Dlaczego swoje buty warto naprawiać w Polsce?…niedziela, 4 marca 2012

     

   Moje rodzinne miasto, gdzie nabieram teraz oddechu od greckich przygód, jest bardzo małe i znajduje się prawie już na samym wschodzie Polski. Bardzo lubię przyjeżdżać tu co jakiś czas. Rozpoznawać na ulicach twarze ludzi z podstawówki, wiedzieć kto wziął ślub i komu urodziło się dziecko. Poza tym w małych miasteczkach wszędzie jest blisko, a przez to, że „wszystkich” się zna, załatwienie jakiejkolwiek sprawy zawsze przychodzi z przyjemną łatwością.
     Upłynęły już jakieś dwa lata, od kiedy w moim rodzinnym miasteczku pojawił się nowy zakład szewski. Szewc jak szewc. Nic szczególnego – wydawać się może. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że pracował w ciemnej piwnicy pod sklepem z tanią odzieżą. Nic dziwnego, nadzwyczajnego, ani nawet śmiesznego było w tym, że właściciel – szewc miał poważną wadę wymowy. W zakładzie zawsze było ciemno i ponuro. Ale cichy szewc zawsze uwijał się na czas, reperował buty bardzo porządnie, na dodatek nigdy nie kazał płacić sobie zbyt wiele.
    Z tygodnia na tydzień butów przybywało. Szewc zamontował jaśniejsze lampy i dokupił nowy regał na buty, tak żeby stały, czekając porządnie na właścicieli.
   Niedługo potem pojawił się pomocnik. W tym również nie było nic nadzwyczajnego, prócz faktu, że pomocnik odznacza się poważną wadą wzroku. Od tego momentu podział pracy był bardzo logiczny: szewc – szef zajmował się reperowaniem, a pomocnik pomagał w mniejszych sprawach i rozmawiał z klientami.
    Para idealna. Można pomyśleć, że takie zdarzają się tylko w filmach: Flip i Flap, Thelma i Louise, Sherlock Holmes i dr Watson, można tak wymieniać wiele. Tymczasem  w nowym szklanym regale, pojawiały się akcesoria, szczotki do czyszczenia i pasty do butów we wszystkich kolorach tęczy. Szewc i jego pomocnik przejęli większość klientów, a w zakładzie przybyła dodatkowa lampa i już nigdy nie było ciemno ani ponuro.
    Zakład jednak nie osiadł na laurach, a jego właściciel i pomocnik postanowili pójść o krok dalej. Wraz z pojawieniem się specjalnych reklamówek wręczanych przy odbiorze butów, szewcy zaczęli pracować w identycznych koszulach w grubą granatową kratę.  Postanowili również wprowadzić konkretne zasady, a co za tym idzie – prawdziwy porządek.
    Kilka dni temu moja mama wybierała się właśnie po odbiór swoich butów. Nie mogło być inaczej – poszłyśmy razem. Pomocnik jak zwykle wstał z krzesła i przywitał nas z uśmiechem, ale tym razem w jego kwestii pojawiło się, zdanie którego nie przewidywał żaden wcześniejszy scenariusz.
-Karteczkę proszę! – usłyszałyśmy krótko i zdecydowanie.
     Kojarzycie – takie małe karteczki, które dostaje się od szewca, z pieczątką i jakimś tajemniczym napisem, którego nikt nie jest w stanie ani podrobić ani tym bardziej odczytać. Każda z tych karteczek, nigdy nie większa niż pudełko od zapałek, wpada gdzieś do torby, czy kieszeni, a  potem  ginie zawsze bez śladów i nikt nigdy nie jest w stanie ustalić  jej zawiłych z pewnością losów.
     Torba mojej mamy nie wyróżnia się niczym od torby każdej innej kobiety. Jest w niej dosłownie wszystko łącznie ze śrubokrętem, całym zestawem szminek i prawdziwą kolekcją małych notesów. Mała karteczka, jeśli już tam wpadła – nie miała żadnych szans na powtórne wydobycie. Mama doskonale o tym wiedziała.
    Naprawione buty stały dosłownie na wyciągnięcie ręki i właściwie sama mogła wychylić się lekko i wcelować dokładnie w nie swoim  palcem. O naiwna – nie wiedziała jeszcze, że nie dostanie ich tak łatwo.
-Karteczki nie mam, ale to są te. Bardzo proszę! – zakończyła zadowolona.
-Droga pani… A skąd ja mam mieć pewność, że pani mówi prawdę? Karteczkę proszę.
     Szewc najwyraźniej zbił mamę z tropu, co raczej rzadko się zdarza. Dodam tylko na marginesie,  że od ponad dwudziestu już lat prawie, mama z profesji stoi po stronie prawa i nigdy nie zdarza jej się przejść nawet na czerwonym świetle. Szewc jednak o tym nie wiedział. Zmieszanym wzrokiem wpatrzonym w swoje buty, dokładnie na wyciągnięcie ręki – jednak po stronie szewca, mama nie miała nawet czelności przerwać monologu…
-A gdyby tak każdy z ulicy, wszedł tak bez karteczki i zaczął wybierać sobie buty! Proszę bardzo – niech sobie pani wybiera! Jaki jest pani numer i które się pani podobają? Brązowe, czarne… może  popielate?
   Sytuacja z typu „nie wiadomo: śmiać się czy też płakać?”. Bo buty stały jak byk, gotowe tylko do odbioru, a szewc zaciął się  twardo przy swoim.
   Po trzech minutach znaczącej, ciężkiej  ciszy, zlitował się jednak i okazał odrobinę zaufania. Nie pozostawił jednak sytuacji bez koniecznego komentarza…
-Żeby mi to było ostatni raz! Prawa trzeba przestrzegać! A panią sobie dobrze zapamiętam. Następnym razem bez karteczki – szkoda nawet łez!
     Nie ukrywam – z wielkim  trudem tłumiłam śmiech. Nie jest to jednak na tyle śmieszne, co godne podziwu. I piszę to bez cienia sarkazmu.  Myślałam bowiem, że już tylko w filmach są ludzie, którzy to właśnie od swojej ciemnej piwnicy, zaczynają zmieniać ten wielki, zabałaganiony świat.

16 myśli nt. „Dlaczego swoje buty warto naprawiać w Polsce?…niedziela, 4 marca 2012

  1. Rozwalił mnie ten tekst do Twojej mamy, że “prawa trzeba przestrzegać”. Ciekawe, czy to była zamierzona ironia… A zresztą, jakie tam małe miasteczko! Mało które miasto w kraju leży w widłach dwóch “zwierzęcych” rzek… No i co jak co, ale co najmniej 70% mężczyzn w kraju wie, gdzie leży Twoje rodzinne miasto.

    • On naprawdę nie miał pojęcia, że moja mama dzień w dzień przegląda kodeksty prawa:)) Mama też się z tego uśmiała, no ale to już po odzyskaniu butów:DD

  2. :):):) O butach- do dzisiaj noszę bardzo wygodne(podobno nie modne) Greckie buty dzięki podobnemu Panu Szewcowi.Greckie,prawdziwe,skórzane obuwie to temat na całego posta.

    • Racja Panie Macieju – to będzie doskonały temat na posta! Greckimi butami zachwycają się naprawdę wszyscy i to jest chyba rzecz, którą najlepiej przywozić sobie z greckich podróży. Ja jestem uzależniona od greckich sandałków na lato – nie ma piękniejszych!:)

    • “Ja jestem uzależniona od greckich sandałków na lato – nie ma piękniejszych!:)”No trudno, zeby Grecy specjalizowali sie w kozakach ;-)))))

    • Ja też się zgodzić nie mogę! Cztery lata temu kupiłam fantastyczne buty sportowe, ze skóry i do dziś wszędzie w nich biegam. Moja siostra do ślubu cywilnego też szła w pięknych greckich szpilach i do dziś to jej najcenniejszy skarb:))Teraz sobie uświadomiłam, że post o greckich butach MUSI być i zacznę nad nim pracować, jak tylko odlecę do Elladay!:)))Mimo wszystko…te sandałki…naprawdę zawsze jak je latem noszę,bardzo często słyszę “Łał! Skąd to masz?”. Nie wiem, co w nich jest, ale te buty zawsze się niesamowicie wyróżniają i chodzę w nich latami..!

  3. Oj wyprawa do szewca zawsze wiąże się u mnie w wykładem na temat ich traktowania, bo zwykle mam strasznie zdarte fleki… A teraz czeka mnie wizyta u holenderskiego szewca… aaa!

  4. A ja dawałam buty do naprawy w Polsce ze względu na oszczędność, gdyż we Włoszech naprawa kosztuje krocie, lepiej po prostu kupić nowe buty. A co do smaku bigosu to ja miałam odwrotne odczucia kiedy próbowałam przyrządzić w Polsce “pastinę” czyli drobny makaron na rosołku Knorra w kostce wyszło coś zupełnie niejadalnego… Makaron ten sam, rosołek tenże, inna woda z kranu i inny efekt. Ja myślę że istotny jest też zapach powietrza który zmienia smak spożywanych potraw (może pamiętasz jak pisałam o zupełnie innym smaku kawy nad morzem i w Lombardii?).

Skomentuj Dorota Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.