48 godzinny strajk….czwartek, 20 październik 2011

   
     
         Jedząc  porannego tosta z miodem, usłyszałam jak stojąc przy wyjściowych drzwiach Olivka krzyczy:
-10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3…2…..1!! – poczym wybiega z domu i wchodzi do samochodu. Żując jeszcze moje śniadanie, zaczęłam bez paniki wkładać buty i kurtkę przy akompaniamencie pipczenia Olivki,  klaksonem jej samochodu. Już zdążyłam się do tego przyzwyczaić – to standard kiedy rano naje się czekolady. Trzeba jednak jej to przyznać – jeśli się w coś angażuje – robi to na 1000 %. 
     Po drodze zabraliśmy koleżankę z pracy i w czwórkę podjechaliśmy do centrum, gdzie odbywał się strajk. Mijaliśmy praktycznie wymarłe ulice. W rzeczywistości – dokładnie wszystko było pozamykane, bo wszyscy szanujący się obywatele, wstali rano, żeby znaleźć się w centrum miasta.
     Cały rynek wypełniony był po brzegi ludźmi stojącymi i czekającymi na przemarsz przez ulice. Uczniowie pod opieką nauczycieli, wyposażeni w bębenki i wielkie plakaty. Grupy studentów  z czarnymi flagami. Rodzice z małymi dziećmi. Wszyscy stali spokojnie wysłuchując krzyki pilota przemarszu, popijając konieczną rano kawę i wypalając papierosa.
      Po około pół godziny stania i wygrzewania się na słońcu, którego nie przykrywał ani jeden obłoczek, usłyszeliśmy trzy równe gwizdy, po czym cały tłum wyszedł na główną ulicę. Trzeba przyznać, że strajk zorganizowany był naprawdę z precyzją godną Niemców. Cała masa strajkujących podzielona była na kilka sektorów, której przypisany był określony dowodzący. Nie było wątpliwości kto nim jest  – zazwyczaj był to rosły mężczyzna, trzymający megafon i krzyczący slogany, uprzednio wypisane na kartce. O tym też pomyślano – również i slogany miały swój harmonogram i każdy wiedział dokładnie co i jak ma krzyczeć.
-Olivka … ale co ja mam krzyczeć? – poprosiłam o poradę, bo w sumie nic konkretnego nie zdążyłam jeszcze wymyślić.
-Jak to co? Krzycz: Kopernik, Maria Curie, Wałęsa, Dostojewski! – powiedziała mając głowę na karku.
     Dość wolnym, jednostajnym tempem przeszliśmy przez centralne ulice miasta. Co chwila, z różnych stron dochodzili ludzie. Ktoś się z kimś witał, ktoś rozmawiał, machał ludziom wyglądającym z balkonów wesoło nawołując do przyłączenia się do strajku. Jedyną naprawdę śmierdzącą rzeczą  były stosy śmieci, które piętrzyły się przy każdym kuble. Dopiero teraz uświadamiam sobie jak naprawdę ważną pracę wykonują  śmieciarze, którzy od dobrych  kilku dni też strajkują.
      Kiedy marsz stał się już dość monotonny, wszyscy wspólnie stwierdziliśmy, że w pełni wypełniliśmy swoje obywatelskie obowiązki (a w szczególności pewnie jaJ) i z czystymi sumieniami możemy czmychnąć do domu. Pewnie w normalnej sytuacji znaleźlibyśmy się na kawie, ale i kawiarenki prowadziły restrykcyjny strajk.
     Dla urozmaicenia dnia, którego możliwości przez paraliż niemalże wszystkiego były dość ograniczone, postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia siostry Fety i zjeść razem obiad. Siostra Fety ….. – to Cytryna, ponieważ miała dziś wolne, właśnie przygotowywała prawdziwą ucztę. Jak kryzys to kryzys… Jako typowa Greczynka również i ona uwielbia gotować. Siedząc przed telewizorem, kątem oka patrzyłam, jak stół pokrywa się sałatkami, kilkoma daniami mięsnymi, sosami. Tymczasem w serwisie informacyjnym trwały transmisje z przewidzianego na 2 dni strajku. Tłumy widoczne na ekranie przewijały się jak mrówki,  w tylko sobie znanym  kierunku. Ten monotonny obraz co chwila przerywany był przez dynamiczną wstawkę pokazującą młodych chłopaków rzucających w policję kamieniami, czymś co na chwilę wybuchało i zamieniało się  w płomienie. Biegali, krzyczeli ubrani w maski i obowiązkowe kaptury. Kanał następny – ta sama relacja. Kanał następny i następny – to samo i znów dokładnie ci sami bohaterowie. Kanał CNN – podekscytowany japoński reporter krzyczy coś po angielsku, wymachuje rękami, zaktywizowany dziesięć razy bardziej niż każdy potencjalny uczestnik strajku. Być może też rano najadł się czekolady…?
     Po chwili Cytryna zawołała wszystkich na obiad, a o trochę abstrakcyjnych obrazach z telewizji, chyba wszyscy zapomnieli. Krzyki dobiegające z transmisji, były całkowitym kontrastem do rozmów przy typowym greckim, rodzinnym stole. Śmiechy, chichy, wieczne wrzaski i standardowe już naśladowanie polskiego. Wieczorem, kiedy było już po strajku, Cytryna miała znów otworzyć sklep – swój mały rodzinny interes, ale wszyscy zgodnie stwierdzili, że jeden dzień odpoczynku nie zaszkodził jeszcze nikomu.
     Dziś wszystko właściwie wróciło do normy. Otwarto nawet nie działającą od poniedziałku bibliotekę. Chcąc nie chcąc otwarto sklepiki, a kawiarenki ponownie zapełniły się tłumem modnie ubranych ludzi, spokojnie pijących kawę. W wiadomościach pewnie znów w kółko puszczają jedną i tą samą scenę: kilku chłopaków rzucających w policję kamieniami. Ja natomiast po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że wiadomości często nijak się mają do rzeczywistości. Lepiej jednak zadzwonię do mamy i upewnię ją, że nie ucierpiałam biorąc naprawdę czynny udział w strajku J



Pozdrowienia ze strajku!

2 myśli nt. „48 godzinny strajk….czwartek, 20 październik 2011

  1. cześć! trafiłam przypadkiem na Twojego bloga badajże tydzień temu i… zakochałam się! w sposobie pisania, w Grecji, tych wspaniałych ludziach i obyczajach! mogłabym czytać Twoje relacje godzinami! piszesz w taką wspaniałą swobodą, aż mam ochotę kupić bilet do Grecji i tam zostać :)pozdrawiam! jarzębina

  2. Witaj Jarzębinko! Ogromnie się cieszę, że czytasz bloga i że się spodobał. Naprawdę urosły mi skrzydła jak przeczytałam Twój wpis!, szczególnie że się nie znamy:)Zapraszam Cię do dalszego czytania i posyłam moc słonecznej energii:)))

Skomentuj Dorota Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.