Podczas wczorajszej wizyty w tawernie, prócz dania honorowego, czyli greckiej sałatki, zamówiliśmy również specjalność tawerny – ośmiornicę. Muszę przyznać, że przed moją pierwszą wizytą w Grecji, na sam widok owoców morza robiło mi się mdło. Nie przekonało mnie również to co podawano w polskich restauracjach. A od tej pory uważam, że powinno się prawnie zakazać jedzenia owoców morza w miejscu, gdzie morza nie widać.
Wszystko zmieniło się kiedy kilka lat temu skosztowałam swoją pierwszą krewetkę, podaną z kieliszkiem białego wina, przy akompaniamencie fal. Tego nie da się podrobić! A od czasu pierwszego kęsa, zwariowałam na punkcie wszelkich owoców morza (swoją drogą, to naprawdę udane określenie dla tego typu jedzenia).
Ośmiornica, która została nam podana, była prawdziwym mistrzostwem kulinarnym. Zamarynowana w oliwie z oliwek, occie, cytrynie i ziołach, a później dobrze wygrilowana, rozpływała się w ustach, pozostawiając niepowtarzalny, lekko kwaskowaty smak. Na talerzu nie pozostawiliśmy właściwie niczego, bowiem nawet pozostałość oliwy smakuje genialnie, kiedy moczy się w niej świeży chleb.
-Jak smakowało? – zapytał przechodzący obok kelner.
-Wyśmienite! – odpowiedzieliśmy zgodnie przełykając jeszcze kęsy. Nie mogąc się nie powstrzymać, poprosiłam kelnera, żeby zdradził co jest sekretem tego, że ośmiornica była tak niesamowicie miękka. Ten, ponieważ przy pustym lokalu nie miał niczego do roboty, dosiadł się do stolika, postawił przed sobą szklankę z obowiązkową zawsze i wszędzie kawą i zaczął swoją opowieść…
Po pierwsze, to wielkie szczęście złowić ośmiornicę. Nie zdarzają się często, a przy tym są niesamowicie mądre i sprytne, dlatego tak ciężko jest je złapać. Niektórzy mówią, że ośmiornica jest jednym z najmądrzejszych stworzeń na tej planecie – wyobrażacie sobie koordynować ruchy tyloma kończynami?
W każdym razie, kiedy już ma się to wielkie szczęście, że złowiło się ośmiornicę, trzeba chwycić ją umiejętnie, bo może ugryźć. A kiedy wyłowi się ją już z morza – zaczyna się prawdziwa praca. Najeży najpierw znaleźć wielki, szorstki kamień. Im bardziej szorstki tym lepiej. Jak jest już kamień – trzeba jedną ręką mocno chwycić ośmiornicę i jeszcze świeżą i żywą walnąć o skałę! Nie za mocno, żeby od razu nie umarła! Trzeba walić póki żywa, co najmniej pół godziny. Dzięki temu mięso będzie miękkie i delikatne…
W tym momencie przełknęłam ostatni kęs ośmiorniczki…Przecież mogła być czyjąś mamą…
Kiedy już tak pół godziny wali się nią o kamień, należy co jakiś czas delikatnie rozcierać. Prawdopodobnie jest to moment, w którym już nie żyje, ale dopiero w tedy przekręca się jej głowę i wyjmuje mózg. Broń Boże wcześniej! Dobrze jest jeszcze trochę poszorować nią o kamień, dla pewności, że mięso będzie naprawdę delikatne…
To na talerzu, było doprawdy delikatne – nie mam wątpliwości…
Dopiero tak przygotowaną ośmiornicę wywiesza się na sznurku na słońcu, żeby słońce zrobiło swoje. Musi tak wisieć trochę, a jak już odpowiednio się wysuszy jest gotowa do marynowania!
Niesamowite, bo ja do tej pory myślałam, że te wiszące na sznurach ośmiornice, to jakiś rodzaj letniej dekoracji, jak światełka na choince. To nic, że zazwyczaj na wiszących ośmiornicach dosiadają się muchy i kto wie, co tam jeszcze… Jakby w odpowiedzi na moją myśl usłyszałam od odchodzącego już kelnera…
Zasada naprawdę dobrej, greckiej kuchni jest taka: im jedzenie brudniejsze – tym lepsze! Hahahaha!!!
-Czy to był żart? – spytałam błagającym wzrokiem Janiego.
-Myślałem, że o tym wiesz. Nie martw się tak, one podobno tego nie czują. Z resztą to naprawdę fajna zabawa – przygotowywać ośmiornicę. Raz udało się mi złapać. – odpowiedział naprawdę dumnie, potwierdzając swoją opowieścią to co mówił kelner.
Poprosiłam o jeszcze jeden kieliszek wina… Nie mogłam wyzbyć się z głowy myśli, że w morzu wyglądają tak sympatycznie. Poza tym przecież mogą mieć rodziny… Życiowe plany… Marzenia…
No, może się trochę rozkleiłam, ale mam wielką nadzieję, że sposób przyrządzania krewetek nie jest tak drastyczny. Póki co powstrzymam, się od dociekań…
Dozwolone od lat 18stu…:)
Nie chce cie martwic, ale krewetki to jeszcze gorsza sprawa 🙁 W grecji pewnie sa z polowu, ale tych hodowlanych nie zjadlabym za zadne skarby swiata.
O nie… Nie będę dociekać! Za żadne skarby – chyba wolę tkwić w błogiej nieświadomości… Są takie pyszne….