną już z uczenia się angielskiego ciotką (ciotka zaczęła mówić swoim angielskim również do Olivki…). Po drodze kupiliśmy torcik wraz ze świeczkami, trochę zwykłego jedzenia dla babci i popkorn, ponieważ jest jego wielkim smakoszem.
     Nim doszliśmy do bramy, babcia stała już przy drzwiach i przywitała nas z wielką radością. Wszyscy zaśpiewali….no właśnie…dzięki Bogu w wersji greckiej nie śpiewa się sto lat, tylko po prostu wielu lat. Ale ja wciąż musiałam gryźć się w język, żeby tylko nie powiedzieć 100 lat! Oliwa przyjmowała życzenia, cała była obściskiwana  i wycałowywana. Za każdym razem mówiła, że „nie trzeba, nie trzeba”, ale na jej ślicznie pomarszczonej twarzy, widać było najprawdziwsze, szczerozłote szczęście. Jak jeszcze teraz o tym myślę, to naprawdę łezka mi się w oku kręci – to było tak piękne i autentyczne.
    Po chwili spontanicznie stwierdziliśmy, że przy takiej okazji koniecznie trzeba zrobić kilka zdjęć. Jani wyjął aparat i jak tylko Oliwa zobaczyła co się święci, żwawo zeskoczyła z łóżka, na którym siedziała i podreptała do innego pokoju. Wyglądało to na ucieczkę, ale tak nie było. Jak się okazało babcia rezolutnie przeczesała swoje białe włosy i poszła przebrać się w inną sukienkę – która była dokładnie taka sama jak poprzednia – czyli czarna, prosta podomka. Zadowolona wróciła na swoje miejsce z jeszcze szerszym niż poprzednio uśmiechem.
      Olivka za to w tym czasie okręciła sobie głowę wstążką z pudełka po torcie, a ja zawiązałam jej spektakularną kokardę. Dosiadła się szybko do swojej babci i kazała się objąć jak tylko może.
-Przecież wiesz, że moja lewa ręka jest niesprawna. – poskarżyła się babcia.
-Wcale ci nie wieżę, kłamiesz jak zawsze.
-Przecież mam już prawie 100 lat! Naprawdę już niedomagam..
-I co z tego? – odpowiedziała Olivka z nieukrywanym wyrzutem.
     I jakimś cudem, nie cudem babcia wyciągnęła lewą ponoć niesprawną już rękę i objęła swoją wnuczkę tak mocno jak tylko potrafiła.
    Wyszliśmy po jakiś trzech godzinach. Wszyscy naprawdę skonani, bo babcia naprawdę gada jak najęta. Oliwa za to promieniała szczęściem, tak że trzeba było aż mrużyć oczy. Wychodząc zobaczyłam, że obok łóżka,  na którym zawsze siedzi w tej samej pozycji (czyli z jedną nogą wyprostowaną, a drugą ugiętą), ubrana zawsze dokładnie w tą samą czarną sukienkę przeznaczoną dla wdów, wiszą zdjęcia Oliwy  z wszystkimi członkami rodziny z przestrzeni kilku lat. Najśmieszniejsze jest to, że na każdym ze zdjęć siedzi na tym samym łóżku, dokładnie w tej samej pozycji i tym samym ubraniu, nie wspominając już o tym samym szczerym uśmiechu.
     W to co ma wydarzyć się jutro, sama jeszcze nie mogę uwierzyć – z okazji tak miłego święta Oliwa postanowiła zaprosić wszystkich członków rodziny i najbliższych przyjaciół  do jednej z najlepszych tawern w mieście…Trzy razy pytałam się Janiego czy dobrze zrozumiałam?….Jak się okazuje zrozumiałam doskonale, ale w to już pewnie nikt nie uwierzy…

Prosta przyjemność jedzenia rękami….środa, 24 sierpień, 2011

      Już od dobrych kilku dni słyszałam, że wkrótce mamy się wybrać do tawerny. Mama Janiego, która jest uznawana za bezrobotną, miała właśnie odebrać swój zasiłek. Kryzys, nie kryzys, ale proste rozumowanie każdego Greka, każe zaraz po wypłacie zabrać wszystkich swoich najbliższych do tawerny i zafundować, wszystko czego chcą. I to nie jest żart, ani żadne podkoloryzowanie – tak właśnie jest. Naprawdę do tej pory nie mogę się nadziwić, że ten kraj przeżywa kryzys dopiero teraz i jeszcze nie upadł!
     W każdym razie wyjście do tawerny to naprawdę wielka sprawa. Olivka, podobnie jak i ja żyłyśmy tą zapowiedzią już od początku tygodnia. Przyszła  z pracy, w której pracuje z małymi dziećmi jako logopedka, w szarym dresie i obwisłej koszulce z wyblakłym logo firmy. Na jej ubraniu widać było jeszcze ślady śliny i glutków małych klientów, podobno wczoraj jeden ją obsikał… Przepoczwarzyła się w jakieś pół godziny. I nie wiem co robiła w łazience, ale po wyjściu wyglądała naprawdę spektakularnie. Ma czarne włosy jak atrament, skórę w kolorze kości słoniowej, czarne oczy i usta dokładnie jak przysłowiowa malina. Jestem pewna, że gdybym była mężczyzną straciłabym dla niej głowę. Dlatego właśnie nie mogę przeboleć, że na co dzień widzę ją w skarpetkach wciśniętych w japonki i męskich obwisłych gatkach. A może jest w tym jakaś logika…. Może Olivka wie o tym jaki kryje się w niej potencjał. Gromadzi go na co dzień skrzętnie, a jak przyjdzie co do czego – wychodzi z pidżamy i przemienia się w prawdziwego motyla. Na pewno – tak to sobie zaplanowala!
     Po drodze, prócz najbliższej rodziny, zabraliśmy ze sobą ciotkę i dwie koleżanki Olivki. Wszyscy ubrani jak na jakąś rodzinną uroczystość znaleźliśmy się przy stoliku kilka metrów od samego morza. Po upalnym dniu, kiedy nawet nie chce się jeść, kiedy przychodzi już wytchnienie, zwłaszcza o rzut beretem od morza, wszystko smakuje inaczej i naprawdę nie podrobi tego, żadna „grecka restauracja”, choćby nie wiem jak dobra, ale nie w Grecji. Pierwszy wszedł prosty chleb, a następnie przystawki, czyli: elementarna podstawa wszystkiego – sałatka grecka plus tzatzyki i  czerwone wino. A następnie krewetki wielkości chomika, ośmiornica, kalmary, świeżo wyłowione z morza…Naprawdę, choćbym nie wiem jak się starała – tego nie dało się zjeść sztućcami, a jedzenie palcami jest czasem tak przyjemne…
     Nie wiem jak  opisać smak, jaki mają w sobie te wszystkie rzeczy w tym całym otoczeniu,  naprawde nie sposób…Chciałoby się też, żeby w takich okolicznościach brzuch nie miał dna, ale to też niemożliwe…Jedyne na co można sobie pozwolić, to przestać liczyć kalorię i myśleć logicznie, ze po dziesiatej sie nie je… Teraz dopiero uświadomiłam sobie, dlaczego do tawerny zaprasza się, aż tyle osób. To prosty pretekst, żeby zamówić dokładnie wszystko co jest w ofercie i  być naprawdę w stanie spróbować wszystkiego.
    Rachunek przyszedł, nie powiem jaki, choć podpatrzyłam[1], wraz ze kawałkami różnych ciast, żeby osłodzić gorycz przy płaceniu. To naprawdę genialny pomysł, podawania rachunku, bo przy wyjmowaniu portfela i wkładaniu do ust czegoś słodkiego, robi się przynajmniej neutralnie. Bez mrugnięcia okiem uregulowała go „bezrobotna” mama Janiego i turlając się do wyjścia udaliśmy się do domu. Nie mam pojęcia, czy w tym życiu będę mogła coś jeszcze zjeść… Ale jednego jestem pewna – jeśli kiedyś będę miała tutaj „gorszy” dzień, to na pewno tak jak stoję, udam się do tawerny i też nie będę liczyć grosza!
    Dodając na koniec – na moje nieszczęście – ciotka Janiego, która była z nami w tawernie właśnie uczy się angielskiego…sama(!)…Zrobiła mi małą awanturę, że ostatnio jak się widziałyśmy mówiłam tylko po angielsku, a teraz chcę mówić już po grecku – więc ona nie może sie odnaleźć! Całą rozmowę angielskim, którego nawet po uzo nie dało się zrozumieć, okraszało co chwilę dolatujące „ćwir ćwir!”. Prosili mnie również, żebym powiedziała jak w Polsce mówią osły…Ale nie urodziłam się wczoraj…! Odpowiedziałam, że w Polsce dawno zastąpiliśmy osły samochodami, więc nie mam pojęcia jakie dźwięki wydają!  A to cwaniaki!!!

  

[1] Zdaje sobie sprawę, że wszystkich to interesuje, więc piszę – za osiem osób zaplacilusmy  120 euro:DD

Kolorowy sen…sobota, 20 sierpień 2011

Młodsza siostra Janiego, czyli Olivka, jest dokładnie w tym samym wieku co ja, na dodatek obie urodziłyśmy się w styczniu. Kiedy poznałam ją już dobre kilka lat temu, przy mojej pierwszej wizycie w  Grecji, zupełnie nie mogłam pojąć jej świata. Mój brak zrozumienia, a ujmując to dosadnie, po prostu brak tolerancji, powodował, że ciągle mnie irytowała. Nie mogłam znieść tego, że Olivka potrafi cały dzień przechodzić w pidżamie, oglądając tv albo grając w jakąś infantylną grę. Dosłownie nie mogła przetrawić tego, że po skończeniu studiów, mimo całkiem niezłej oferty pracy, Olivka postanowiła przesiedzieć przez rok w domu i nie robić zupełnie niczego konkretnego. Stwierdziła po prostu, że jest za młoda, żeby pracować i przyda jej się rok przerwy. Łatwo uznawać siebie, za tolerancyjną, ale do momentu, kiedy coś przestaje się podobać…
      W każdym razie, teraz patrzę na to lenistwo zupełnie inaczej. Zrozumiałam, że Olivka pochodzi z zupełnie innego świata i jej pojmowanie rzeczywistości jest diametralnie inne od mojego. Dzisiaj rano powiedziałam jej, że trudna do zaakceptowania jest dla mnie myśl, że teraz nie utrzymuje się sama, jestem od kogoś zależna i nie mam aktualnie żadnej pracy, a pieniądze na życie muszę brać od rodziców.
-Dziwne…  – odpowiedziała – Ja bym nigdy tak nie pomyślała. Przecież masz rodziców i oni mają o ciebie dbać! Taka jest rola rodziców. – po czym uniosła w szczerym zdziwieniu ramiona.
     Rzeczywiście – mnie również nic takiego nie przyszłoby do głowy. Eureka – co za prosta filozofia życia. Dodając do tego banalny fakt, że i moi rodzice uwielbiają o mnie dbać!
      Olivka nie ma dosłownie żadnych życiowych zmartwień. Żyje jakby w różowej mydlanej bańce, która jakby odrywa ją od powierzchni ziemi i przyziemnych spraw. Nie martwi się kryzysem, lepszą pracą, za mąż pójściem, tym kiedy będzie miała dzieci. Nie wzrusza ją nawet fakt, że właśnie pokłóciła się z chłopakiem, czy cokolwiek można by sobie pomyśleć. Każdy problem jeśli już się pojawi, to jak dziecińca zabawa. Wczoraj stwierdziła, że powinna trochę schudnąć, więc z miejsca zaczęła skakać i biegać po schodach. Dziś za pewne już nawet nie pamięta, że wczoraj się o coś takiego martwiła. Rano za to wymyśliła sobie, że podszkoli się w greckiej historii, bo dobrze jej nie zna, więc przez cały ranek prosiła Janiego, żeby opowiadał jej ciekawostki historyczne – bawiła się przy tym świetnie. Po czym zamęczała swojego chłopaka dzwoniąc do niego i z uporem maniaka uczyła go, że w Polsce ptaki mówią „ćwir ćwir ćwir”…
      Niesamowite, że tacy ludzie istnieją. Jak ocenić taką biografię? To jest dobrze, czy źle? Chyba po prostu jest i nic mi do tego, a energię do oceniania czyjejś biografii, lepiej przeznaczyć na kreowanie swojej…
    
     Na dodatek wczoraj miałam naprawdę niesamowity sen. Grecja jest nieziemsko kolorowa, zwłaszcza latem. Słońce, którego nie filtruje żadna chmura, wydobywa ze świata niesamowicie intensywne kolory. To chyba właśnie spowodowało, że śniły mi się po prostu obrazy. Kolorowe abstrakcje, różowe, błękitne, zielone i złote, o takiej intensywności kolorów, że nie mogłam się na nie napatrzeć. Obraz zmieniał się za obrazem, a ja czułam we śnie że moja podświadomość pracuje na jakiś niesamowitych obrotach. Mimo tego, iż całe sześć lat studiowałam historię sztuki, mogę przyznać, że dopiero teraz zrozumiałam sens abstrakcji, a właściwie brak jej głębokiego sensu, a jedynie proste podziwianie kształtów, kolorów i faktur.
   Sen był naprawdę genialny. Rano poprosiłam Janiego, żebyśmy wybrali się na spacer do miasta, które w sobotnie południe, będzie tętniło swoim najżywszym tętnem, żeby jeszcze raz zobaczyć na żywo wszystkie te kolory ze snu. Przypadkowo czy też nie, zaparkowaliśmy przy sklepie z pasmanterią, w którym było dokładanie wszystko co śniło mi się tej nocy. Cóż za dziwaczy zbieg okoliczności…
    

Dlaczego Grecy mają długie paznokcie u małych palców?…17 sierpień 2011

Wczoraj sobie wykrakałam. Dziś był upał prawie nie do wytrzymania – około czterdziestu stopni. Dodatkowo w samochodzie nie było klimatyzacji. To prawdziwe wyzwanie wejść do samochodu w takim upale, kiedy jedyne co można zrobić to uchylić okno.
W każdym razie stało się dokładnie to co przewidywałam. Nie miałam siły na nic, a o martwieniu się nie było już nawet mowy. Mogę więc stwierdzić, że mój cel został spełniony w 100 %, czyli 0 % zmartwień!
Chwila po południu odwiedziliśmy dziadka, który owdowiał dokładnie rok temu. Uświadomiłam sobie, że rodzina jest tak duża, że na pseudonimy nie starczy składników sałatki. Niech więc dziadek pozostanie po prostu dziadkiem.
Ma około 75 lat, ale na Boga! – naprawdę na tyle nie wygląda! Zapewne jeśli byłabym małym dzieckiem, na początku bardzo bałabym się do niego podejść. Nigdy się nie uśmiecha. Zawsze mało mówi. Zazwyczaj lubi trwać w milczeniu, bawiąc się komboloi, czyli dwoma sznurkami, na które nawleczone są paciorki, co jest tutaj typową męską zabawką.
Pukając do drzwi obudziliśmy dziadka z popołudniowej sjesty. Otwierając nie zdążył założyć koszuli, dzięki czemu można było zobaczyć już starczy, ale naprawdę zachowany w doskonałej kondycji tors. Dziadek ma krótko obcięte, gęste jak szczecina, kręcone włosy, sumiasty wąs i oczywiście długie paznokcie u obu małych palców, co ma stanowić dopełnienie imigu twardego faceta, w świadomości starszego pokolenia Greków. Chodzi rześkim krokiem, z wysoko podniesioną głową i wyprostowanymi plecami.
Dziadek przeważnie milczał patrząc prosto na nas. Zadał kilka konkretnych pytań i równie konkretnie odpowiadał na to o co pytaliśmy. Martwiąc się kryzysem oraz faktem, iż szukamy pracy, Jani spytał się o jakąś prostą radę. Głośno i treściwie, nadal bawiąc się komboloi, unosząc lekko głowę, dziadek wykrzyknął:
-Nie ma dyskusji synu! Nie ma dyskusji! Jesteś pracowity to i praca się znajdzie! Nie ma dyskusji! Będzie dobrze!
Patrząc na wielką butlę uzo stojącą na stole, podpowiedziałam Janiemu, że pewnie że będzie dobrze, szczególnie po takim uzo.
Właściwie mało śmieszne, ale po przetłumaczeniu dziadek roześmiał się w głos pokazując przy tym kilka szczerozłotych zębów. Nie mogę powstrzymać się od stwierdzenia: dwa zero dla mnie! Rozbawienie dziadka, to już naprawdę coś!
W obliczu wielkiego greckiego kryzysu, dostaliśmy prezent w postaci stu Euro z surowym nakazem, że mam sobie kupić coś ładnego! Takiemu rozkazowi nie mogę się sprzeciwić, szczególnie mając już od rana na oku piękne, kolorowe, letnie sandały.
Kryzys musi być szczególnie wielki, ponieważ po powrocie mama Janiego się zezłościła, pytając dlaczego tylko sto Euro! Muszę dodać, że dziadek nigdzie nie pracuje…bo nie musi!
Wytchnienie po tak upalnym dniu przyszło wraz z zajściem słońca. Siedzieliśmy w jednej z miejskich kawiarenek popijając zimną kawę z lodem. Słońce zachodziło, a z każdym centymetrem niżej robiło się coraz chłodniej. Wytchnienie niemalże wisiało w powietrzu i odczuwać musiał je każdy w pobliżu, nabierając coraz bardziej sił. Siedzieliśmy tak nie robiąc niczego, wsłuchując się w gęsty gwar ludzi siedzących obok, szczekających psów i bawiących się dzieci. Powoli, po tym wielkim upale, przychodziła mi przytomność umysłu. Dzięki Bogu jeszcze bez stresu. Życie – co  przyniesie? – tego nie wiem. Ale jutrzejszy dzień w wielkiej jego części spędzę na plaży.