Widok polskiej flagi w Grecji, nie jest już rzadkością.
|
Co prawda teraz jestem już w Grecji, a za moim oknem znów widać żółte jak słońce cytryny. Jednak ostatnią przeprawę z Polski pamiętać będę jeszcze długo… Z różnych, zależnych i niezależnych ode mnie przyczyn, w kraju zostałam trochę dłużej. I pierwszy raz do Grecji jechałam autobusem. Podróżowałam sama. Choć nie tak do końca… Towarzyszyła mi bowiem moja własna Antena… Satelitarna!
Antena zrobiła furorę wśród wszystkich pasażerów. Na jej widok kierowca nie mógł wyjść z konsternacji. Satelitarna jechała jako pełnoprawny pasażer – przypisano jej nawet oddzielne miejsce.
Ale do rzeczy… Trwającej dobę i pół podróży z Polski do Grecji (jak i odwrotnie) – autobusem, raczej bym nikomu nie polecała. Jedynymi plusami takiej przeprawy jest to, że podczas jej trwania można obejrzeć wiele filmów, przeczytać wiele książek czy gazet.
Autobus był wypełniony prawie po same brzegi. A ponieważ był to okres, w którym z Polski do Grecji nie latał żaden samolot, w naszym autobusie można było spotkać cały przekrój greckiej Polonii. Myślę, że od czasu kiedy kręcono film „Szczęśliwego Nowego Jorku”, naprawdę wiele się pozmieniało. Na całe szczęście!
Ludzie jechali w każdym możliwym celu i z najróżniejszych powodów. Ale jak myślicie – jakich „powodów” było najwięcej???…
Rzecz jasna – miłosnych! Historię podobną do mojej można było wysłuchać, na co czwartym siedzeniu. Dopiero jadąc tym autobusem, zdałam sobie sprawę, że para typu Polka plus Grek, jest niesłychanie popularna. I tu nasuwa się pytanie, które wciąż za mną chodzi i na które nie znajduje odpowiedzi. Może Wy pomożecie?
Dlaczego pary typu Greczynka i Polak są zupełnie niespotykane???
Ja, odkąd mieszkam w Grecji, nie spotkałam ani jednej!
Po całej dobie i jednym dniu podróży, około jedenastej w nocy dotarliśmy do Aten. Padał typowy dla greckiej zimy deszcz. Kiedy wyszłyśmy z Satelitarną po nasze bagaże, zadzwonił Jani. Miał się spóźnić i to niestety – sporo. Przyczyny – niezależne. Instrukcja tego co mam robić wydawała się prosta. Złapać taksówkę, dojechać do oddalonej o jakieś dwa kilometry stacji kolejowej i tam poczekać. Z nikim nie rozmawiać, zaczepki ignorować, a w kawiarence zamówić dobrą kawę.
Pierwszy taksówkarz powiedział, że mnie nie zabierze. Dystans był tak krótki, że mu się nie opłacało. To samo powiedzieli trzej kolejni. Satelitarna, prócz bycia anteną, okazała się być więc niezłym zadaszeniem.
W połowie drogi, która trwała wieki, urwała mi się rączka od torby…
Z politowaniem zagadywał mnie co drugi przechodzień… Życiowe doświadczenie nie pozwoliło mi jednak wierzyć w dobre intencje…
Po trzydziestu minutach drogi, okazało się że na stacji kolejowej jest strajk. Więc stacja jak i kawiarenka jest zamknięta. W okolicy nie było żywej duszy.
Deszcz nie przestawał padać. Nieczynna ateńska stacja, w okolicach północy nie wyglądała ani trochę przyjemnie.
Usiadłam na zimnych, marmurowych schodach. Plecy oparłam o Atenę. Zaczęłam sobie rozmyślać, planować co zrobię, jak tylko dotrę do Cytrynowego Domu. Na pewno wezmę gorącą kąpiel. Zjem coś pysznego. Porządnie się wyśpię. Następnego dnia trzeba będzie zrobić wielkie pranie. A jak tylko się ogarnę – znów będę wysyłać CV i szukać pracy.
Kiedy zaczęłam szperać w torbie w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, jeszcze nie wiedziałam o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Jani będzie jeszcze trochę spóźniony. A po drugie, przez najbliższy okres, żadnych CV nie będę musiała już wysyłać…
Otworzyłam moją torbę z przegródką, gdzie miało być jedzenie i nie mogłam się nadziwić, że zjadłam prawie wszystko. Zostało kilka kromek chleba i …
Przypomniało mi się, że na dnie torby znajduje się przyrządzony przez mamę bigos – w prezencie dla Janiego. Opatulony w zestaw kolorowych ściereczek, dojechał cały.
Pyk! Uniosło się wieczko. Gdzieś w torbie, plątał się plastikowy widelec. Otworzyłam słoik i powąchałam – zapachniało wspaniale! Grzyby jeszcze z okresu Świąt. Idealnie kiszona kapusta. Mieszanka przypraw i swojska kiełbasa.
Po pierwszym kęsie, zmęczenie jakby trochę minęło, a mi zrobiło się tak przyjemnie. Po głowie zaczęły mi krążyć trzy słowa:
… BIGOS PO POLSKU…
Z początkiem marca – zapraszam na nową serię!
Przeczytaj więcej…
Dorotko, mam nadzieję że dotarłaś do Cytrynowego Domu cała i zdrowa, a Jani darował Ci zjedony bigos. Nawiasem mówiąc ja często jeżdziłam z Włoch autobusem (też półtorej doby) bo miałam zbyt duzy bagaz aby lecieć, tym bardziej że w Polsce do Warszawy mam dość daleko połączenia są wątpliwe a autobus jedzie bezpośrednio z Ostródy do Mediolanu. poczatkowo bylam strasznie zmęczona później to polubiłam bo zawsze mnie kręciły widoki za oknem. Zaintrygowałaś mnie tym CV. Mam pewne podejrzenia ale nie będę się wyrywać, czekam na nastepny wpis.Pozdrawiam!
Z tymi autobusowymi podróżami – może to kwestia przyzwyczajenia?? Fakt, że nie trzeba jeździć do Wawy – to ogromny plus! Niestety, u nas widoki nie były nadzwyczajne – prawie cały czas autostrady://A co do CV – to wszystko w swoim czasie:))
hmmm, faktycznie nie słyszałam o takich parach, natomiast na odwrót jak najbardziej 🙂 coś w tym musi być, w każdym razie Polki na pewno najfajniejsze :D:D a co 😛
Podobnie jak rzadkością są pary: Włoszka i Polak, czy Hiszpanka i Polak. A odwrotnie – jak najbardziej!Ciekawa sprawa… A Polki – naj, naj, naj!:DDD
Ponoć Andrzej Sikorowski ma żonę Greczynkę. Ale, jak przeczytałam w życiorysie:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Andrzej_Sikorowski#.C5.BByciorys
to córka greckich emigrantów politycznych, więc nie wiem, czy się liczy, bo to taka polska Greczynka 😉
Tak, zona Sikorowskiego jest Greczynka. Widzialam ich razem w jakims wywiadzie i podobno kazde wakacje spedzaja w Grecji:)) Maja rowniez corke Maje, ktore spiewa po grecku piosenki do polskich melodii – naprawde genialne polaczenie!
Mialam kiedyś koleżankę-Greczynke urodzona w PL,piszę miałam bo niestety zmarła, była żoną mojego kolegi-Polaka ze Śląska. W koncu zamieszkali w Niemczech . Też swego rodzaju sałatka 🙂