Wielka magia małych muzeów… piątek, 11 listopada 2011



Opakowania  po papierosach

     
Zbiór tytoniu
       Zawsze,  kiedy pojawiam się w nowym mieście, znajduje w nim najmniejsze i najbardziej niepozorne muzeum. Nie tylko z racji mojego wykształcenia, ale z czystej ciekawości i dla czystej przyjemności bardzo lubię wszelkie galerie i muzea, które traktuję jako odskocznie od komercyjnego świata. Tam przecież można przede wszystkim tylko/aż  podziwiać. O kupowaniu raczej nie ma mowy. A już jakiś czas temu zauważyłam, że najbardziej frapujące są te najmniejsze, najbardziej niepozorne muzea, galerie, antykwariaty, w których czas dosłownie staje  w miejscu.
      Żeby dostać się do Muzeum Tytoniu w Kavali, trzeba było się trochę natrudzić. Takie małe placówki mają do  siebie to, że trudno je znaleźć w zakamarkach wąskich uliczek, nikt o nich niczego nie wie, a otwarte są tylko trzy, cztery godziny w ciągu dnia. Dokładnie tak było i  w tym przypadku. Nikt nic nie wiedział. Na mapie nie było takiego miejsca. A kiedy już znaleźliśmy muzeum, okazało się, że za 20 minut zamykają, bo czynne jest tylko do 13.30. Opłacało się jednak być upartym. Przewodniczka przez dłuższą chwilę nie mogła wyzbyć się konsternacji, na widok że ktoś się zjawił. Weszliśmy za darmo, a  w konsekwencji szalenie ucieszona pani przewodnik oprowadziła nas po całym budynku, przedłużając jednocześnie czas swojej pracy. No cóż – przyznać trzeba, że najwyraźniej tacy desperaci jak my nie zdarzają się często. Zdjęć oczywiście nie można było robić, o czym informowały powywieszane tablice, ale i to potraktowano  z wielkim przymrużeniem oka. 
Tytoń gotowy do sprzedaży 
     Cały, dość niewielki stary budynek muzeum, pachniał wiekowym  tytoniem. Dosłownie wszystko było tym zapachem przesiąknięte. To właśnie w salach, gdzie teraz mieszczą się eksponaty, kiedyś drobnymi rękami kobiet i dzieci, przetwarzano tytoń. Zapachu już chyba nigdy nie będzie można wywietrzyć. Czuć było go wszędzie – jak  ulotnego ducha dawnych czasów.
      Właściwie dopiero teraz dowiedziałam się, że cała Kavala, czyli miasto 2 godziny na wschód od Salonik, w którym teraz mieszkamy – wzbogaciła się właśnie na uprawie, przetwarzaniu i sprzedawaniu tytoniu do całej Grecji i Europy. Jest tu bardzo wilgotno, bardzo ciepło, jest również i port, czyli jest wszystko co było potrzebne żeby rozkręcić tytoniowy biznes. Przeważająca większość starych budynków, została wzniesiona w czasie wielkiej, tytoniowej świetności miasta. Dziś znajdują się w nich sklepy, urzędy, ale niestety te najpiękniejsze z  nich, te najbardziej ozdobne dziś powoli zamieniaj się w gruzy. Co za  smutna ironia losu…
Pracownicy fabryki tytoniu
       Nie byłam w stanie zrozumieć wszystkiego, o czym mówiła przewodniczka. Ale wyłapując główne wątki całego procesu uprawiania, przetwarzania i handlu, uświadomiłam sobie ile pracy trzeba poświęcić na wyprodukowania jednego papierosa. A przynajmniej patrząc przez pryzmat dawnych czasów – kiedy wszystko wykonywane było ręcznie.
     Przechodząc się pomiędzy regałami z wielkimi płatami liści tytoniu, misternie ułożonymi w drewniane pudełka, pomiędzy komodami ze starymi paczkami z papierosami, czy zapałkami, ponownie uświadamiałam sobie ile tracimy przy masowej produkcji, kiedy przeważająca ilość rzeczy jest taśmowa i wygląda tak samo. Prosto zaprojektowane opakowania paczek papierosów, dość prymitywne w porównaniu z dzisiejszymi możliwościami technik graficznych, mnie zachwycają swoją prostą elegancją i przyblakłymi, wyciszonymi kolorami. Mając w świadomości fakt, że dana rzecz wykonana jest ręcznie traktuje się ją zupełnie inaczej.
Opakowania  po tureckich cygarach
      Oprócz tych wszystkich tytoniowych małych dzieł sztuki, muzeum pełne było starych czarno – białych fotografii, pokazujących dumnych właścicieli fabryk i ich pracowników. Mam takie małe uzależnienie, że kiedy widzę stare zdjęcia, muszę przyjrzeć się każdej osobie. Nie mam pojęcia dlaczego tak robię. Problem robi się wtedy, kiedy pojawiają się zdjęcia grupowe. Nie mogę też przestać myśleć, że pozowanie do takiego zdjęcia, było wydarzeniem dnia, może nawet tygodnia dla tamtych ludzi, których dziś już nie ma.
     Już prawie wychodząc z muzeum, utknęłam przy fotografii, która naprawdę przykuła mój wzrok. Na początku pomyślałam, że są na niej pracownice biurowe. Każda w eleganckiej sukience, z misternie ułożonymi włosami i tym co najbardziej w Greczynkach cenie, czyli z dumnie uniesioną głową i sprężyście wyprostowanymi plecami. Poczułam się naprawdę zmieszana, patrząc bardziej uważnie i konfrontując to co widzę z podpisem pod zdjęciem. Robotnice przy pracy prezentowały się naprawdę fenomenalnie, tak uroczo i elegancko. Pomyślałam sobie że to wielka szkoda, że współcześnie sukienki zostawiamy tylko na wielkie okazje. Coś jednak naprawdę magicznego kryje się w tej starej tradycji, w czarno – białym świecie, który zawsze wydaje mi się być prostszy.
Właściciele fabryki
     Na koniec bardzo mocno podziękowaliśmy przewodniczce. Pomyśleć, że specjalnie dla nas została 15 minut dłużej, co w greckim rozumieniu jest naprawdę wyczynem. Najwyraźniej jednak była niezwykle usatysfakcjonowana ze swojej pracy – na pewno nie mniej niż my z wizyty.
     Po powrocie, doszłam do wniosku, że mimo wszystko nie zacznę palić. Mając jednak w pamięci ostatnie zdjęcie, myślę  o częstszym zakładaniu sukienek. A zacznę na pewno już od jutra…



Robotnice przy pracy…

5 myśli nt. „Wielka magia małych muzeów… piątek, 11 listopada 2011

  1. Witaj Cordelio!Ja również się cieszę, że dołączyłaś:) I mam wielką nadzieję, że to będzie dla Ciebie taka własnie grecka przygoda! Mocne ściski z Grecji!

  2. Widzę, że mamy coś podobnego: lubię patrzeć na stare zdjęcia tak jak Ty… Co do sukienek, w zupełności się z Tobą zgadzam: czasem myślę, że zbyt wiele odkładamy na “od święta” i nie tylko ubrań ale i pewnych słów, gestów, miłych rzeczy. Wszystko “na odświętny dzień”, a na co dzień “cokolwiek”, jakby tylko to, co nadejdzie, miało być takie szczególne i wyjątkowe. A przecież każdy dzień jest wyjątkowy a rzeczy, które się odkłada na później, mogą się nigdy nie zdarzyć…Buziaki i ściski:)

  3. Z tym odkładaniem na później to jest naprawdę straszne, a czas tak szybko ucieka…Natomiast ja w Kavali jestem zakochana…Mimo wszystko mam nadzieję, że z Nowym Rokiem ruszymy w swoją drogę..:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.