Ogórek i Ocet wracają do mamy… piątek, 20 lutego 2015

    Co prawda typowa grecka mama pewnie by się ucieszyła z faktu, że jej synowie wracają do domu i tym samym rodzinne gniazdo znów zostaje wypełnione. Wszak, nigdzie na świecie nie ma lepiej niż u mamy! Cytryna jest jednak pewnym wyjątkiem.

     Od momentu, kiedy Ogórek i Ocet wyprowadzili się z rodzinnego domu, minął mniej więcej rok. Plus minus okrągłe dwanaście miesięcy. Przez ten czas sprawy w domu dowodzonym przez Cytrynę nieco się pozmieniały…

 

      – Nie pamiętam kiedy ostatnio było mi tak dobrze!  – wyznała Cytryna. – Od prawie trzydziestu lat miałam ich na głowie. Trzydziestu! Najpierw pieluchy i nieprzespane noce. Odkąd zaczęli mówić – wieczne  kłótnie, a następnie walki na pięści.  Później przez cały czas gotowanie, pranie, sprzątanie, prasowanie. Ten  nie zje tego, a tamten tamtego. Następnie burza hormonów, wszystko na „nie” i jeden wielki wysyp pryszczy. A czy ktoś mi za to wszystko podziękował? Jakieś źdźbło na imieniny, albo Dzień Matki? Nie, bo przecież synusiowi okazywać uczuć  nie przystoi.  Poświęciłam trzydzieści lat na ich wychowanie. W tym lata mojej młodości. Teraz mam dosyć! Nigdy więcej!  I niech nawet moja teściowa mówi co chce! Teraz liczę się ja! A co sądzą o tym  inni – mam to w jednym, wielkim poważaniu!

        Zakończyła wypowiedź Cytryna.

    Jaka rewolucja zaszła u niej przez ten rok? Matka Ogórka i Octa, bynajmniej nie siedziała w oknie, wypatrując powrotu synów.  Nabrała za to wiatr w żaglach i otworzyła swój mały interesik…

***

     W Grecji szalenie popularne jest lotto oraz kupowanie losów na loterii. Zazwyczaj w każdym większym bądź mniejszym mieście, znajdziecie  krążącego starszego pana, który sprzedaje losy. Starsi, skromnie ubrani, z kapeluszami na głowach. Często wyglądają jak bohaterowie z bajek Andersena, albo jak postacie, które przeniosły się w czasie. Cytryna przez całe życie kupowała namiętnie owe losy, urozmaicając sobie czas graniem w lotka. Mniej więcej po historycznej wyprowadzce synów, na owej loterii wygrała całkiem pokaźną sumę.

      Wszyscy zakładali, że sumka ta stopnieje w przeciągu kilku dni,  jako że (co sama otwarcie przyznaje) Cytryna z zamiłowania jest zakupoholiczką. Najbardziej przewidywalny bieg wypadków był taki, że całość zostanie zainwestowana w kosmetyki, nowe perfumy… kilka nowych perfum, ubrania, ubrania i raz jeszcze ubrania, nowe ozdoby i bibeloty do domu.

     Cytryna całą zdobytą kwotę włożyła jednak do koperty, a następnie ją zakleiła. Położyła ją sobie na nocnym stoliku przy łóżku i za każdym razem, kiedy szła spać, a później wstawała, zastanawiała się co takiego zrobić z  zawartością tej koperty.

     -W sumie to mam już wszystko, nawet w kilku egzemplarzach. Nie zapominając o kosmetycznych zapasach… Ale tak naprawdę… w życiu przecież  nigdy nie za wiele jest różowego… – pomyślała zasypiając, chyba nie do końca zdając sobie sprawę  o co jej  samej chodzi. Następnego dnia, sekundę po obudzeniu – już doskonale wiedziała…

     Kilka dni później w dawnym pokoju Octa znalazł się malarz pokojowy, kilka wiader z farbą o dwa tony intensywniejszą niż pudrowy róż i wszelkie inne przedmioty służące do malowania. W ciągu jednego dnia, wszystkie meble z dawnego pokoju Octa oraz dokładnie wszystkie rzeczy, które miał wynieść / zabrać / zutylizować, ale jeszcze  tego nie zrobił, znalazły się na wysypisku śmieci. Po kilku dniach cały pokoik był odnowiony. Stał zupełnie pusty, nie mieszcząc w swojej przestrzeni, ani jednego przedmiotu. Rześko pachniał świeżością. Świeżością nieco  landrynkową, ale to właśnie ten odcień zawsze dodawał Cytrynie dobrej energii. Co jakiś czas wchodziła do środka pokoiku i wciąż nie mogła uwierzyć w to, co z nim się stało. Przechadzała się po niewielkiej  różowej przestrzeni, czasem z filiżanką kawy. Planowała gdzie stać będzie stolik. Jakie dobrać do niego krzesła. Przyda się jeszcze niewielki regał. Koniecznie będzie również  i lustro. Oraz kilka małych, kobiecych bibelotów, które ocieplą przestrzeń.

      Wyszukiwanie mebli, dobieranie akcesoriów, ozdób oraz specjalistycznego sprzętu, Cytryna rozłożyła w czasie, tak by móc się wszystkim nacieszyć. Całość procesu zsynchronizowana była z kursem, na który uczęszczała przykładnie i nadzwyczaj systematycznie w każdy wtorek i piątek, punktualnie o osiemnastej. Nie spóźniła się ani razu. Zawsze była co najmniej piętnaście minut wcześniej by mieć czas na pogawędkę z nowo poznanymi koleżankami. Wiedziała dobrze, że jak wszędzie indziej, również i w tym fachu, szalenie ważne są znajomości.

      Od planu do jego realizacji upłynęło ponad pół roku. Kiedy na największej ścianie, dokładnie na jej środku, została zawieszona cienka, biała ramka z dyplomem ukończenia kursu, mniej więcej w tym samym czasie w owym różowym pokoiku znalazły się pierwsze klientki.

     Co prawda Cytryna trzy razy powtarzała Octowi, mówiąc głośno i wyraźnie, że jego pokój już nie istnieje, ten wciąż nie dawał w to wiary. O fakcie, że jego matka nie rzuca słów na wiatr, przekonał się, kiedy z torbami w rękach i pokaźną ilością papierowych kartonów przekroczył próg rodzinnego domu. Powoli otworzył drzwi od swojego dawnego pokoju, już intuicyjnie  bojąc się tego co za chwilę zobaczy…

     Drzwi cicho zaskrzypiały. Po ich otworzeniu, dawny pokój Octa, zaprezentował się mu jak wnętrze mydlanej bańki. Wszystko w nim było niby niemożliwe, ale na nieszczęście – tak realne. Wszystko było tam różowo – landrynkowe, a  dodatki porażały  śnieżną bielą. Przy ścianie stał niewielki regał, z pedantycznie ustawionymi lakierami. Tuż obok okna przyozdobionego białymi firankami, stał niewielki, biały stoliczek, a przy nim –  dwa wygodne krzesła. Wszędzie czuć było zapach acetonu.

     Ocet tylko cicho jęknął, a potem grzecznie się ukłonił. Klientka, która siedziała przy stoliczku, miała wyraz twarzy raczej srogi. Cytryna  nawet  na chwilę nie oderwała wzroku od swojej pracy. Pokrywanie paznokci czerwonym lakierem wymagało całkowitej koncentracji. Jedna mała nieuwaga i czynność tę trzeba będzie powtarzać.

    Ocet zamknął drzwi od  różowego świata, czując  jak w piersiach wali mu serce. Wiedział już, że w tym właśnie momencie jego wydłużone dzieciństwo nieuchronnie dobiegło końca.

      Co prawda Cytryna zaakceptowała powrót Ogórka i Octa, jednak ostatnią  rzeczą, na którą by sobie pozwoliła, było zrezygnowanie ze swojego właśnie otworzonego  salonu manicure, który z dnia na dzień przynosił nie tylko coraz więcej satysfakcji, ale i konkretne pieniądze. Ponadto Cytryna uwielbiała poznawać nowych ludzi i nad wszystko naprawdę kochała malować paznokcie. A poza tym… Miała wszystkie istniejące odcienie różowego lakieru i dobry pretekst, by kupować ich jeszcze więcej!

     Co natomiast stało się z Ogórkiem i Octem? Cytryna zaoferowała im dawny pokój  Ogórka, w którym musieli zmieścić się razem.  Zaplanowała sobie, że jeśli wsadzi ich do jednego pokoju, długo ze sobą nie wytrzymają, więc przynajmniej jeden znów szybko się wyniesie.

      Piętnaście metrów kwadratowych… Dwa łóżka. Dwa gigantyczne monitory od komputerów. Stosy porozrzucanych skarpetek, wśród których żadna nie mogła znaleźć sobie pary. Niekończące się ilości płyt CD. Jakiś bliżej nieokreślone męskie gadżety. A na środku drzwi wejściowych – wielka dziura wybita Ogórkową pięścią…

      Co takiego tam się działo? O tym już w kolejnym odcinku…

 

Jak nauczyłam się, że miło jest być miłym człowiekiem… sobota, 24 stycznia 2015

 

        Pieczywo kupujemy przeważnie w tej samej piekarni. Mają tam kilka rodzajów bardzo dobrej jakości chleba. Proste ciastka o smaku cynamonu, pomarańczy lub wanilii. Przy wejściu stoi niewielki ekspres, dzięki któremu czekając w kolejce można również zamówić kawę na wynos. Uwielbiam takie miejsca, w których jest tylko kilka towarów, ale zawsze są one bardzo dobrej jakości. Nigdy jednak nie przywiązywałam większej uwagi to tej banalnej czynności, jaką jest kupowanie chleba.

     Zazwyczaj wybierałam się tam sama, między wizytą na poczcie, w sklepie i warzywniaku. Pewnego dnia do naszej piekarni poszliśmy razem  z Janim. Cel był prosty. Mieliśmy kupić pół kilograma chleba. Tak na ważnym marginesie – chleb w Grecji kupuje się nie na bochenki, a na kilogramy!

    Weszliśmy do środka. Prócz nas i znajomej mi sprzedawczyni, nie było tam nikogo.

    -Pół kilograma chleba proszę! O! Tego! – powiedziałam i wskazałam dłonią na bochenek, o który mi chodzi. Zapłaciliśmy. Wyszliśmy.

      Jani był zszokowany.

     -Co ci się stało? – spytałam widząc jego wyraźnie zmieszaną minę.

     -No… Jakby ci to powiedzieć… Wiem, że co prawda mieszkamy teraz prawie że na wsi, ale nie musisz zachowywać się jak stary chłop, który właśnie wraca z pola.

   -Co???

    Bardzo cenię tę cechę Janiego,  że absolutnie wszystko mówi prosto z mostu, bo w gruncie rzeczy na dłuższą metę pozwala to uniknąć wielu konfliktów. Tym razem zupełnie  jednak nie wiedziałam o co mu chodzi.

    -Jaki ze mnie chłop? Co ja takiego powiedziałam? Nie wiem o co ci chodzi…

    -A nie widziałaś miny tej sprzedawczyni?…

    -No właśnie! Ona tak ma! Wyobraź sobie, że zawsze jak tylko wchodzę do sklepu, to ma taki nadęty, obrażony wyraz twarzy!

    -Bo ty pewnie zawsze tak kupujesz od niej ten chleb!

    -Ale jak na Boga mam kupować! Cóż w tym jest niestosownego?

    -A może by tak zacząć od „dzień dobry!”, „jak się pani dziś ma?”, a później  „proszę”, „dziękuję”, „miłego dnia”. Możesz się również  nawet lekko uśmiechnąć. Lub też dajmy na to… nawiązać  kontakt wzrokowy. Brzmiałoby lepiej niż: „pół kilo chleba!”.

    -No może… – przyznam, że powiedziałam tak żeby dał mi w końcu spokój. Trochę czułam, że ma rację, ale do końca jeszcze tego nie rozumiałam. Przecież ja tylko kupuje chleb! Zrzuciłam to na różnicę kulturową i machnęłam ręką. Jeślibym robiąc jakiekolwiek zakupy w Polsce… czterdzieści dekagramów sera, pięć plastrów szynki, dwie piersi z kurczaka… zaczęła rozmowę od „jak się pani miewa?”, uznano by mnie za dziwaczkę… Kilogram sera! Następny…Pięć plastrów szynki! Kolejny… Dwie piersi z kurczaka! Kto ma czas na rozbudowany dialog stojąc w sklepowej kolejce?

     Do tematu już nie wracaliśmy. Jednak uznając rację innej kultury, postanowiłam być rzeczywiście  milsza i rozbudowałam nieco moje słownictwo, które używam w sklepach.

***

       Przenieśmy teraz czas i miejsce akcji. Jestem na Korfu. Jest środek upalnego czerwca. Wracałam właśnie z miasta. Dzień był okropny. Jeden z typu: „nic mi się nie uda, chwila moment, a świat cały zawali się i runie mi prosto na głowę”. Na wyspie byłam już wtedy zupełnie sama. Jani wyjechał jakiś tydzień, dwa wcześniej. Nie znałam jeszcze prawie nikogo, więc zwyczajnie było mi smutno! Wracając do domu, weszłam do kwiaciarni, w której jakiś czas temu kupiłam sobie kwiatka. Taka banalna rzecz, a zawsze poprawia mi humor.  Sytuacja kryzysowa, więc potrzebne są mi pomarańczowe tulipany! Na dodatek sprzedawca w kwiaciarni był naprawdę miły. Weszłam do środka. Kojąco zapachniało kwiatami.

    -Witaj Dorota! Jak się masz? O fajnie, że znów tu jesteś! Jak tam te ostatnie margarytki? Długo stały? Dziś mamy właśnie świeżutkie tulipany… Sprawdź jak pachną!

      Kiedy tak stałam, pomyślałam że za chwilę  się rozbeczę. Typowa baba – zupełnie nie wiedząc  dlaczego? Po jednej wizycie, sprzedawca  pamiętał moje imię. Pamiętał jakie kwiatki kupiłam wcześniej. I był zainteresowany tym jak ja się czuje. Więc… nie byłam już taka anonimowa… Ktoś mnie znał i wiedział jak mam na imię…

     Kupiłam kilka prześlicznych tulipanów, które zostały pięknie obwiązane kokardą. Tyle.

     Kiedy wracałam do domu, zrozumiałam o co tych kilka miesięcy wcześniej chodziło Janiemu.  Z tą naszą piekarnią i moim kupowaniem chleba. Poczułam to na własnej skórze. Dlaczego zwyczajnie – warto być miłą… A w zwykłej sprzedawczyni, sprzedawcy, sekretarce, kasjerce, kasjerze… zawsze przede wszystkim  widzieć drugiego człowieka.

 

 

Podziel się ze mną swoją ciekawością! Prośba do czytelników… wtorek, 6 stycznia 2015

     Ta myśl krążyła mi po głowie już od jakiegoś roku, ale widocznie potrzebowała czasu by wystarczająco urosnąć. Teraz mam już konkretny pomysł, całą koncepcję i plan. Dla mnie rok 2015, to 12 miesięcy  między innymi  pracy nad moją pierwszą książką. Pisanie  jest już w toku i właśnie zarysowują się pierwsze strony.

 

     Jak zapewne się domyślacie, książka będzie o Grecji. Choć w myślach nazywam ją przewodnikiem, w tradycyjnym tego słowa znaczeniu nie ma z nim wiele  wspólnego. Jest to przewodnik, ale  po greckiej kulturze, tradycji, mentalności oraz  codzienności. Wszystkim tym, co kryje się w głowie typowego mieszkańca tego niezwykle ciekawego kraju, a co dla nas jest odmiennym zaskoczeniem.

     Tutaj  ogromna prośba do Ciebie, mój drogi czytelniku, ponieważ to właśnie Ty będziesz potencjalnym adresatem takiej książki. Jeśli bowiem zaglądasz na tego bloga, Grecja jest tematem, który z pewnością Cię interesuje.

Napisz  w komentarzu lub wyślij  do mnie maila (dizzy70@wp.pl) i  powiedz…

Jakie tematy związane z Grecją interesują Cię najbardziej? Czy jest to religia? Polityka? Kultura? Muzyka? A być może zwyczajne  życie codzienne? Czy chciałbyś, aby w takiej książce konkretny problem  został szczególnie rozwinięty? Być może istnieją tematy, które Cię zupełnie nie interesują i nie warto tracić na nie stron? Czego o Grecji chciałbyś się dowiedzieć? Co takiego w Elladzie podoba Ci się lub interesuje Cię najbardziej? Na co powinnam zwrócić szczególną uwagę?

Będzie dla mnie ogromnie pomocne jeśli podzielisz się ze mną swoją ciekawością. Każdy Twój pomysł, wskazówka są tu  niezwykle cenne!

 

 

Ale… Ale… Jak dokładnie ma na nazwisko mój przyszły mąż, czyli Jani?… środa, 23 kwietnia 2014

     Co prawda przygód, które miały miejsce przy naszej ostatniej wizycie u Sałatki, jeszcze nie koniec. Jednak  temat który obecnie jest na tapecie jest na tyle zajmujący, że nie sposób nie podjąć go na gorąco. O tym, jak świętowaliśmy urodziny Olivki oraz o modowych poglądach Oliwy z Oliwek będzie po drodze. Teraz zupełnie na gorąco – czas przejść do tematu naszego ślubu;)))

       Ha! Tak łatwo jednak nie będzie…  Ślub nawet jeśli jedynie cywilny, to w Grecji sprawa dość skomplikowana. Zwłaszcza jeśli jeden z partnerów nie jest Grekiem. Poprzedza go dość długi i pomotany  proces załatwiania spraw urzędowych. Nasze papiery zaczęliśmy załatwiać właściwie już na początku roku… Jak się jednak okazuje, wcale nie było na to zbyt wcześnie…

     Moją wizytę w Polsce przedłużyłam po to, żeby ze spokojem załatwić wszystkie formalności związane ze ślubem w Grecji. Żeby wszystko załatwić – dobrze jest przyjechać do kraju. Jednym z kilku dokumentów, jaki był mi potrzebny było „pozwolenie do zawarcia małżeństwa za granicą”. Niby prosta rzecz. Najpierw należy udać się do Urzędu Stanu Cywilnego w miejscu zameldowania. Poprosić o wydanie takiego dokumentu. Podać swoje dane oraz imię i nazwisko partnera. No właśnie… Nazwisko swojego partnera…

     Jak ma na nazwisko Jani…? Nic trudnego! Rzecz jasna o tym wiedziałam. Ale zaraz… Chwilkę… Jak dokładnie się je pisze, tak żeby na bank nie popełnić żadnej literówki… Ach! Proszę jaka jestem sprytna! W torebce miałam dopiero co wydrukowane zaproszenia na ślub. Przepisałam nazwisko Janiego, podałam sympatycznej urzędniczce i po sprawie.

     Dokument miał być gotowy następnego dnia. Kiedy tylko miałam mieć go w rękach, czekał mnie wyjazd do Warszawy. Tam  moje dokumenty należało zaopatrzyć  w tzw. „apostille”. Do stolicy dość mi się śpieszyło, bo krótko po tym czekał mnie  lot do Grecji, a jeszcze przed tym cała  lista spraw do załatwienia.

     Wróciłam do domu i coś mnie tknęło. A. E. I. O. U. O. E.  I tym podobne… Jak właściwie piszę się nazwisko Janiego? Czy na pewno tak jak jest na zaproszeniach?

      Wieczorem zadzwoniłam do Janiego,  ot tak dla pewności. Jak się okazało w wersji łacińskiej nazwiska, które wpisałam w dokumentach były WSZYSTKIE możliwe błędy…  Dlaczego? W greckich dowodach osobistych dane zapisane są po grecku jak i w wersji łacińskiej. A greckie  nazwisko Janiego w łacińskim alfabecie można napisać co najmniej(!) w dwóch wersjach! Dlaczego? W przeciwnym razie życie byłoby stanowczo za nudne…

    -Dlaczego do zaproszeń podałeś mi inne nazwisko niż to, które jest na twoim dowodzie???!!!

    -Bo… Tego… No… Jakbym napisał tak jak jest w dowodzie, to nikt by poprawnie nie przeczytał.

    -No, ale przecież zawsze powinno się podawać, to które jest w dowodzie!

    -Moim zdaniem,  w dowodzie  nazwisko w wersji łacińskiej mam napisane błędnie.  – w Janim odezwał się najprawdziwszy Grek, który wie wszystko lepiej.

    -Jak to masz „błędnie”?

    -No tak… Jak przeczytasz tę łacińską wersję dokładnie tak jak jest w dowodzie, to zabrzmi  inaczej niż tak jak się wymawia. Więc ja podaje zawsze tę „lepszą”, czyli „moją”  wersje!

    -Acha… To ciekawe… Ale jak to „lepsza” wersja? To ile ich, tak z ciekawości – jest?

    -Och! Co najmniej ze dwie, albo i  trzy… Bo  takie „e” dla przykładu można w łacińskim  alfabecie napisać na kilka sposobów. Tak samo jest z „i”. – Jani zaczął drążyć temat, ale to biorę już w nawias.

    -Dobra. Dajmy już z tym spokój! Nie mam teraz na to siły! W takim razie jutro nie jadę do tej Wawy. Wszystko trzeba będzie poprawiać… Ale najważniejsze. Powiedz mi – jak pisze się twoje nazwisko, w łacińskiej wersji dokładnie takiej jaka jest w dowodzie? – próbowałam, choć było to trudne, jednak zachować spokój.

     -Poczekaj…  Wiesz co… Już sam nie wiem… Muszę znaleźć ten dowód…

      Myślę, że w tym momencie wszelki  komentarz jest zbędny…

      Jak pisze się nazwisko mojego przyszłego męża? W tym momencie rozkładam ręce… Trudno jest mi powiedzieć… Czuje się jednak usprawiedliwiona. Bo jeśli sam Jani nie pamięta, to jak ja mam to wiedzieć?     Dodam tylko tyle, że nie komplikując życia sobie, rodzinie, przyjaciołom  i wszystkim urzędnikom w Polsce, jeśli chodzi o moje nazwisko – pozostaje ono niezmienne!  Przynajmniej, wiem dokładnie jak się je pisze;)))

     Wszystkie potrzebne dokumenty z Polski, udało mi się zdobyć na czas. I z całym kompletem wyleciałam do Grecji. W samolocie siedziałam z błogą  myślą, że wszystko jest już prawie załatwione. Wystarczy wyznaczyć datę i rozesłać nasze  urocze zaproszenia. Jeszcze wtedy nie przeczuwałam, że prawdziwa zabawa dopiero się zaczyna… Ale o tym – w swoim czasie!

 

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

 

 

Sałatka w pełnym składzie! Wizyta w Cytrynowym Domu

  -Tak! Tak! Tak! Już wszystko wiem! Jani zrobił mi dokładny wykład! – uchyliłam  drzwi  i  w Cytrynowym Domu znalazła się Olivka. Drzwi zamknęłam, ale buzia mojej przyszłej szwagierki pozostała otwarta. W międzyczasie Olivka położyła na podłodze trzy spore walizki.

     -Przyjechałam tylko na dwa tygodnie! Oczywiście, jeśli mnie ubłagasz… – w tym miejscu znaczące spojrzenie spod brwi – to mogę zostać duuuużo dłużej! Nie ma   żadnego problemu! Poza tym – już wszystko wiem! Przeszłam z Janim szkolenie. Zasada numer 1 – żadnych imprez. Zasada numer 2 – moich gości zapowiadam nieco wcześniej. Zasada numer 3 – nie rozsiewam po całym domu kosmetyków. Zasada numer 4 – nie krzyczę bez powodu… Z tym ostatnim, to przyznam że nie wiem o co chodzi… Ale nie ważne! Wracając do tematu… Gdzie mogę postawić moje walizki, tak żeby nikomu nie przeszkadzały i żeby było, że jest kultura i te sprawy.
    -Cześć Olivka! – wtrąciłam swoje dwa słowa.
    -Ach! Zapomniałam o najważniejszym! Cześć i jak się miewasz?
    -Całkiem nieźle! A ty?
    Olivka nagle schyliła głowę, a później spojrzała w dal, w nieokreśloną przestrzeń. Nie mówiła nic tylko wypuściła powietrze:
    -Achhhhhh…
    -Co się stało? – siadłyśmy razem na kanapie. –Chcesz się czegoś napić?
    -Nie dziękuje… Chociaż może… Masz Fantę?
    -Mam.
    -To wspaniale… Widzisz Dorota… To być może jedna z moich ostatnich greckich Fant w najbliższym czasie…
    Pomyślałam o najgorszym.
   -Olivka… Co się dzieje?
-Chyba będę musiała wyjechać i to bardzo, bardzo daleko…
   -Gdzie?
   -Do Dubaju! Będę ubierać się cała na czarno… Podobno nawet na głowie mam nosić taki czarny worek… Zero makijażu… Nic z włosami… Nawet o malowaniu paznokci mogę tylko pomarzyć… Kino. Kawiarnia. Jakiś niewinny shopping … Zapomnij!
    -Co???!!! Wyjeżdżasz  do Dubaju???
    Jak to zwykle w strategicznych dla życia momentach, zadzwonił telefon. To znaczy… tak naprawdę nie zadzwonił dokładnie w tamtym momencie, ale oczywiście w pierwszym odcinku wszystkiego Wam nie opowiem. Telefon zadzwonił dopiero wieczorem, ale ja i tak nieszybko dowiedziałam się o co chodzi z tym Dubajem.  W każdym razie, dowiedzieliśmy się, że Feta wraz z Pomidorem będą u nas już  następnego dnia  w okolicach czwartej.
      -Wiem! Wiem! Mam się tylko relaksować i niczego nie sprzątać! – powiedziała Feta przewracając oczami. –Jani powtarzał mi to trzy razy. – dodała  z wyrazem twarzy mówiącym o tym,  że będzie to jednak trudne.
     Feta z córką usiadły na kanapie, po czym Olivka krzyknęła:
     -Ojcze! Ojcze! Ratuj świat! Masz na to jeszcze tylko 45 minut!!!
     Nie wiedziałam o co chodzi i przyznam, że bałam się dociekać.
     Z twarzą skoncentrowaną jak u sapera, Pomidor otworzył swoją podróżną torbę. Były w niej tylko dwie rzeczy: wielka skrzynka z narzędziami i jeszcze większa wiertarka. Pomidor nacisnął wiertarkę, sprawdzając czy działa. Pomyślałam: ”O Boże…”, tymczasem Pomidor wyszeptał  pod nosem:
    -No, to do dzieła…
    Jeszcze pięć minut przed zapowiadanym przez Olivkę końcem świata, w Cytrynowym Domu została zamontowana grecka telewizja. Niestety, ale działała bez żadnego zarzutu… Nas oczywiście nikt  o zdanie nie pytał, bo przecież o zasadzie  „nie montujcie nam greckiej telewizji”,  Jani wcale  nie wspominał! Można  było to przewidzieć…  Mi zostało wmówione, że na pewno się przyda, pouczę się języka, podpatrzę sobie jak gotuje się greckie dania i na pewno znajdę mnóstwo nowych tematów na bloga. Same plusy!
    Naukę języka greckiego zaczęłam od oglądania tureckiego serialu… I to właśnie brak możliwości jego obejrzenia, był zapowiadanym przez Olivkę końcem świata. Nie mam pojęcia jak nazywał się owy serial i nawet nie chcę wiedzieć! Co prawda na dole ekranu były greckie napisy i nawet starałam się za nimi nadążyć. Niestety, nim przesylabowałam  trzy pierwsze wyrazy, już pojawiały się następne i następne dialogi. O ile wiem ani Olivka, ani Feta tureckiego nie znają. Nie potrafię więc wyjaśnić dlaczego telewizor musiał być tak głośno. Burum urum durum turum… Ten turecki do teraz bezkształtnie buczy mi w  głowie.
      Podczas gdy ja, Feta oraz Olivka oglądałyśmy turecki tasiemiec w salonie, Pomidor zauważył, że kontakt w kuchni jest, jak stwierdził: „ po niepraktycznej stronie”. A że wiertarka była jeszcze na chodzie, niezwłocznie postanowił to naprawić. Teraz kontakt wygląda  tragicznie, ale jest za to bardzo użyteczny, bo jest  na    s a m y m    środku ściany…
      Durum urum burum turum… Urum durum…  I na przemian wiercenie wiertarki. Nie wspominając o okrzykach Olivki: „Nie! Nie zabijaj go! Zostaw go w spokoju” albo „Głupku!!! Powiedz w końcu, że ją kochasz!!!”.
     Próbując złapać wewnętrzną równowagę, zastanawiałam się jakie uspakajające środki mogę kupić w Grecji bez recepty oraz o co chodzi Olivce z tym jej Dubajem…

Wspomnienia babci Oliwy

 

Najstarsza fotografia rodzinna. Została wykonana na chwilę przed wybuchem wojny. Po prawej stronie (w kapeluszu) jest młoda Oliwa z Oliwek. Po lewej stronie jest jej siostra. W środku  –  ojciec. Jak widać spokojnie można się na nim oprzeć ;)))

  -Ale to jeszcze nie wszystko, co mam do powiedzenia. – podsumowała  Oliwa z Oliwek, po tym jak przypomniałam  jej o czym była historia zamieszczona w polskiej gazecie.

 

    -W twoich żyłach płynie nie tylko rosyjska krew. – babcia zwróciła się do Janiego. – W pewnej części jesteś również Turkiem.

 

    -Co?! – Jani wyraźnie zbladł. A mówiłam, mówiłam mu tyle razy, że do babci przynajmniej dzwonić należy częściej! ;)))

 

    -Mój ojciec, a twój pradziadek, był Grekiem, ale tureckiego pochodzenia. Mieszkał w Turcji i do momentu, kiedy poznał moją mamę, nie znał nawet jednego słowa po Grecku. Moja mama… To była tak piękna, cudowna kobieta… – oczy Oliwy rozbłysły blaskiem, jaki może wywołać tylko najcieplejsze i bardzo odległe  wspomnienie.

 

    -Co to była za historia… Muszę wam ją opowiedzieć, ale najpierw  poczekajcie chwileczkę… – Oliwa zerwała się z łóżka, jakby ktoś przed chwilą dał jej zastrzyk z glukozą. Wróciła kilka minut  później z małą, pękatą książeczką. Na pierwszej stronie albumu obłożonego czarnym, popękanym starością skajem, była naklejka z widokiem  powojennych Salonik. Babcia otworzyła album na pierwszej stronie, gdzie  przyczepiona była najstarsza fotografia rodziny, zrobiona na kilka miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej. Na zdjęciu prócz Oliwy była jej siostra, a w środku dostojnie wyglądający ojciec. Żadne zdjęcie matki  Oliwy już  się niestety  nie zachowało.

W tym niewielkim albumie zawarta jest cała historia rodziny. Można go przeglądać godzinami…

  -Czy wiesz jak moja matka poznała mojego ojca? – po stronie Janiego cisza. – Nie wiesz! Więc siedź cicho i  słuchaj uważnie… To małżeństwo było wcześniej ustalone. Moja matka nie miała nic do powiedzenia. Wiedziała tylko, że jej przyszły mąż jest Grekiem tureckiego pochodzenia i to wszystko. Mój ojciec miał w Grecji  przyjaciół i to oni chcieli  go do Grecji ściągnąć. A że  mama akurat była panną, to jej rodzice postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Mama miała wyjść za mąż, a ojciec wrócić do ojczyzny. Przed ślubem moi rodzice prawie niczego o sobie nie wiedzieli. Nie mieli nawet żadnej fotografii. Spotkali się pierwszy raz… na swoim ślubie…

 

    Na całe szczęście tata od razu wpadł mamie w oko. Zobaczcie na zdjęciu – do końca życia to był człowiek szalenie przystojny. Postawny, silny, z gęstym wąsem. I ubierał się bardzo gustownie. Moja mama od razu się w nim zakochała i to  z wzajemnością. Rodzice  do końca życia  wspominali, że do tego ślubu nikt ich nie musiał zmuszać. Kochali się bardzo do samego końca. To była przepiękna para…

 

     Po ślubie zaczęły się jednak schody, bo mama nie mówiła po turecku, a tata nie znał słowa po grecku. Przez pierwszych  kilka miesięcy nie mogli się ze sobą dogadać. Ojciec mówi, że jest głodny, a matka przynosi mu szklankę wody. Mama mówi, że jest jej gorąco, a tata przynosi sweter. Hahaha!!! Tak to na początku wyglądało! Dopiero po kilku latach doszli do jakiegoś porozumienia. Ale do końca, kiedy rozmawiali tylko między sobą, to nikt inny wszystkiego  nie rozumiał. Przez lata opracowali swój własny język.

-A to jest… Hahaha!!! Tego wam nie powiem… Albo powiem… Co mi szkodzi! Jani, to jest pierwsza narzeczona twojego ojca, największa zmora  Fety! Tylko błagam – nie mówcie, że wam ją pokazałam…

     Ta rozmowa trwała jeszcze kilka godzin, ale nikomu nie śpieszyło się do  końca. Oliwa powoli przewracała twarde strony starego albumu. Opowiadała o każdym człowieku. Wujek, stryj, szwagierka. Co się z nimi działo? Kim byli? Skąd pochodzili? I jak odeszli? Że też Oliwa jeszcze wszystko tak pamięta…

 

 

     Babcia zamknęła ostatnią stronę i znów dziarsko pobiegła do drugiego pokoju. Na pożegnanie przyniosła nam kilka czekoladowych cukierków. Zawsze żegnając się nam je daje.

 

    -Dziękuję babciu, ale nie mam teraz ochoty. – powiedział Jani.

 

    -Nie marudź! Jak teraz nie chcesz, to włóż je sobie  do kieszeni!

 

    Ja nie marudziłam więc cukierków dostałam jeszcze więcej. Kilka zjadłam od razu. A resztą, za radą babci, wypełniłam swoje kieszenie.

 

 

***

 

 

    Obecnie Oliwa mieszka samodzielnie w swoim mieszkaniu. Codziennie jest odwiedzana przez kogoś z rodziny. Harmonogram nadal  działa. Jej stan się ustabilizował i jest oceniany jako bardzo dobry. Ku wielkiej uciesze babci, znów poprawił jej się wzrok, więc mogła wrócić  do swojego ulubionego zajęcia jakim jest haftowanie. Teraz  pracuje  nad nowymi firankami.

 

    A może by tak… do niej zadzwonić?

 Pierwsze zdjęcie Oliwy z Oliwek i jej męża Rosjanina – Dit Vasilovich Boika. Dziś wisi na najlepiej widocznym miejscu w domu Oliwy.

Wszystkich trzeba mieć na oku! To jest ściana w pokoju, gdzie Oliwa najczęściej przebywa. Na tej niewielkiej ściance znajdują się fotografie wszystkich członków sałatkowej rodziny ze strony Pomidora (taty Janiego). Jak widać członków rodziny jest sporo. Ku mojej ogromnej radości, na jednym ze zdjęć jestem również i ja ;)))

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/09/12/glowa-peka-z-bolu-poniedzialek-12-wrzesnia-2011/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/10/18/olivka-na-restrykcyjnej-diecie-wtorek-18-pazdziernik-2011/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/08/28/oliwa-z-oliwek-ma-juz-97-lat-sobota-27-sierpien-2011/

Jak Grecy rozmawiają o śmierci?

        W sierpniu tego roku Oliwa z Oliwek będzie mieć 99 lat. Nie ma co ukrywać – babcia nie  zawsze czuje się dobrze. Chodzi coraz mniej sprawnie. Kaszle. Widzi również  gorzej, przez co  musiała zrezygnować ze swojego ulubionego zajęcia, jakim jest haftowanie. Nie zmieniło się jedno… Oliwa z Oliwek  nigdy nie przestaje dużo mówić!

   „Śmierć” jest tematem, który obecnie najbardziej zaprząta głowę Oliwy. I tym samym temat ten, jest   głównym wątkiem codziennych obiadowych rozmów  w domu Sałatki.

    -Ależ czego mama się tak boi? – spytał  Pomidor. Tak na marginesie, Pomidor powoli wychodzi ze swojej choroby i czuje się już coraz lepiej.

   -Każdy musi kiedyś umrzeć. – dokończył, przeżuwając niedzielną specjalność Fety, czyli kurczaka w sosie sojowym.

    -Na śmierć jestem już całkowicie przygotowana! – wykrzyknęła Oliwa, która zazwyczaj krzyczy  bardziej niż mówi. –Testament spisany! Wszystko podzielone! Pamiętajcie tylko, żeby dobrze karmić psa! Ale  straszliwie się boję…

   -Czego? Całe życie przeżyła mama z Bogiem! Dwie wojny! Nie ma czego się bać! Pokroić mamusi tego kurczaka, łatwiej się będzie jadło! – spytała Feta.

   -Ehhh… Nie trzeba, poradzę sobie sama! Najbardziej, najbardziej na świecie boję się, że… mnie nie znajdziecie! I że przez kilka dni będę się  rozkładać. Zacznie śmierdzieć i jak już po mnie przyjdziecie, to wszystko będzie wyglądać paskudnie… Albo… Wiesz co Feta, może pokrój mi jednak tego kurczaka, to rzeczywiście będzie mi się łatwiej żuło.

    Na wieść o rozkładającym się ciele babci, Olivka ze śmiechu prawie spadła z krzesła:

   -Przecież babcia mieszka w sąsiednim pokoju! Mogę obiecać, że jak się babcia zacznie psuć, to ja na pewno zareaguje!

  -No tak! Ale najgorsza jest ta perspektywa rozkładania… Wszystko inne jestem w stanie przeżyć! Pamiętajcie, pogrzeb ma być skromny, ale później macie iść do najlepszej tawerny, żeby  zjeść godnie! Feta!!! Niezły wyszedł ci dziś ten kurczak! A jest może jeszcze coś  słodkiego?

     Kilka dni po tej rozmowie, babcia poczuła się naprawdę źle. Miała poważny problem z płucami i zawieziono ją do szpitala. Cała Sałatka rozpisany miała harmonogram, tak żeby babcia w szpitalu nawet na chwilę nie była sama. Również  w nocy, ktoś nieustannie czuwał. Zawsze w takich sytuacjach niezastąpiona jest Olivka.

 

   -Babciu! – wykrzyknęła siadając przy wątlutkiej już Oliwie.

   -Nie możesz teraz umrzeć! Jesteś przecież sławna!!! – mówiła trzymając babcię za dłoń.

   -Co ty znowu za głupoty opowiadasz!?

   -Tak! Dorota mi wszystko opowiedziała! Polacy cię kochają! I wiedzą dobrze kim jesteś! Twoja historia została  nawet opisana w polskiej gazecie!

    Powiem Wam szczerze… Jeśli sama byłabym czytelnikiem mojego  bloga, byłabym przekonana, że  autorkę tym razem   nieźle poniosła wyobraźnia. Wszystko jednak wydarzyło się naprawdę, łącznie z tym że kilka dni później, Oliwa wyzdrowiała. Na jakiś czas  znów trafiła do domu Sałatki, a później stwierdziła, że czuje się na tyle dobrze, że chce wracać na własne śmieci.

   Przy Oliwie nieustannie ktoś czuwał. Żeby babcia czuła się bezpiecznie również i w nocy, kupiono jej wielki telefon z jednym  numerem alarmowym do Pomidora, w razie gdyby  poczuła się naprawdę źle.

     Podczas naszej pamiętnej wizyty w domu Sałatki, również i ja z Janim zostaliśmy wpisani w harmonogram opieki nad babcią. Przy naszej pierwszej wizycie, nie omieszkałam zabrać ze sobą owej gazety,  w której  została opublikowana historia Oliwy  i jej męża. Dawno nie widziałam tak wzruszającego  widoku, jakim był uśmiech, który  wymalował się na twarzy Oliwy po zobaczeniu swojego  zdjęcia w polskiej gazecie. W  takich momentach grzechem jest jednak chwytać za aparat.

    Zdjęcie, które znajduje się niżej  wykonaliśmy kilka chwil później. Żeby zapozować, babcia musiała poprawić chusteczkę na głowie oraz włosy.

 

Ze specjalnymi pozdrowieniami dla wszystkich Czytelników Sałatki – Oliwa z Oliwek.

A oto tekst, który w oglądanym  przez babcię numerze Gazety Sportowej, został opublikowany:

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/05/18/emigracja-potrafi-dac-w-kosc-ale-jak-bylo-100-lat-temu-piatek-18-maja-2012/

O czym przez  kilka  następnych godzin rozmawialiśmy z babcią? To piękny temat już na następny post. Pozdrawiam!

Przeczytaj również…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/03/26/hurrraaa-salatka-strzelila-gola-poniedzialek-26-marzec-2012/

Ale… ale… Co słychać u starej, dobrej „Sałatki”?

      Kilka lat temu, kiedy oboje jeszcze studiowaliśmy, Jani dorabiał  dorywczo pracując na stacji benzynowej. Taka dodatkowa praca była nam obojgu bardzo potrzebna. Ja mieszkałam wtedy w Polsce, Jani w Grecji, a związki na odległość  do najtańszych nie należą. Żeby spotkać się raz na kwartał, oboje musieliśmy solidnie  pracować. Bilety lotnicze do Grecji wciąż niestety są dość drogie.

      Na owej stacji benzynowej Jani pracował przez dobrych kilka miesięcy. Mimo, że jego praca nie należała do zbyt skomplikowanych, wiele się z niej nauczył. Tę życiową lekcję Janiego, można zamknąć w kilku słowach: jeśli Grek – szef  mówi „dziś nie mam pieniędzy, ale na bank… bez dwóch zdań… już teraz na 100%… na pewno… możesz mi obciąć obie ręce… zapłacę ci w przyszłym tygodniu!” – oznacza  to, że równie „na bank… na 100%… na pewno…” nawet w przypadku obcięcia wszystkich kończyn – wypłaty nigdy nie będzie…

 

      Swoją niezmienną  kwestię szef Janiego recytował co tydzień. W momencie rzucania tej pracy, Jani wyzbył się charakterystycznej dla wieku młodzieńczego   naiwności. Od tego momentu wiedział, że życie wcale nie jest sprawiedliwe. Były szef nie zapłacił mu ani jednego  euro i tym samym Jani założył mu sprawę w sądzie.

 

     Już od pięciu lat, bardzo systematycznie bo dwa razy w roku, nawet jeśli jesteśmy na drugim końcu świata, przyjeżdżamy do domu „Sałatki” żeby wziąć udział w rozprawie. Kilka tygodni temu dostaliśmy wezwanie na rozprawę nr 10.  Za każdym razem coś jest nie tak i rozprawa  nie może dojść do skutku. Najczęściej nie przychodzi były szef. Zdarza się jednak, że w sekretariacie zapominają jakiegoś papieru i wszystko w ostatnim momencie zostaje odwołane. Do tych odbywających się co pół roku rozpraw przyzwyczailiśmy się tak bardzo, że tak jak Boże Narodzenie czy też Wielkanoc, weszły już na stałe do naszego kalendarza. Rozprawy toczą się gdzieś na życiowym  marginesie, bo i tak zazwyczaj zupełnie nic z nich nie wynika. Zawsze są jednak doskonałym pretekstem na kilkudniowe wakacje i spotkanie się z całą sałatkową rodzinką. Tak też było i w tym przypadku.

       

      Z domu „Sałatki” wróciliśmy już jakiś czas temu. Również i ta  rozprawa się nie odbyła. Jaki powód był tym razem? W podejściu nr 10 sekretariat zapomniał wysłać zawiadomienia do byłego szefa. Kto by się jednak  przejmował?  Następny termin –  już jesienią…

    W  domu  „Sałatki” spędziliśmy cały tydzień. Te siedem dni było bardzo aktywne, bo rodzinka jest liczna, a my chcieliśmy się spotkać ze wszystkimi. Gdyby chodziła za nami ukryta kamera, myślę że wyszłaby całkiem niezła komedia. Ujmując krótko – było fantastycznie!

 

    Już więc od następnego tygodnia zapraszam na początek serii o tym co aktualnie słychać u każdego z sałatkowych składników.

 

    Co takiego stało się Fecie, że zaakceptowała mnie jako  panią domu? I jakim nowym, zmyślnym torturom zostałam ostatnio poddana?

    Dlaczego obecnie wszystkie oczy zwrócone są na  Pomidora?

    Jak ma się Olivka na swojej nowej wyspie? I jak wygląda komunistyczna kariera jej chłopaka Pieprza?

    Dlaczego Oregano, czyli dziadek, jest oburzony faktem, że idę do pracy?

    Jak zareagowała Oliwa z oliwek widząc swoje zdjęcie w polskiej gazecie?

    Kim jest prześladowca Ogórka i z jakiego powodu kuzyn musiał udać się na  pielgrzymkę?

    Jak rozstają się Grecy, czyli pierwszy rozwód w historii rodziny.

    Ilu kolegów Ogórka pracuje obecnie? I co robi typowy Grek, jeśli jest na bezrobociu?