Teraz trzeba zbierać każdy świstek – rachunki posegregowane przez Pomidora. |
Do tematu greckiego kryzysu zabierałam się już od dłuższego czasu – zawsze wydawało mi się, że jest coś ważniejszego do napisania. Doskonale jednak złożyło się, że o greckim kryzysie mogę pisać będąc w Polsce. Odległość jak zawsze zrobiła swoje – w tym wypadku zmieniła moje spojrzenie na tą całą sprawę. Zacznę jednak od zupełnego początku, cofając się o jakieś pięć lat, kiedy to tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z Grecją…
Byłam na drugim roku studiów, kiedy dowiedziałam się, że przyjęto mnie na stypendium Sokratesa do Grecji. Jak tylko dostałam tą informację, nie mogłam przestać skakać ze szczęścia. Powoli rozpoczęłam prawie półroczne przygotowania formalności, systematycznie kontaktując się z uniwersytetem w Grecji. Pamiętam, że dziesięć razy czytałam jedną wiadomość, w której było napisane: „zapewniamy mieszkanie, pełne wyżywienie (śniadania, obiady, kolacje) oraz całoroczny kurs języka greckiego”. Z wydrukowaną kartką byłam nawet u mojego polskiego opiekuna stypendialnego – również i on nie mógł w to uwierzyć. Naszą rozmowę zakończył krótko: „w żadnym innym miejscu nie ma takich warunków – jest pani szczęściarą”.
I rzeczywiście byłam. Bo umowa została spełniona nawet z nadwyżką. Dostałam dwupokojowe mieszkanie(!), które dzieliłam z przesympatyczną Hiszpanką. Jedzenie było wspaniałe. A kurs naprawdę profesjonalny. Dodatkowo uniwersytet fundował nam darmowe pomoce naukowe, wycieczki. Krótko mówiąc – raj na ziemi.
Łał! Tak właśnie żyło mi się przez cały rok, co nie odbiegało zbytnio od standardów każdego innego greckiego studenta, który (prócz darmowych mieszkań) za symboliczne euro dostawał wyżywienie, darmowe książki – zawsze palone na koniec sesji…, co najmniej raz w tygodniu wychodził do tawerny, bawił się w klubach nie szczędząc pieniędzy na drinki. Tak żyło się w Grecji, patrząc na to z mojej perspektywy. Naprawdę – łał! – nie mogłam przestać myśleć, porównując to do warunków w Polsce.
Do dobrych warunków bardzo łatwo jest się przyzwyczaić – banał, o którym wie każdy. Tak jednak nie mogło być przecież wiecznie. Acha! – pomyślałam, kiedy zaczęły przychodzić pierwsze wiadomości o kryzysie. Rok po moim wyjeździe mieszkania w ramach mojego stypendium nie były już darmowe, a ceny jedzenia na stołówce trochę wzrosły. To była jednak z pewnością kropla w morzu potrzeb, bo nie mogło zmienić to już wiele.
Posady w urzędach, które nie mają żadnej praktycznej funkcji. Dodatki do pensji właściwie za nic. Czternaste wypłaty. Ciągłe ucieczki od płacenia podatków. Renty dla każdego, kto choć trochę tylko niedomaga. A przy tym rzesze trzydziestoletnich studentów, którzy wciąż nie mogą zdać egzaminów, bo przecież można zdawać je w nieskończoność. Dorosłych dzieci, które od jakiejkolwiek pracy, wolą po prostu zostać u rodziców. I oczywiście strajki, te ciągłe greckie strajki, o to i tamto – tylko w sumie nie wiadomo właściwie o co?
Do tego przez lata przyzwyczajali się Grecy, ale trudno winić ich samych – jestem pewna, że gdyby nam dać taką szansę, też bez mrugnięcia również byśmy się przyzwyczaili. Problem pojawia się jednak zazwyczaj, kiedy dziecku odbiera się zabawki…
Z cała sympatią do Greków, kiedy słyszę od nich, że w Grecji jest kryzys, dopiero wtedy dochodzi do mnie, że myślimy w dwóch różnych językach. Pamiętam bowiem jeszcze dokładnie polski standard, sprzed jakiś dwudziestu kilu lat: szary papier, wszystko szare, kilometrowe kolejki bo pojawiła się kiełbasa i te pomarańcze, pomarszczone, wysuszone – jakaś karykatura owoca. Jak poważnie rozmawiać z Grekiem o kryzysie, kiedy zazwyczaj chwilę później zaprasza do tawerny lub na kawę? Może już nie tak często jak wcześniej – ale jednak. W sklepach ludzi pełno. W kawiarenkach częsty tłum. Owszem – podrożała benzyna i czasem nawet trzeba wybrać autobus … co za tragedia – aż ciśnie się na usta. Ale za każdym razem, kiedy mówię, że moja wiosenna kurtka pochodzi z secondhandu i widzę rodzaj niesmaku na twarzy – myślę sobie, że nie jest jeszcze w Grecji, aż tak źle.
A może to my Polacy jesteśmy przyzwyczajeni do stałego kryzysu? Pewnie też trochę tak właśnie jest.
Nie mam wiedzy ekonomisty i z daleka trzymam się od polityki. Ale kiedy będąc w Polsce widzę relacje z Grecji, nie przestaje się uśmiechać. Ciągle słyszę o kolejnych rzeszach zwolnionych z pracy, ludziach którzy wylecieli na bruk. Niesamowite – bo przez pół roku w Grecji nie spotkałam nikogo takiego. Nawet wypytując – nie ustaliłam, gdzie przykładowa taka osoba jest?
Spokojnie więc popijam herbatę, bo wiem, że w domu Sałatki nadal nic się diametralnie nie zmieniło. W sobotni wieczór Olivka zapewne wychodzi właśnie do kina, a Feta myśli co ugotować na jutro. Być może w tym tygodniu nie pójdą z przyjaciółmi do tawerny, ale nie jest to jeszcze koniec świata.
Słucham relacji, podglądam wiadomości, ale nieustannie mam wrażenie, że status życia w kryzysowej Grecji jest nadal dużo wyższy niż w ustabilizowanej Polsce. Zachowanie spokoju jest jednak tak mało medialne….
Dla tych, którzy na temat greckiego kryzysu chcą dowiedzieć się więcej, polecam rewelacyjną audycję z radia TOKfm. Ja nie ze wszystkim się tam zgadzam – posłuchać jednak naprawdę warto:
Oburzenie na sytuację w Grecji!
:)Dziwiło mnie zawsze gdy Szwagier po skończonym, poprzedzonym przekąskami b.obfitym obiedzie to co pozostało wywalał do śmieci.Hasło “ja nie chcę paragonu” rzucone w większości sklepów powodowało zmianę ceny.Z racji wieloletnich przyzwyczajeń ciężko będzie tą lokomotywę skierować na właściwe tory.Tak “dzieci,którym ktoś chce zabrać zabawki”O mentalności Greków pewnie jeszcze napiszesz.
:)UWAGA !!!!!!!POLECAM!!!!!WARTO!!!!!POSŁUCHAĆJeśli kogoś interesuje Grecja zza reklamowych folderów,czy opowiadań znajomych polecam audycję o której pisze Dorota.Uwierzcie mi nie będzie to czas stracony.
Wg mnie równeż ta audycja jest rewelacyjna, bo nigdzie nie widziałam / słyszałam omówienia tego problemu tak obiektywnie. W końcu dowiedziałam się tak napawdę co? jak? i dlaczego?Choć nie mogę się zgodzić z niektórymi rzeczami. Dajmy na to: “ceny w Grecji są 3 razy wyższe niż w Polsce” – to jest bzdura!
3krotna przebitka zdarza ale raczej jest wyjatkiem niz norma.Natomiast pamietam z czasow pieluchowych moich dziewczyn, ze przelicznik byl 1:1 (euro vs PLN) a pikanterii dodawal fakt, iz Pampersy sprzedawane w Grecji produkowane sa w Polsce ;-)))
Haha:)) Mnie nigdy nie zdarzyło się płacić w Grecji za coś 3x drożej niż w Polsce. Powiedziałabym, że niektóre ceny się pokrywają: ubrania w sieciówkach (to dokładnie te same ceny co w Polsce), część kosmetyków, usługi (typy fryzjer, szewc) są też dość podobne. Codzienne wydatki są wyższe niż w Pl, ale nie aż tak bardzo. W Polsce niestety ceny ostatnio ostro wzrosły znacznie – CZY KTOŚ TO OPROTESTOWAŁ?:P
sympatyczny Dionis pieknie broni greków, pokazuje jednocześnie nasze, polskie podejście do kryzysowych sytuacji. Dziękuję za możliwość zgłębienia problemu z Twojej i Dionisa perspektywy.
Cała przyjemność po mojej stronie!:)
“Z cała sympatią do Greków, kiedy słyszę od nich, że w Grecji jest kryzys, dopiero wtedy dochodzi do mnie, że myślimy w dwóch różnych językach.”To myslenie to roznice kulturowe.Dla Greka wyjscie do tawerny, kawiarni, restauracji to nic szczegolnego, element kultury dnia codziennego. Nie chce Ci sie gotowac? POjdziemy do Kosty za rogiem. Zaproszenie kilku dodatkowych osob? Zaden problem, im wieksza “parea” przy stole tym lepiej. Tawerny rodzinne, po sasiedzku, bez zadecia.W Polsce to nadal wyzsza polka, zarezerwowana na szczegolne okazje, luksus raczej weekendowy niz codzienny.Podobnie jest z pojeciem postu. Post dla Polaka to ograniczenie czegos, limitowany dostep do rozrywek (imprezy, da niektorych szlaban na net) i potraw (miesa, slodyczy). Tradycyjnie Grek posci ponad 90 dni w roku (40dni przed BN, 40 dni przed Wielkanoca- Wielki Post oraz 15 dni przezd 15 sierpnia), nie liczac bezmiesnych poniedzialkow i srod.Ale bynajmniej nie rezygnuje ze slodyczy, w Grecji kwitnie pieknie nieznana Polakom galaz przemyslu. Podzial na nistisima (postne) i artisima (nie postne). Niezliczone ilosci ciast, ciasteczek, tortow i innych zbytkow w wersji bez jajek, tluszczow ziwerzecych. W trakcie postu przecietny Grek zjada znacznie czesciej odwiedza cukiernie 😉
edit: bezmiesne oczywiscie srody i piatki a nie poniedzialki i srody.
Z tym poszczeniem – akurat tego nie przyuważyłam…Dobra uwaga!Jeśli chodzi o status życia – zgadzam się w 100%. Myślę, że problem jest też w tym, że my Polacy żyjemy pod linią, którą nazwałabym “norma”, Grecy żyją parę centymetrów nad nią. Idealnie byłoby znaleźć w tym ten złoty środek – dla nas jak i dla Greków.
Cześć,Zgadzam się z Basią, że dużo winna/niewinna jest mentalność i kulturalne uwarunkowania, które bronią całej tej sytuacji.Chciałabym jeszcze zaznaczyć, że trochę przypomina mi to, co by nie mówić, Polskę. Też mamy wyraźny podział między regionami bogatszymi i tymi, które od lat borykają się z biedą, bezrobociem itd.Ania
Och, ten podział jest naprawdę duży – wystarczy przekroczyć Wisłę, żeby tego doznać…
Cześć,Zaglądałam tutaj już 3 razy dzisiaj – zero nowych postów, zero komentarzy:(A ja leżę i leżę i nic innego nie mam do roboty.Chcę więcej:)Pozdrawiam,A.
Co się dzieje, ja też czekam i czekam. Dziś już 14. Ale się człowiek rozbestwił, chce czytać i czytać. Pozdawiam
A pomyśleć, jak się czuje Dorota – wiecznie naciskana i w stresie :):):)Swoją drogą pozdrowienia z Lublina.A.
:)) Mimo wszystko to bardzo miło – będzie za 5 minut!, tym razem dla odmiany nie ja – ale szalenie ciekawe – oceńcie sami:DD
strasznie chcialam posluchac tej radiowej audycji ale po kliknieciu na linkab jej tam nie ma..czyzby juz ja zdjeli? czy zle szukam? pomozcie
Oj, zdaje się że niestety zdjęli, jak większość pozostałych… Wielka szkoda! Poszukam jeszcze u siebie, bo ja ją ściągałam na mp3. Jak znajdę to na pewno dam znać i prześlę… Odszukanie może zabrać mi trochę czasu – ale warto, bo to był dobry wywiad. Do napisania!
Ta audycja już wróciła na swoje miejsce, nie wiem – może coś chwilowo remontowali na stronie. Jakby co, to ja mam ją u siebie na mp3 i zawsze mogę podesłać:)
A ja jestem w 50% grekiem żyjącym niestety w Polsce i potwierdzam to co mówi Dorota. Mówię niestety bo tu się urodziłem i kocham Polskę, ale nie nawiedzę polskiej mentalności wszyscy marudzą ale nikt nie wychodzi na ulice. plują nam w twarz a my mówimy że deszcz pada. Powiem Wam jedno ludzie wyjdą na ulicę ale musi by tak źle jak za stanu wojennego a właściwie tuż przed nim. To jeszcze parę lat i sadzę że może się to skończy również rozlewem krwi jak za “komuny”.
Przy każdej wizycie, kiedy jestem w Polsce, to przekonuje się do tego, że grecki kryzys jest lepszy, niż to co obecnie mamy w kraju. Przykro jest mi patrzeć na wielu moich znajomych, przyjaciół, którzy są mądrzy, inteligentni, świetnie wykształceni, obyci, znają języki (tak wyliczać można długo). A pracują lub też nie za najniższe stawki i wmawia się im jeszcze, że są szczęściarzami bo mają ubezpieczenie. Tak… szczyt szczęścia i iść do lakarza z NFZ. A jest tak i nikt nie wystawia nosa, z prostego powodu – jesteśmy przyzwyczajeni. Może ktoś się obudzi, jak się okaże, że wszyscy młodzi Polacy siedzą w Irlandii. Przecież stopniowo tak właśnie się dzieje…