Greckie DNA… niedziela, 2 październik 2011

     Po naszej ostatniej wojnie stwierdziłam, że muszę koniecznie zabezpieczyć się przed następnym atakiem, który być może (najpewniej…) jeszcze nadejdzie. Stwierdziłam, że jeśli mamy w planach zostać tu jeszcze do okolic stycznia, muszę zadbać o moją wewnętrzną równowagę i   psychiczną higienę. Postanowiłam więc wychodzić z domu tak często się da, poznawać nowych ludzi i zobaczyć jak najwięcej miejsc z okolicy. Na tym właśnie polega moja nie szkodząca nikomu defensywa.
     Od razu przechodząc do czynów już następnego dnia wybrałam się z Olivką i jej przyjaciółką z pracy na sobotnie zakupy. Olivka dostała wiadomość, że już na pewno zostanie matką chrzestną, co  nastąpi   w grudniu. Postanowiła więc od razu zacząć kompletować zestaw gadżetów, bez których uroczystość nie będzie miała racji bytu. Zakupy nie trwały jednak zbyt długo, bowiem w soboty, jak i w inne dni wszystkie sklepy zamykane są punktualnie o godzinie 14.00 – to chyba jedyny punktualny element greckiej rzeczywistości.
    Chwila po zakończeniu zakupów, znalazłyśmy się w jednej z klimatycznych kawiarenek, z fantastycznym widokiem na morze i miasto. Po kilku minutach, kiedy siedziałyśmy przy kawie, zjawił się Stawros – kolega z pracy dziewczyn.
-Jak pięknie wygląda dziś nasze miasto. – powiedział na dzień dobry, zdaniem jakby wyrwanym z mojej książki do nauki greckiego…
-Dorota –  spytał  zainteresowany faktem, iż jestem z Polski – A jak często ty w Polsce wychodzisz na kawę?
-Tak średnio, jeśli pracuję, albo się uczę, to tak dwa do trzech razy w tygodniu. – powiedziałam zupełnie szczerze.
    W tym  momencie nastała martwa cisza i wszyscy zaczęli patrzeć na mnie jak na Sierotkę Marysię.
-Boże…To ty masz tak mało przyjaciół…
-Nie … Wszystko jest ok.! Tylko po prostu zazwyczaj mam dużo nauki, albo pracy, albo jestem zmęczona i mam ochotę zostać w domu.
-Aha… – Stawros drążył dalej temat – to dlatego w Grecji mówi się, że ludzie na północy są leniami…
     Na to stwierdzenie nóż otworzył mi się w kieszeni, bo u nas powszechnie za standard przyjmuje się coś zupełnie odwrotnego. I udowodniłam tezę zadając to samo pytanie, ile więc razy Grecy wychodzą sobie w tygodniu na kawę:
-Codziennie! – odpowiedzieli zgodnie chórem.
-Więc kto jest tutaj leniem? Oczywiste, że wy południowcy, bo przecież wszyscy na północy Europy po prostu pracują i nie mają zbyt wiele czasu dla siebie, nie mówiąc już o wiecznym popijaniu kawy – mówiłam dalej pewna jak nigdy swojego.
-Ale przecież my też pracujemy i to całkiem dużo. – odezwała się koleżanka Olivki – Danai, która rzeczywiście pracowała na dwóch pełnych etatach, codziennie około 10 godzin. I rzeczywiście, że jest przy każdym możliwym wyjściu obecna. Szybko analizując sytuację, musiałam przyznać, że coś w tym jest ponieważ również i Olivka jak i Stawros normalnie pracowali na pełne etaty.
-Ok., to może powiedzcie mi po prostu jak wy to robicie? Ja bym nie dała rady…Praca, nauka, a później jeszcze codzienne wyjścia.
-No widzisz, widzisz… – powiedział Stawros zadowolony, moim przyznaniem racji i docenieniem nadprzyrodzonych zdolności Greków.
-Nie wiem jak ci to wytłumaczyć Dorota. Rodzimy się tacy. To jest po prostu wbudowane w nasze DNA…
      Mimo, iż moje DNA jest pewnie trochę inne,  jeszcze tego samego wieczoru dołączyłam do nocnego wyjścia do kina, a spać położyłam się naprawdę ostatnia. 

2 myśli nt. „Greckie DNA… niedziela, 2 październik 2011

  1. wychodzić na kawę mogłabym codziennie 🙂 Myślę, że to kwestia towarzystwa, kiedy z kimś widzimy się raz na rok, na pół roku to w kawowych rozmowach dominuje ból egzystencjalny, smutki. Za to w czasie spotkań, gdzie są one częstsze lub znajomość jest podtrzymywana internetowo, telefonicznie itd to jest więcej miejsca na radości i spontany!

Skomentuj Estera Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.