Kiedy plaża już nudzi, a morze powszednieje… środa, 7 września 2011

      Wiedziałam, że prędzej czy później tak właśnie się stanie. Piękna pogoda przestanie być precedensem, a zwykłą codziennością. Fakt, że prawie codziennie kąpię się w lazurowym morzu, zacznie po prostu nudzić. A na wszelakie niesamowite widoki, przestanę zwracać uwagę. Dobrze wiedziałam, że taki moment nadejdzie – czekałam tylko kiedy. Pojawił się właśnie jakieś dwa, trzy dni temu. Powoli i niepostrzeżenie zaczął przeradzać się w marudzenie i lekką chandrę. Wszystko co tak mnie wcześniej  cieszyło, teraz po prostu przestało. A w głowie znów jak niechciana mantra zaczęły krążyć pytania: co ja właściwie tutaj robię, nie pracuje, nie mam żadnego zajęcia, na dodatek ta wiecznie niepewna przyszłość…
     Na szczęście, zawsze jest tak, że kiedy pojawia się mniejszy bądź też większy kryzys, zawsze też pojawiają się tylne drzwi, pomocna dłoń, jakkolwiek by to nazywać.
     Wczoraj około południa usłyszałam jakieś dziwaczne odgłosy wydobywające się z pokoju położonego najniżej. Powoli schodziłam na dół, a odgłosy przeradzały się w dźwięki jakiejś piosenki. Kiedy zeszłam prawie do samego pokoju, ukradkiem zobaczyłam widok niecodzienny… Feta wraz ze stosem ubrań do prasowania, rozłożonych po całym pokoju, włączonym żelazkiem i ustawioną odpowiednio prasowalnicą, prasowała chyba wszystko co znalazła w domu, jednocześnie śpiewając do podgłośnionej do granic możliwości muzyki. Przy tradycyjnych greckich rytmach, charakterystycznym buzuki oraz mocnym męskim głosie, znając każdy wyraz każdej piosenki, przeżywała wszystkie uczucia jakie przeżywać może człowiek. Feta, w  świecie swojej wyobraźni, za pewne  wyruszała na dalekie morskie wyprawy, była zdradzana i sama kogoś zdradzała z wyśnionymi kochankami. Umierała i odradzała się tysiąc razy. Każdą piosenkę przeżywała naprawdę całą sobą, jak tylko mogła… Trzymając oczywiście w jednej ręce żelazko, a w drugiej koszulę męża.
      Wyszła z pokoju około godziny później. Wyglądała jakby właśnie wyszła z jakiejś poważnej sesji u psychologa. Sponiewierana, ale szczęśliwa – nareszcie oczyszczona.
      Tego dnia nie było w domu ani jednej nieuprasowanej rzeczy…
      Jak się szybko okazało, Feta właśnie przygotowywała się do koncertu. Nie miała jednak śpiewać sama, ale chciała sobie przypomnieć wszystkie przeboje, słynnych śpiewaków którzy mieli tam być. Pomyślałam, że nie mam niczego do stracenia i udam się razem z nią. Mimo, iż strasznie nie miałam siły, bo ogólnie na nic nie miałam ochoty, miałam intuicję, że warto się przełamać, najwyżej po prostu mi się nie spodoba. Jani powiedział, że za żadne skarby nie pójdzie, z resztą chciał się spotkać z Ogórkiem, swoim ukochanym kuzynem. Olivka od trzech dni chodzi i być może śpi w tym samym dresie. Jest w fazie gromadzenia energii i nie robi niczego co wymaga najmniejszego wysiłku, więc  też powiedziała, że nie ma mowy. Odmówił również ojciec Janiego, który powiedział, że tylko i wyłącznie nas odwiezie i przywiezie, ale za bramką wejścia jego noga nie postanie. Zostałam więc tylko ja z Fetą i jej siostrami.
     Ubrałam się pięknie. Wyprostowałam misternie moje włosy i byłam gotowa do wyjścia. Pomimo mojej wielkiej niechęci, jak i wszystkich znaków na niebie i na ziemi, że to się nie uda, twardo stałam przy drzwiach. Nie zmieniłam zdania, kiedy nawet spadł deszcz….Naprawdę od trzech tygodni nie było na niebie ani chmury! I właśnie w tedy, kiedy wyprostowałam włosy – spadł deszcz. Wiem  dobrze, że tego cholernego uczucia nie muszę tłumaczyć żadnej dziewczynie, która od czasu do czasu włosy prostuje – to prawdziwy policzek od życia.
     Ponownie w fryzurze barana, wkurzona, z chandrą, ale nadal twardo siedziałam w samochodzie – bo  mówią, że  życie nic nie jest warte, jeśli nie jest uparte!
     Dojechaliśmy. Siostra Fety, w której zawsze kipi gorąca krew, już na wejściu zrobiła awanturę policjantowi, dlaczego musieliśmy parkować tu, a nie tam. W kolejce staliśmy półtorej godziny, obładowani siatkami pełnymi chipsów, popcornu, coli i fanty. Bo wiadomo, że żaden Grek nie rusza się bez tego „podstawowego zestawu podróżnika”. Ojciec Janiego wciąż zdecydowanie  twierdził, że postoi tylko z nami, pomoże potrzymać siatki, a jak już wejdziemy w do środka, to się zmyje i poczeka w samochodzie…Pomyślałam, że zapowiada się naprawdę „wspaniale”…
    Kiedy tylko otworzono bramki, wszyscy w szaleńczym tłumie rzucili się na rozsadzone równo krzesełka. Cóż, za zbieg okoliczności, że mąż Fety nie zdołał przedrzeć się z powrotem przez tłum, na dodatek Feta nie zdołała udźwignąć torebek wypełnionych chipsami i…ups…w zupełnie niewiadomych okolicznościach znalazł się dokładnie jeden dodatkowy bilet. Jak on się tam znalazł – to był prawdziwy  cud! A mąż Fety chyba sam nie wierzył do końca, że naprawdę  wszedł do środka i właśnie za chwilę wysłucha koncertu.
     Zgasły światła. Mąż Fety wyciągnął paczkę z nasionkami dyni, otworzył wkurzony i wyciągnął jedno nasionko. Zjadł jego zawartość i w jeszcze większej furii wypluł łupinę.
    Na scenie pojawiło się trzech śpiewaków. Kiedy wydobyły się pierwsze dźwięki, wiedziałam już, że jeśli jeszcze kiedyś moja intuicja przemówi choć najcichszym szeptem, muszę podłączyć głośnik i na ślepo robić dokładnie wszystko co mówi.
     Koncert był wydarzeniem jakiego nigdy nie zapomnę. Wszystko co słyszałam  obudziło, na wskroś przeszyło moją duszę, wyprało każdą komórkę z wszelkich negatywnych emocji. A zgarnięte dawka pozytywnych emocji na pewno pozwoli przeżyć zimę.
     Kiedy już myślałam, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, w środku koncertu zerknęłam na Fetę. Była ponownie w swoim żywiole, wymachując rękami, nogami, śpiewając całą swoją duszą. W przypływie kulminacji emocji, Feta po prostu wstała z miejsca i nawet ja sama się zastanawiam, czy mi się to przyśniło, ale nie dość że wstała to wyszła na środek, przed samą scenę i po prostu zaczęła tańczyć!
     Wiem dobrze, że takie zachowanie można odczytywać jako szaleństwo, ale również jako oznakę odwagi. A może jedno pokrywa się z drugim…? W każdym razie postanowiłam, że bawię się na tyle dobrze, że udzielę wsparcia Fecie, która właściwie  w ogóle go nie potrzebowała. Za nim jednak odłożyłam telefon, aparat fotograficzny, pokryłam błyszczykiem ustana i oddałam w bezpieczne ręce torebkę, do Fety dołączyła spora grupka i byłam już tylko jedną z wielu tańczących u sceny…
    Tylko przypadkiem zetknęłyśmy się wzrokiem i wiem dobrze, że ona też mi tego nigdy nie zapomni…
     Kiedy koncert się skończył i zaświeciły światła w około męża Fety była górka usypana z nasionek po dyni. Jakoś przeżył to wydarzenie, dzięki Bogu miał dobre zajęcie. Na koniec wydusił z siebie, że nie było tak źle.
    
    Począwszy od rana taniec Fety oraz mój jest, czego można było się spodziewać, głównym tematem rodzinnych żartów. Ale my obydwie jesteśmy z siebie bardzo dumne.
    Dziś za to Feta zabrała mnie na zakupy i kupiła mi zestaw skarpetek w różowe kropki na zimę. Może nie będzie ona, aż tak straszna? Oczywiście bawiłyśmy się świetnie, a ja stwierdziłam że muszę po pierwsze jeszcze lepiej mówić po Grecku, a po drugie zastawiać Janiego częściej w domu.
PS.
Jani bawił się równie genialnie. Razem z Ogórkiem oglądali film pod tajemniczym tytułem  “Zombiland”….
PS2.
Dla bardzo zainteresowanych, albo cierpiących obecnie na chandrę, z pozdrowieniami przesyłam link do jednej  z piosenek koncertu:
 
      
     

3 myśli nt. „Kiedy plaża już nudzi, a morze powszednieje… środa, 7 września 2011

  1. Obojętnie gdzie jesteśmy, jakie jest nasze położenie geograficzne muzyka jest jak terapia! Nie trzeba znać słów by nuty, wokal poruszyły struny duszy!! To jak sama napisałaś katharsis! A za twórce koncepcji “oczyszczenia” uważa się Greka, Arystotelesa!!dzięki linkowi możemy poczuć jego powiew, bo nic nie zastąpi muzyki na żywo :))

Skomentuj Estera Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.