Mimo, że niczego szczególnego nie mieliśmy kupować, za namową naszych znajomych pojechaliśmy na bazar, który miał miejsce jakieś trzy tygodnie temu.
Raz, czy też dwa razy do roku, w każdej większej miejscowości w Grecji organizowane są bazary. Wydawało by się, że to nic szczególnego, ponieważ również i w Polsce mamy ich tak wiele. Dla Greków jest to jednak wydarzenie, na które się czeka, bo przecież nie jest zbyt częste.
Bazar, na którym byliśmy, był największym jaki do tej pory widziałam. Znajdował się na ogromnym polu za miastem i trwał przez tydzień. Zjechali się chyba wszyscy, którzy mieszkali w okolicy. Był to punkt obowiązkowy i główny temat większości rozmów. Co w tym roku było szczególnego? Jakie były ceny? I rzecz jasna, kto co kupił.
Grecka chałwa |
Czasami o danym kraju, znacznie więcej niż renomowane muzeum, opowiedzieć może takie najzwyklejsze miejsce. Kiedy tylko weszliśmy na teren bazaru, po raz kolejny poczułam, że Grecja do Europy należy głównie w teorii. Pod względem kultury, w ogromnym stopniu jest to już Azja.
Przechodząc przez wąskie przejścia między straganami i przepychając się przez tłum ludzi, można było zobaczyć właściwie wszystko! Zaczynając od gór staników, we wszystkich możliwych rozmiarach i kolorach tęczy; wszelakich przypraw; różnych dziwnych przyrządów kuchennych; rzeczy do domu; kończąc na rybkach do akwarium, miniaturowych króliczkach, a nawet wężach.
Produkcja pączków |
Prócz kolczyków i wisiorków, mnie najbardziej interesowało jedzenie, bowiem również i ono jest ważnym elementem tradycyjnego, greckiego bazaru. Po trzech, czterech godzinach kupowania, naprawdę można zgłodnieć. W ofercie były parówki, souvlaki (czyli rodzaj mięsnego szaszłyka) oraz prosiaki, które obracając się na ruszcie czekały na swoich smakoszy. Prócz waty cukrowej i obowiązkowego popcornu, sprzedawana była tradycyjna grecka chałwa, w wydaniu zupełnie innym niż ta dostępna w Polsce.
Moim celem głównym, były loukoumades, czyli malutkie greckie pączki, które dostać można przede wszystkim na takich właśnie bazarach. Smażone zawsze na oczach klientów, rozpływając się w ustach, smakują nieziemsko. Taki smak zna każdy, kto jadł właśnie co usmażonego pączka. Wystarczy spróbować raz, a każdy inny dostępny w sklepie, będzie się wydawać już tylko plastikową imitacją.
Jeszcze gorące, pachnące, polane syropem miodowym i posypane orzechami. Grecy nie byliby sobą, gdyby w pudełeczku takich pączków, w dumnym geście nie umieścili swojej flagi. Już na wspomnienie – ślinka cieknie sama…
“Loukoumades” czyli tradycyjne, greckie pączki |
Przeczytaj więcej…
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/11/modny-przerywnik-cz-1-sobota-19.html
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/05/swiatowy-dzien-ptakow-wedrownych-sobota.html
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/11/modny-przerywnik-cz-2-wtorek-29.html
:)Uwielbiam suflaki,posypane mieszanką soli i oregano,polane cytrynowym sokiem są genialne.Na targu w Pireusie sprzedawca podawał od razu 2 szt.piekło się je samemu na ruszcie.Towarzyszył temu nieodłączny (przypieczony) chlebek i puszka piwa.
Ach … wiem! Ten chlebek z tłuszczem i tymi przyprawami… aż zaburczało mi w brzuchu:)))
śliczne te staniczki, jak kolorowe muszelki albo motyle 🙂
Taki targ, to jak miasteczko! Zaniemówiłam…
Od jakiegoś czasu zaglądam na ten blog. Uwielbiam takie wpisy jak ten. To dopiero jest kawał prawdziwejgo życia, no i Grecji. Tak trzymać. BRAWO !!!!!!!!!. Alicja R.
Dziękuję!!! No i trzymam:)))
A nas zasypało, przydałyby się takie gorące pączki. Bardzo lubię gdy piszesz o lokalnych atrakcjach. Pozdrawiam
Oj, teraz też sama bym kilka zjadła:)))
Wypisz wymaluj jak we Włoszech! Ja byłam wprost uzależniona od wizyt na bazarze tym bardziej że można było tam kupić “wyrzutki” czyli markowe ciuchy z końcówek kolekcji i zasobów magazynowych za cenę od 1 do 5 euro!
Ja wszelkie bazary uwielbiam! Właśnie jutro z rana jadę po warzywa, owoce no i choinkę:)))Jak to się mówi w Grecji – “ena faca ena raca”… Z tego co piszesz i z tego co ja wiem, to naprawdę Grecy i Włosi mają tyyyylllleee podobnego! Zastanawiam się tylko nad różnicami? Hmmm…. z pewnością Włosi wygrywają jeśli chodzi o kawę!
:)Zdjęcia oglądam raz potem jeszcze i jeszcze raz.Sycę oczy czymś czego nie widziałem lub chciałbym jeszcze raz zobaczyć.Czy wiesz Dorotko co jest na dolnej sufli rożna z opiekanym świniakiem ???
Kokoretsi 😉
Zdaje się, że tak… Blllleeeeee……
Nie mam pojęcia – co tam jest???Cieszę się, że zdjęcia Ci się tak podobają!Ale niedługo, będzie coś chyba specjalnie dla Ciebie – szykujemy właśnie fotki i całego posta tylko i wyłącznie o souvlakach!!!:)))A gdzie wg Ciebie w Atenach są te najlepsze???Pozdrawiam!!!
:)Są nie wiem. Najbardziej smakowały właśnie na targu w Pireusie,dobre były na targu Monastyraki. Te miejsca na przemian odwiedzałem w każdą niedzielę,sprzedawcy nas znali.Targ w Pireusie się bardzo ucywilizował to już nie te smaczki,zniknęli cyganie, mieli najlepsze ciuchy,koce,dywany.Przy głównej ul.z Agra w kierunku Pireusu była knajpa gdzie serwowali zestawy do wyboru. Wspaniałym było to że można było zamówić porcję wędlin którymi handlowali.Tam po raz pierwszy jadłem wielbłąda.To na sufli to najprawdopodobniej salceson na gorąco,taka kiełbasa z podrobów wieprzowych.
Uwielbiam Pireus… Ma w sobie coś takiego szczególnego… I te wszystkie ogromne statki. Zawsze jak wysiadamy tam metrem, pierwsze co pojawia mi się w głowie to pierwsze zdanie książki “Grek Zorba”. Pojawia się zawsze, automatycznie, jak tylko wysiadam: “Spotkałem go w Pireusie…”