Zaczęło się zupełnie niepozornie. Mała, wychudzona kotka, bez sierści w okolicach nosa, raz na jakiś czas przychodziła do naszego ogrodu i patrzyła na mnie, siedząc przy oknie. Kotka zjawiła się zazwyczaj rano, a mi robiło się przykro na myśl, że ja jem, a ona jest głodna. Niczego się nie domagała. Zjadała dokładnie wszystko co dostawała, z możliwą tylko dla kotów wrodzoną godnością.
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zaczęłam nazywać ją Mietka. A kiedy dostała już swoje imię, równie niepostrzeżenie, mimo że nawet nigdy jej nie pogłaskałam, stała się mi bliska. Bardzo lubiłam, kiedy przychodziła tak co rano, zwłaszcza kiedy byłam w domu sama. Po zjedzonym razem śniadaniu, siadała na parapecie i patrzyła na mnie w niemym porozumieniu, jakie czasem zdarza się między człowiekiem, a jego zwierzakiem. Kto posiada lub choćby posiadał kiedyś w zwierzęciu przyjaciela – rozumie bez słowa.
Po pewnym czasie Mietka nabrała na wadze, jej sierść stała się świetlista, a brzydka plama z okolicy nosa pokryła się białym meszkiem.
Szybko okazało się, że za murkiem, w ogrodzie gdzie nikt nie mieszka, Mietka wychowuje czwórkę nowo narodzonych dzieci. Rezolutne kociaki coraz częściej przeskakiwały na nasz teren. Ot powód jej chudości – Mietka swoje małe karmiła przecież piersią!
Cała rodzina, nawet mimo, że na współ dzika, w ogrodzie zachowuje się wzorowo. Znając trochę kocie zachowania, karmimy koty tylko dwa razy dziennie. Rano, punkt dziewiąta i wieczorem kiedy tylko zaczyna rozbrzmiewać dzwonnica kościoła. Kociaki chodzą jak w zegarku, chociaż raczej go nie używają. Zjedzą co trzeba, trochę pograsują i już ich nie ma. Mietka zazwyczaj zostaje na parapecie chwilę dłużej, żeby przez kilka minut poobserwować co takiego robię.
Koty nigdy nie dają się głaskać, a ja w świadomości ich potencjalnych chorób, nigdy do tego nie dążę. Dla każdego przeciętnego kociarza, już sam widok małych kociaków grasujących w ogrodzie, jest wystarczająco fascynujący. A fakt, że kotka karmi przy nas mlekiem, to znak szczególnego zaufania.
-Przecież karmimy je o szóstej! – powiedziałam do Janiego, kiedy przed pójściem spać, skradł się do lodówki, żeby nalać im mleka.
-No dobra. Ale przecież sama powiedziałaś: „Mietka jest samotną matką i na dodatek jeszcze karmi piersią.” Zresztą, poza nami nie ma tu nikogo…
Jak patrzę na ta gromadkę kociąt powraca pragnienie, by znowu jakiegoś przygarnąć. Bardzo bym chciała.Niestety nie mam takiej możliwości.Jedyne co mi pozostaje to obserwacja i próba nawiązania kontaktu z jednym dzikusem, który pojawia się na moim podwórku od czasu do czasu i kot sąsiadów.Jednym słowem: zazdroszczę dzikich lokatorów:)
Dzikusy się coraz bardziej usamodzielniją, bo zjawiają się już nie tak często:)) Na szczęście porobiłam zdęcia:)
No to rodzina Wam się powiększyła! Zgadzam się co do tego że widok buszujących kociaków jest jednym z najmilszych na świecie a koty to stworzenia nadzwyczajne o czym wie każdy kto miał to szczęście że został obdarzony ich zaufaniem. A rudy kot w domu to podobno dużo szczęścia ( tu widzę dwa) podobnie jak trójkolorowy…Ja też życzę Tobie, Janiemu i kotom żeby Wam się dobrze działo!
Dziękuję! My tymczasem już po wspólnym śniadaniu:))
Och cudowne te kociaki! Przyznam, że zazdroszczę Ci tej Mietki… Chciałabym w mieszkaniu kota, ale na 3 piętrze nie miałby jak wychodzić, a nie chciałabym zwierzaka na nudnawy żywot skazywać. Przynajmniej mamy niedaleko od nas ciszy zaułek, gdzie odwiedzamy bezpańskie koty. Jeden już nas zaadoptował i po naszych wakacjach podszedł z wyrzutem w głosie, że tak długo nas nie widział 😉
Aaa:))) Koty są cudowne! A szczególnie Mietka:)) Tylko ostatnio się martwię, bo jej nie było od jakiegoś tygodnia… Ale jak ją zobaczę (mam taką nadzieję!!)to od razu wysypię całego Whiskasa – bez względu na porę!
Cudne widoki, sama buzia się uśmiecha, a tekst – oddaje ducha atmosfery. Pozdrowienia
Ty masz kotkę Mietkę, a ja mam suczkę Tereskę 🙂 hehe też super psina mi się trafiła 🙂 Pozdrawiam !
Mietka niestety zwiała… A szkoda, bo super była! No nic, muszę porobić zdjęcia maluchom, bo już tak powyrastały – szok, jak one rosną! Zakochana w nich cała ulica:)) Cudownie, że jednak przetrwały:)))