Rethymno, położone na północnym wybrzeżu, to jedno z trzech największych miast Krety. Spacerując jego ulicami, również dziś widzi się wciąż żywe ślady po kulturach, które przez wieki to miasto kształtowały. Weneckie rzeźby zdobiące okna, czy też niewielkie, tureckie meczety. A wśród nich niezliczona liczba sklepików dla turystów, tawern z nowoczesnym wystrojem wnętrz, czyli oznaki, że miasto oddycha współczesnością.
Rethymno jest miastem szczególnym również z tego względu, że doczekało się własnej książki. Nie chodzi jednak wcale o przewodnik turystyczny, ale o książkę, która opisuje jego historię, niczym biografię, tak jakby było żywą osobą. Mowa tu o „Kronice pewnego miasta” Pandelisa Prevelakisa, która jest piękną opowieścią o miejscach i mieszkańach, które Rethymno tworzyli.
Największy okres świetności Rethymno przeżywało w XVI wieku – okresie dominacji weneckiej. To właśnie wtedy powstała ogromna forteca oraz port z latarnią morską. Od XVII wieku Rethymno należało do Turków, którzy z roku na rok zmieniali miasto tak bardzo, że po czasie wyglądało niemalże jak typowe miasto tureckie. Pod koniec XIX wieku cała Kreta uzyskała autonomię. Piętnaście lat później przyłączono ją do Grecji. Kolejną zmianą w dziejach miasta było wysiedlenie ludności tureckiej oraz zislamizowanych Greków. Na miejsce starych mieszkańców przybywali Grecy mieszkający wcześniej w Azji Mniejszej.
Prevelakis opisując miasto swojego dzieciństwa wraca pamięcią do okresu, kiedy Kreta uzyskała niepodległość, a następnie została przyłączona do Grecji. Według opisów Prevelakisa miasto wtedy kwitło, będąc miejscem w którym żyli w symbiozie Grecy z Turkami. „Kronika pewnego miasta” jest porównaniem tego jak Rethymno wyglądało w czasie dzieciństwa Prevelakisa i później, kiedy jako dorosły człowiek autor wraca do miasta po latach. Wtedy też Rethymno zaczęło boleśnie podupadać. Półki w luksusowych niegdyś sklepach zupełnie opustoszały i pokryły się kurzem. Przepiękne stare, weneckie i tureckie budowle, opuszczone zaczęły niszczeć.
Dopełnieniem historii miasta jest jego opis z lat 70., autorstwa Bartosza Barszczewskiego. Ten opis jest jednocześnie pozytywnym zakończeniem książki, bo kiedy Barszczewski przebywał na Krecie, Rethymno znów zaczęło się rozwijać. To właśnie wtedy też do miasta zaczęli przybywać pierwsi turyści.
Kiedy tylko dojechaliśmy do Rethymno bardzo ciekawiło mnie to, jak miasto wygląda dziś. Jak wykorzystany został jego kulturowy i geograficzny potencjał? Przyjechaliśmy chwilę po zakończeniu turystycznego sezonu, wiec miasto wydawało się odpoczywać. W wąskich, krętych uliczkach toczyło się spokojne, zupełnie współczesne już życie. Studenci wychodzili z zajęć, a mieszkańcy powoli wypełniali okoliczne kawiarnie i tawerny. Miasto żyło, ale nie ruchem turystów, a swoim naturalnym jesienno – zimowym rytmem. Bez splendoru i oznak wielkiego bogactwa, ale w przyjemnej równowadze, dającej wyczuć, że żyje się tu dobrze i spokojnie. Pewnie latem przez wąskie ulice miasteczka nie da się łatwo przejść, bo turystów muszą być tłumy.
Rethymno to wciąż jeszcze jedno z takich miast, które mimo dużego zainteresowania turystów, ma w ofercie to co jest bezcenne, czyli taką najprawdziwszą Grecję. Tu dodatkowo z mocno odczuwalnym wpływem weneckim oraz tureckim. Warto mieć świadomość tej ciekawej mozaiki kulturowej, kiedy przylatuje się tu na latnie wakacje. A „Kronika pewnego miasta”, to niezastąpiony przewodnik, który koniecznie trzeba ze sobą mieć spacerując po wąskich uliczkach Rethymno.
Link do książki „Kronika pewnego miasta” jest TU!
Link do mojej recenzji książki Pandelisa Prevelakisa jest TUTAJ!
W tym roku wreszcie udało mi się tam pojechać. Ale nie wiedziałam o tym mieście nic, więc po prostu podziwiałam widoki. Kiedyś zapewne tam wrócę, odrobinę bardziej świadoma.
Zakochałam się w tym mieście już dawno. Do dziś wspominam spacery wąskimi uliczkami. Jedno z najpiękniejszych greckich zdjęć jest właśnie stamtąd. A najfajniejsze wspomnienie: maleńki zakład lutniczy. Młody, sympatyczy (i przystojny ;-)) Grek przy otwartych drzwiach ręcznie tworzył skrzypce i altówki. Przed wiekami uczyłam się gry na skrzypcach, więc przystanęliśmy i… wtopiliśmy na długo. Nasz gospodarz był zadowolony z naszego zainteresowania, opowiadał o swojej pracy z pasją i humorem, a my zachwyceni nie potrafiliśmy opuścić gościnnych progów. Mam nadzieję, że zakład dalej działa… Oj, jak chciałabym się osobiście o tym przekonać!!! 🙂
Piękne wspomnienie… Najcenniejsze w Grecji jest to, że takich miejsc jest naprawdę wiele… Bardzo ciekawa jestem tego zdjęcia. Czy mogłabyś się nim podzielić, np. wklejając na Sałatkowego Facebooka??