Są takie dni, których nigdy się nie zapomina. Co prawda nie pamięta się tego co się wtedy jadło, w co było się ubranym, co konkretnie się robiło. Ale pamięć o emocjach zostaje już do końca.
Mimo zmęczenia w nocy nie mogłam zmrużyć oka. Na dzień przed odlotem wszystko wypadało mi z rąk i niby coś robiłam, ale niczego nie mogłam zrobić do końca. Okropny stres. Poczucie, że za chwilę stracę grunt pod nogami. Powracające jak mantra pytanie: czy ja dobrze robię? I myśl, że za chwilę wykonam krok, znajdę się po drugiej stronie i nagle wszystko będzie zupełnie niewiadome.
Za nic nie chciałabym przeżyć tego dnia raz jeszcze. Ostatniego dnia, przed przeprowadzką do Grecji. Z perspektywy czasu teraz wiem, że był to początek trwającej nadal przepięknej, życiowej lekcji. Jedną z najważniejszych rzeczy, której się z niej nauczyłam, to fakt, że „bać się”, to taka najzupełniej normalna sprawa. Element prawdziwego życia. Strachu nie można unikać, ale trzeba go oswajać. I krok za krokiem iść, tam gdzie ma się ochotę.
Pyk! I po trochę ponad dwóch godzinach lotu byliśmy po drugiej stronie. Może to nawet i lepiej, że kilka razy musiałam przepakować walizkę, bo zamiast martwić się o to „co to będzie”, główkowałam czy może istnieje jakieś sprytne zaklęcie, które sprawi, że walizka nieco się zdematerializuje i stanie się choć odrobinę lżejsza.
Pamiętam, że do Grecji dolecieliśmy bardzo wcześnie. Rozpoczynał się sierpniowy poranek. Mieliśmy przed sobą cały, letni dzień. Moje poczucie strachu, że dalej są jedynie znaki zapytania, mieszało się z tym, że na niebie nie było ani jednej chmury i grzało cudowne słońce. Że Feta przyszykowała pyszny obiad, a chwilę po tym możemy zdrzemnąć się w świeżej, pachnącej pościeli. Całe popołudnie spędziliśmy na plaży. A wieczorem poszliśmy na zimną kawę. Pamiętam, że siedzieliśmy w niewielkiej kawiarence nad samym brzegiem morza. Obok była szeroka promenada. Kończył się upalny dzień. Ludzie powychodzili z domów, odnajdując wytchnienie w przebywaniu w wieczornym chłodzie. Dzieciaki wrzeszcząc jeździły na wszystkim czym się dało. Oby szybciej i oby do przodu. Zawieszeni w bezczasie dziadkowie, bez końca pili mikroskopijnej wielkości kawy, jakby filiżanki nie miały dna. Bawiąc się komboloi [kliknij TU!] uderzającymi o siebie koralikami, wystukiwali jednostajny rytm. A kobiety, jak to one, gorąco nad czymś debatowały, machając przy tym rękami.
Dopiero pod wieczór wróciliśmy do Sałatkowego domu.
Czułam się tak, jakbym chodząc nie miała zupełnie gruntu pod nogami. Taki ciągły niepokój. Widziałam jednocześnie, że wszystko dookoła pulsuje sprzyjającą mi energią. Grecja, w której się znalazłam zupełnie nie przypominała Grecji z medialnego obrazu, gdzie wciąż donoszą coraz to nowe wieści o kryzysie. Spokój. Prześliczna pogoda. Uśmiechnięte twarze, trwające w wiecznym relaksie.
Gdzieś w okolicach późnego wieczora, w końcu dopadło mnie wielkie zmęczenie. Walizki jedynie co rozsunięte, leżały w nieładzie. Bałam się. Po raz pierwszy w dorosłym życiu, na kartkach mojego kalendarza nie było nic. W jego pierwszej części do połowy sierpnia, w kalendarzu nie było pustego miejsca, wszystko zapisane. A dalej nic… Zupełnie nic. Czyste, białe, niedotknięte długopisem kartki. Co będę robić jutro? O której mam wstać i tak w ogóle, to w jakim celu? Czym mam się zająć? Jutro… Pojutrze… I kolejnego dnia? Z kim mam się spotkać? Do kogo zadzwonić? Na jaki egzamin zacząć się uczyć? Jaki skończyć projekt? Co mam dopracować? Zacząć / dokończyć? Nic… po prostu nic? Żadnego haka! Byłam całkowicie wyrwana z mojego naturalnego świata. Dat. Terminów. Obowiązków. Maili. Telefonów. Ocen. Zaliczeń. Wpłat. Wypłat. List. Planów. Początków i końców. Na jutro zaplanowane było… NIC.
***
-Nie wiem… nie wiem… nie wiem… – tego ostatniego dnia przed przeprowadzką do Grecji, nie mogłam spać, więc poszłam pogadać z moją siostrą:
-Co ja mam robić? Czy to jest na pewno dobra decyzja? A tak w ogóle, to czy ty się o mnie nie martwisz? – spytałam szczerze, widząc że moja starsza siostra jest spokojna. I wtedy, na kilka chwil przed samym odlotem dostałam najlepszy prezent jaki mogłam:
-Nie. Ja się nie martwię. Bo ja w ciebie wierzę… – chwilę później dodała: – A wiesz co… Teraz to jest takie modne… Wszyscy zakładają jakieś blogi. A może też załóż sobie jeden! To byłoby całkiem interesujące, jakbyś zaczęła pisać o tym, jak to się mieszka w typowej, greckiej rodzinie…
***
Tego pierwszego dnia, zanim jeszcze zasnęłam, na wpół przytomna, napisałam pierwszy post, o tym co właśnie się dzieje. Zamknęłam komputer i poszłam spać. Następnego dnia, wstałam rano wiedząc, że mam już „coś”…
Fajnie napisane !!!
:)))
Szczere i pięknie napisane. Jak to dobrze, że możesz teraz tak to wspominać.
Z perspektywy czasu też pewne sprawy widzi się już inaczej…
Interesująco to napisałaś. Myślałam wczoraj cały dzień o tym co napisałaś, i zastanawiałam się jakby by było w moim przypadku. A byłoby tak, że skakałabym z radości na taki wyjazd, spakowałabym się tydzień wcześniej i nie mogła doczekać, po tygodniu “wakacji” przyszła rzeczywistość, że nie przyjechałam na wakacje all inclusive. To mogłoby być niszczące. A Ty od razu widziałaś, że to samo życie i od razu przekułaś to w sukces. Życzę ci dużego biura podróży z lokalnymi wycieczkami na wszystkich wyspach greckich :-). Pozdrawiam
Wiedziałam na co się szykować, bo wcześniej rozmawiałam z wieloma moimi przyjaciółkami, które też gdzieś wyjechały. I stąd wiedziałam jak wyglądają takie poszczególne etapy emigracji i co najważniejsze – jak się na nie przygotować. Co ciekawe, prawie u każdej wygląda to mniej więcej podobnie. Ale o tym – jeszcze będzie!:D
Pozdrawiam gorąco!:D