Nie wiem czy kiedykolwiek na rynku polskim została wydana książka, która w tak przystępny i tak bardzo oddalony przewodnikowemu sposobowi pisania, opisuje Grecję. Żadnej innej takiej książki na temat Ellady, jeszcze nie czytałam.
Dionisos Sturis jest dziennikarzem Radia TOK FM. Jest w połowie Polakiem, w połowie Grekiem. W okresie największych strajków relacjonował sytuacje w Grecji.
„Gorzkie pomarańcze”, to książka którą konstruują dwa główne wątki. Pierwszy to opis sytuacji Grecji w obliczu kryzysu. Natomiast drugi, to opowieść Dionisa o poszukiwaniu własnych korzeni i chęci ich zrozumienia. Oba wątki przeplatają się wzajemnie, tworząc całość.
Książkę czyta się z ogromną przyjemnością, bo Sturis ma niesamowitą umiejętność obrazowego opisywania. To jedna z takich pozycji, która wciąga czytelnika w narracje, a później powoduje, że płynie się razem z nią. Opisy strajków, rozmowy z emigrantami, obrazowanie sytuacji Grecji podczas kryzysu. A jednocześnie bardzo osobista opowieść o okrutnym ojcu, losach stłamszonej przez niego matki i Greków, którzy musieli uciekać z Grecji między innymi do Polski. Ta bardzo osobista historia rodziny Sturisa, jest jednocześnie przykładem jak wielka polityka wpływa, kształtuje życie jednostki. To taki mądry zabieg, który powoduje, że czytając o losach konkretnej osoby, człowiek dowiaduje się o wielkiej historii.
Pod względem merytorycznym i językowym, książka jest rewelacyjna. Mimo tego, wcale mi się nie podoba. Czytając miałam więc zupełnie sprzeczne uczucia. Zarwałam przez nią kilka nocy, nie mogąc przestać czytać. Ale z drugiej strony wywoływała we mnie oburzenie. Dlaczego?
Gdzieś mniej więcej już po pięćdziesiątej stronie zaczęłam odnosić wrażenie, że Sturis Grecji nie lubi. Chce ją poznać, zrozumieć i oswoić. Podróżuje po niej, rozmawia z ludźmi i uczy się języka. Mimo tego nie potrafi jej nie tyle pokochać, co po prostu zwyczajnie polubić. Pisząc o drodze do Meteor, opisuje przydrożne śmieci. Smaku tsipouro nie znosi. Zachwyt nad Akropolem, jak sam przyznaje – jest udawany. A Saloniki to według niego jedno z okropniejszych miast Grecji. Tak wyliczać można jeszcze długo.
Nie trzeba być psychologiem, żeby zrozumieć, że jeśli matka Sturisa z Grecji uciekła, a mąż Grek był zwyczajnym tyranem, to dla Dionisa jego druga ojczyzna będzie się jawić jak zmora z dzieciństwa. Co prawda można ją zrozumieć, ale pokochać będzie bardzo trudno.
Dokładnie w połowie książki, Sturis szczerze odpowiada na pytanie: „So, what do you love about Grece? I czy ja w o g ó l e?”.[1]
Sturis opisuje więc Grecje jak przez bardzo ciemne okulary. Kryzys. Rozmowy z emigrantami walczącymi o prawo stałego pobytu. Opowieści o tych, którzy zginęli przepływając rzekę Ewros. Liczne przykłady korupcji. Wiecznie nierozwiązane problemy. To wszystko jest oczywiście prawdą i niczemu nie można zaprzeczyć. Ale to jest taka najciemniejsza strona Grecji, a wcale nie jej całość.
Odmian pomarańczy jest wiele. Bardziej, mniej słodkie. Takie, które nadają się bezpośrednio do jedzenia, albo takie, z których wyciska się soki. W wielu miastach Grecji, przy głównych ulicach, rośnie specyficzna odmiana pomarańczy. Ich owoce są niesamowicie gorzkie i nie nadają się do bezpośredniego jedzenia. Służą przede wszystkim ozdobie. Tytuł książki jest więc niezwykle trafny. „Grecja. Gorzkie pomarańcze”. Czyli właśnie te, które sadzi się w miastach jako dekoracje. Sturis opisał więc Grecję, tak jakby smakując tylko jednej odmiany pomarańczy. Tej, która jest najbardziej gorzka. Mimo wielkiej wartości tej książki, ta pozycja nie pokazuje obiektywnego obrazu całej Ellady.
Grecja. Gorzkie pomarańcze
Dionisos Sturis
Wab
Warszawa, 2013
[1] Grecja. Gorzkie pomarańcze, Dionisos Sturis, Wab, Wa-wa, 2013, s. 137
Jeszcze nie czytałam, obecnie na tapecie jest “Chalepianka”, bo w lipcu znów lecę do Chanii…
Ja też męcze halepianka, ale irytuje mnie w miejscach gdzie każe dzwonić do klasztoru pytać o godziny otwarcia. Na pewno tak zrobię jako turystka, ano i na pewno się dogadam.
Dlatego zaczęłam gorzkie pomarańcze. Powiem Ci Dorotka że mi się podoba jestem w połowie, nie wiem co dalej. Ale byłam w szoku,gdy napisał “miał być koleżanką…. O tym jak gość wpadł zamaskowany i zaczął dusić Meri. Następnego dnia przyszedł do mnie kurier, wpuścił am go na klatkę, ale zanim otworzyłam mu drzwi mialam już świeczki w oczach, a za plecami stała moja dwuletnia córka. Na szczęście to był kurier, ale nigdy bym nie pomyślała ze może tak się stać a teraz juz wiem ze mam uważać. Znam tylko Grecję z wakacji,piękną, ciepłą, plaże zapierajace dech w piersiach,a to państwo jak każde inne. Wiesz my wypieramy podświadomie złe rzeczy – tak mi się przynajmniej wydaje- chcemy pamiętać dobrze i bronimy tego. Ja z kolei czytam namiętnie przewodniki Berlitz i w przewodniku o Turcji albo Grecji było faktycznie napisane ze przy rzece Ewros nie ma nic ciekawego i są pola minowe. To dla mnie dobra lekcja, bo jestem istnym grekoholikiem i czuję, że gorzkie pomarańcze pozwoliły mi nie spłonąć w samozachwycie. Ale faktycznie nie lubię gdy ktoś pisze czy mówi, że coś jest prze reklamowane, czy nudne i nie warte uwagi. Co myślę na ten temat zostawie sobie a Tobie dziekuje, bo to dzięki Tobie sięgnęła m po gorzkie pomarańcze.
Chyba trafnie ujęłaś moje wrażenia po przeczytaniu tej książki. Miałam bardzo podobne odczucia. Na pewno zostawiła gorzkawy posmak, choć pisze wartko i interesująco… Pozdrowienia dla Ellady! 🙂
Książka niby dobra, a jednak się nie podoba… Co za dziwna sytuacja. Albo książka jest dobra – to znaczy podoba się – albo nie jest dobra – czyli się nie podoba. Ja nigdy nie kieruję się tym, co o danej pozycji wydawniczej mówią inni, szczególnie recenzenci zatrudnieni właśnie przez wydawnictwo. Trzeba przeczytać i wyrobić sobie własną opinię, bo przecież każdy ma swój gust. O.
Magda – nie zgodzę się 🙂 Książka może być dobra, bo jest dobrze napisana, akcja biegnie wartko, autor umie się posługiwać językiem, potrafi obudzić ciekawość czytelnika “co będzie dalej”, ale wcale nie musi komuś przypaść do gustu pod kątem poglądów autora czy jego postawy. Podobnie jest z bohaterami literackimi. Np. ja uwielbiam książkę “Cudzoziemka” Kuncewiczowej, ale nie cierpię głównej bohaterki, Róży. Książkę czytałam długo, co chwila ja porzucałam, tak mnie Róża denerwowała, ale zawsze wracałam i ogólnie powieść zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Zachecilas mnie… przeczytam..
Wpadnę wieczorem pożyczyć 😉
też poczytam.
Jutro mecz Polska – Grecja, powodzenia 🙂
To ciekawe… Pamiętam, że czytając tę książkę też miałam mieszane uczucia (dobrze się czyta, ale dlaczego taka negatywna?). Zaczęłam też mieć wątpliwości, kiedy przeczytałam w niej o małym miasteczku Chania na Krecie. Może i Chania nie jest tak duża jak Warszawa czy Poznań, ale to jedno z największych miast na Krecie i ośrodek uniwersytecki, nie jakieś małe miasteczko. Miałam wrażenie, że autor wpadł tam na chwilę, pogadał, pogadał i pognał dalej.
Swoją drogą, piszę niezwykle wciągająco – czekam teraz niecierpliwie na jego książkę o greckich przesiedleńcach do Polski po drugiej wojnie światowej.
No bo to jest nieduże miasteczko – 50 tys mieszkańców, Jakkolwiek urokliwe i piekne i drugie co do wielkości po stolicy wyspy to trudno uznać Chanie za duże miasto.
Nie mogę się z tym stwierdzeniem zgodzić, bo z drugiej strony, mimo obiektywnie dość małej liczby mieszkańców, jest tam właściwie wszystko co charakteryzuje duże miasta. Wciąż wydaje mi się, że nazwanie Chanii “małym miastrczkiem”, jest dla tego miejsca nie tyle nawet nieadekwatne, co nawet lekko obraźliwe…