Poradnik emigrantki cz. 2: Żeby podjąć tę decyzję… porozmawiaj ze sobą. Nie idź do wróżki!… wtorek, 20 stycznia 2015

      Decyzja o wyjeździe na emigrację zasiewa się zupełnie niepozornie. A później kiełkuje  nie dając w nocy spać. Rośnie i nie daje spokoju, aż do jej zrealizowania.

      Jednak mniej więcej w tym właśnie okresie, pojawia się cała rzesza „wujków dobra rada”. Często w naprawdę całkiem dobrej wierze, zostajesz zasypywana najróżniejszymi radami, pytaniami, wątpliwościami. Ciężko przestać tego słuchać, ale to jedyne co można wtedy zrobić. Życia przewidzieć się nie da! To jedna z większych rządzących nim zasad.  A pytania w typie: „co będzie jak…”, „co by było gdyby…”, „a co jeśli…”, one naprawdę nie mają większego znaczenia, bo „co będzie?” – tego przecież nikt z nas nie wie.

      Jeśli czytałaś mojego pierwszego posta, jaki powstał tu na blogu, to być może pamiętasz, że ja w tym właśnie okresie zrobiłam coś raczej mało mądrego [kliknij TU!].  Poszłam do wróżki! Błagam… nie rób tego! Nie idź do wróżki. Nie dzwoń do niej. Nawet nie wiem jak długo gapiąc się w kryształową kulę, nikt decyzji nie podejmie za ciebie. Mnie została wywróżona „wielka klęska” i przeprowadzenie się do Grecji miało się dla mnie skończyć naprawdę źle. Nie mam pojęcia po co właściwie poszłam, bo i tak zrobiłam zupełnie co innego. Od tej decyzji minęły już ponad trzy lata. Dziś wiem, że był to jeden z najtrafniejszych wyborów w moim życiu… Na nic nie zamieniłabym życiowego punktu, w którym obecnie jestem.

      Gadaninę ludzi puszczaj między uszy, choć to czasem może być bardzo trudne. Mówią, że człowiek tak naprawdę w dużej mirze jest samotnikiem. To znaczy, w ważnych życiowych decyzjach, człowiek powinien zostać ze sobą zupełnie sam na sam, tak by wiedzieć stuprocentowo jaka decyzja jest z nim zgodna. Nikt  inny nie wie co dla ciebie jest najlepsze.

     Zamiast więc słuchać  tego: „co będzie jeśli…”, „co będzie gdy…”, „a co by było gdyby…”, „a jak?”, „a co?”, „a tamto, a to!” i tak dalej, i tak dalej w wieczności i nieskończoność, wyjmij kartkę plus długopis i zapisz odpowiedzi na trzy podstawowe w tym momencie pytania:

1 Co mam dokończyć przed wyjazdem?

2 Czym mogę się zajmować po wyjeździe?

3 Jakie jest moje zaplecze finansowe?

      Zamiast się zamartwiać, trzeba po prostu szybko zadbać o konkrety. Bez tego początek emigracji może być bardzo ciężki. A nikt nie chce przecież wracać z podkulonym ogonem. Dokończ więc wszystkie ważne rzeczy, które trzymają cię w kraju. Od tych największych, po te najmniejsze. Praca, studia, mieszkanie. Tak, żeby dobrze zamknąć pewien rozdział, dokładnie jak w książce. W moim przypadku sprawą numer jeden, była obrona  pracy magisterskiej. Wiedziałam, że chcę wyjechać tylko z dyplomem w ręku. Rzeczą numer dwa, to  dokończenie roku w szkole, w której zaczęłam uczyć historii sztuki. Pozostało jeszcze zadbanie o moje dawne mieszkanie. Wcale nie żegnałam się z przyjaciółmi… Dlaczego? To już temat na oddzielny post… Kiedy dokończyłam te trzy ważne dla mnie rzeczy, pozostało spakować walizkę.

      Czymkolwiek się w życiu zajmujesz i jakakolwiek jest twoja sytuacja zawodowa, decyzja o przeprowadzce do innego kraju, to zupełnie nowy  rozdział  życia. Być może jesteś w podobnej sytuacji jak ja. Czyli właśnie wkraczasz w dorosłość. Emigracja jest idealnym momentem, by zadać sobie bardzo istotne pytanie: czym w życiu chcę się zajmować lub czy to czym obecnie się zajmuje, jest tym co naprawdę  kocham? Taki nowy rozdział, to więc wymarzony  moment żeby zacząć robić, to co naprawdę się chcę, to co naprawdę się kocha. W moim przypadku decyzja o emigracji idealnie zbiegła się z tym, że kończyłam właśnie studia. Nie było więc lepszego momentu, żeby wejść na właściwą drogę w życiu zawodowym. Gdzieś od dawna moje zainteresowania szły w kierunku pisania. Zawsze uznawałam to jednak za fanaberię i wydawało mi się, że na takie rzeczy po prostu nie mam czasu. Kiedy przeprowadziłam się do Grecji, postanowiłam tę dawną pasję nieco odkurzyć.

      Ostatnia rzecz, taka bardzo namacalna i rzeczowa. Czyli, jakie jest twoje  zaplecze finansowe? Na ile ci ono starczy, jeśli w początkowym etapie emigracji nie będziesz mieć pracy? Jakie są twoje oszczędności? Być może możesz liczyć na pomoc rodziny? Być może masz kogoś, kto zapewni ci dach nad głową? Absolutnie nie pakuj walizki, jeśli bardzo realistycznie nie odpowiesz sobie na punkt trzeci. Inaczej taka wyprowadzka, to jak skok na główkę na terenie zupełnie nieznanym. W naszym przypadku, wiedzieliśmy z Janim, że dach nada głową tymczasowo możemy mieć u jego rodziców, czyli w domu Sałatki (a tam niekończące się ilości jedzenia, jedzenia i raz jeszcze jedzenia…;))). Nasze oszczędności starczyły na pół roku życia. Mogliśmy również liczyć na pomoc moich rodziców.  Najzabawniejsze jest to, że dokładnie po sześciu miesiącach od momentu wprowadzenia się do  Grecji, Jani jako pierwszy zdobył pracę, dzięki której mogliśmy się razem utrzymać. Jakiś czas później, firma w której pracuje dała nam również mieszkanie.  Szczęście? Pewnie  tak. Ale przede wszystkim bardzo konkretne kroki i działania. O tym również w jednym z następnych postów z tej serii.

     Kiedy więc uczciwie i rzeczowo odpowiesz sobie na te trzy pytania: ustalasz datę, kupujesz bilet  w jedną stronę i jedziesz! Ach! Spakuj jeszcze walizkę. No, ale ale… Jak spakować całe swoje życie w 20 kilogramów??? To dopiero temat! Znakomity moment by rozliczyć się ze swoim życiem i przeszłością… Prezenty od dawnych chłopaków… Stosy książek, notatek i kserówek. Ubrania, które „może jeszcze kiedyś”…

Jak spakować swoje życie w 20 kg? O tym w najbliższym poście z tej serii.

 

 

NOWY CYKL! Poradnik emigrantki cz.1: Poznałam Greka… I co ja mam teraz robić?… środa, 26 listopada 2014

 

       

      Duża część maili, która przychodzi do mnie w sprawie bloga, zaczyna się mniej więcej tak: „(…) Poznałam Greka(…). I co ja mam teraz robić?”.

       Jak się zapewne domyślacie, piszące to dziewczyny będąc w kropce, jednocześnie są w rozsypce. Iść za głosem serca czy rozumu? Co powiedzą rodzice? Zostawić pracę / szkołę / przyjaciół? Rozpocząć zupełnie nowe życie? I tak dalej i tak dalej. Maile te są bardzo do siebie podobne, pod względem treści jak i zawartych w nich emocji. I tu wniosek pierwszy. Dziewczyny… dobra wiadomość – nie jesteście w tym wszystkim same! Podejrzewam, że są Was setki jak nie tysiące! Ja również przechodziłam dokładnie to samo. Żyję i mam się nadzwyczaj dobrze!

      Na takie maile bardzo trudno jest mi odpowiedzieć. Nie dla tego, że nie mam na to czasu, czy też mi się nie chce (czas mam, a chęci jeszcze więcej ;). Jest to po prostu niemożliwe, żeby w jednym krótkim mailu wyjaśnić dokładnie wszystko. Z tego powodu postanowiłam rozpocząć na „Sałatce” nowy cykl, z myślą o wszystkich dziewczynach, które znajdują się, znajdowały, albo być może kiedyś znajdą, w podobnej sytuacji. Wybaczcie mi, że na te zalegające maile już nie odpowiem. Tutaj znajdziecie wyczerpującą odpowiedź. Czekam również na Wasze komentarze. Dzielcie się swoimi doświadczeniami, przeżyciami, spostrzeżeniami. Jestem przekonana, że nie tylko dla mnie będą one często bezcenne.

PORADNIK EMIGRANTKI cz.1: Poznałam Greka… I co ja mam teraz robić?

    Umówmy się, że „Grek”, funkcjonuje tu umownie. Równie dobrze może być to Chińczyk, Amerykanin, Francuz, Włoch czy też Hiszpan. To raczej nie ma większego znaczenia, za to cała sytuacja jest bardzo uniwersalna. Poznajecie faceta z innego kraju, zupełnie innej kultury. Zakochujecie się i nie wiecie… co robić z tym dalej?

      Jak te początki wyglądały u mnie?

     Janiego poznałam osiem lat temu, kiedy wyjechałam na wyspę Lesbos,  na roczne stypendium Sokratesa. Do Grecji leciałam pierwszy raz i nie miałam o tym kraju bladego pojęcia. Dosłownie – bladego! Wiedziałam, że stolicą są Ateny i zdaje się mają tam jakiś inny alfabet. Rozmowę klasyfikującą mnie do programu, mam dokładnie przed oczami.

    -Ma pani do wyboru trzy kraje. Holandia, Węgry. I o… właśnie otworzyli nowy kierunek – Grecja. Co pani wybiera?

    Na zastanowienie miałam jakieś 5 sekund. Burza w mózgu jakby odwirowywało mi się w nim pranie. Gra krótkich skojarzeń. Holandia = tulipany. Węgry = tam chyba jest duży odsetek osób z depresją. Grecja = nie mam pojęcia, ale Grecy to zdaje się muszą być całkiem przystojni!

    -To… yyy… Grecja! –  i tak właśnie w tym jednym momencie,  zdecydowałam o solidnej części mojego przyszłego życia. W sumie, skojarzenie miałam całkiem trafne;)))

    O tym, że jadę na Lesbos, dowiedziałam się po jakimś miesiącu, bo w papierach cały czas było błędnie napisane, że chodzi o  Ateny. Ateny, wyspa Lesbos – kto by się bawił takimi szczegółami? Nawet do końca nie wiedziałam, jaki kierunek będę tam studiować… Na pytanie moich przerażonych rodziców, jak zamierzam się tam dostać, bo wyspa Lesbos jest właściwie przy samej Turcji, odpowiedziałam, że najpierw wsiądę do samolotu, a później znajdę sobie  jakąś łajbę. Moja mama natychmiast pobladła.  Do dziś pamiętam, jak mówiąc to przeskakiwałam palcem po mapie Europy. Na mapie wszystko wydaje się takie małe i proste. Ale w sumie – jak powiedziałam – tak mniej więcej zrobiłam. I dopiero w  dziesiątej godzinie rejsu ową łajbą, zaczęłam się zastanawiać czy to była dobra decyzja. Kiedy dobiłam do brzegu wyspy Lesbos, na zastanawianie się było już stanowczo za późno i naturalnie na drugi dzień już chciałam wracać.  Nigdy w życiu nie zapomnę, jak pierwszy raz rozgrzany po całym lecie, wrześniowy, grecki wiatr uderzył w moją twarz. Kiedy czułam to powietrze w  płucach, wiedziałam że jestem w zupełnie innym świecie.

   Wybranie się na stypendium Sokratesa, to jedna z najlepszych rzeczy jaką można zrobić na studiach. To było kilka absolutnie najfajniejszych miesięcy w moim życiu. Wtedy też poznałam Janiego.

   Po roku w Grecji wróciłam do Polski i przez myśl mi nie przychodziło, że kiedykolwiek mogłabym zamieszkać w Elladzie. Kończyłam studia. Myślałam co dalej. Przez jakieś trzy lata nasz związek funkcjonował na odległość, kursując między Polską, a Grecją. Znalazłam wtedy pracę jako kelnerka, a Jani w myjni samochodów i dokładnie wszystkie zarobione tak pieniądze przeznaczaliśmy na bilety lotnicze.

    Co było potem? Przez cały czas nie wyobrażałam sobie zupełnie, że kiedykolwiek mogę mieszkać w Grecji. Nie! Nie! I raz jeszcze nie! Tak rozpoczynała się i kończyła każda rozmowa pt. „gdzie będziemy mieszkać?”. Jani kończył swoje studia, a wieki na odległość funkcjonować się przecież nie da. Po moich naciskach, to najpierw on przyjechał do Polski, gdzie mieszkaliśmy razem półtora roku. Choć tak pewnie musiało być, to  teraz wiem, że była to najczystsza głupota.  Pewnie zastanawiacie się dlaczego?

    Dlatego, że w takiej sytuacji bardzo szybko następuje odwrócenie ról w dwuosobowym zespole: mężczyzna – kobieta. Facet już nie zabierze samochodu do mechanika i nie wykłóci się z nim, kiedy ten zacznie oszukiwać, bo przecież  nie zna języka… Sam nie załatwi prawie żadnej urzędowej sprawy… Raczej mało prawdopodobne, że znajdzie w Polsce fajną pracę. Równie mało prawdopodobne, że ot tak pozna kolegę z którym raz na jakiś czas wyskoczą na piwo.  Ujmując dosadnie, taki facet jest jak „wykastrowany”. Myślę, że kobiety mają dużo większą łatwość w aklimatyzowaniu się w nowym środowisku i kraju. Poza tym, smutna prawda, ale my Polacy jeszcze wciąż nie odrobiliśmy pracy domowej z tematu tolerancji.

   Zapewne są przypadki, kiedy to się udaje,  jestem o tym przekonana. Ale z doświadczenia wiem, że przeprowadzanie się obcokrajowca  do Polski, w większości przypadków jest naprawdę bardzo trudne. I znacznie lepiej za granicą radzimy sobie my – Polki.

   Taka myśl, że być może w tę stronę będzie nam lepiej, prościej, zaczęła świtać mi mniej więcej po roku. Zajęło mi ponad rok, żeby do takiej decyzji dojrzeć.

   Co więc robić kiedy poznacie Greka, Niemca, Australijczyka? I wiecie, że chcecie z nim być. Moim zdaniem… Nic! Decyzja, o tym co robić dalej, przydrepcze sobie  sama. Bo tak naprawdę w kwestiach sercowych,  zupełnie nic nie da się, ani przewidzieć, ani tym bardziej zaplanować. Trzeba dać sobie czas i po prostu trochę poczekać. Rok. Być może nawet dwa, czy też i więcej…

   U mnie przyszło to samo pewnego ranka. Obudziłam się i po prostu wiedziałam, że w mojej głowie nastąpił przełom. Że coś najpierw we mnie urosło, a później odpowiednio dojrzało. I że jestem gotowa na to, by wyjść ze strefy komfortu mojej wygodnej codzienności i ponieść pewne ryzyko. Choć niesamowicie się bałam, wiedziałam że jestem gotowa.

   Wierzę, że w takich kluczowych momentach życia, pojawiają się pewne znaki. Takie zwykłe, łatwe do przeoczenia, zupełnie niepozorne. Dialog usłyszany gdzieś w tramwaju. Przedmiot, który znajdzie  się na ulicy. Artykuł, który sam wpadnie Wam do ręki. Książka, która przypadkowo otworzy się na konkretnej  stronie.  W moim przypadku, był to  ten krótki urywek z gazety. Wisi przy naszym lustrze w łazience i przypominam go sobie zawsze kiedy myję zęby…

Kiedy człowiek zapuszcza korzenie?

 

       Właśnie pakuje walizkę. Zapuszczone lekko korzonki, znów trzeba będzie przesadzić. Najważniejsze jednak, że jest gdzie wracać. Pomieszkiwać mogę wszędzie, ale Cytrynowy Dom jest tylko jeden! Przez najbliższe cztery, letnie, gorące  miesiące zakorzeniam się na Zakinthos. Tam czeka na mnie wyczekiwana praca.

    Do miejscowości, w której obecnie mieszkamy, nadal nie pałam  sympatią. Fakt, że to właśnie tutaj znajduje się mój adres, musiałam po prostu zaakceptować. Korzonki małe, cienkie, ale zawsze… wrosły chyba trochę mimowolnie. Jak się o tym przekonałam?…

 

 

    Pewnego słonecznego dnia, Jani wybrał się do sąsiedniego miasteczka, kupić chleb w naszej ulubionej piekarni. Wsiadł do samochodu i ruszył powoli. Dochodziło południe. Nagle, z małej, bocznej uliczki wyjechał facet na motorze. Zaczął jechać za Janim. Wyprzedził go i kiedy był już przed nim,  zaczął naciskać na klakson. Z całej siły machał ręką, żeby Jani zjechał  na pobocze. Co na Boga się stało??!! Jani  zatrzymał się  i otworzył okno. Z motoru cały zziajany, zsiadł młody chłopak. Był to nasz listonosz.

     -Co się stało? – spytał Jani.

     -Przyszła paczka z Polski dla Doroty! Trzymaj! – powiedział i sekundę później już go nie było.

 

     Dodam, że z naszym listonoszem nigdy nie zamieniłam pełnego zdania. Zawsze tylko mówimy sobie dzień dobry.

     Mój proces zapuszczania korzeni następuje chyba trochę bezwiednie. Tymczasem pora ruszyć w drogę!

    Wszystkim, którzy właśnie jadą na  swoje urlopy, życzę miłych wakacji! Tymczasem ja…  zabieram się do pracy! ;))))

Przesyłka, którą dostarczył nasz listonosz. „Mandolina Kapitana Corelli” to książka, której akcja rozgrywa się na Kefalonii, czyli w jednym z moich miejsc pracy. To właśnie na postawie tej książki powstał słynny film z Penelope Cruz  i Nicolasem Cage  w rolach głównych.

 Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/05/12/swiatowy-dzien-ptakow-wedrownych-sobota-12-maja-2012/

 

Amerykański sen Greków

 

     Pamiętam, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłam po przeprowadzeniu się do naszej wioski, było zapisanie się do publicznej biblioteki w sąsiednim mieście. Początkowo wcale nie chodziło mi o książki, bo przecież większości z nich nie rozumiałam. Nie miałam wtedy pracy, żadnych dodatkowych zajęć, znajomych, przyjaciół.  Ponadto żadnych zadań, celów, obowiązków, terminów, które porządkowałyby moją codzienność. Najmniejszego poczucia, że jestem tu kimś i  gdziekolwiek przynależę. Zupełnie nic. Tabula rasa.

    O braku poczucia przynależności do miejsca i przypisanego mu społeczeństwa,  przerażającego wrażenia wyrwania razem ze wszystkimi korzeniami, wie dokładnie każdy, kto emigracji zasmakował. To bardzo trudne, ale jednocześnie niesamowicie wzbogacające doświadczenie.  

   

     Zdobycie karty bibliotecznej wcale nie było proste. Grecja nie jest obecnie krajem otwartym na cudzoziemców. Przez  kilka wizyt bibliotekarka jak mogła naciskała, żeby karta wypisana  była na Janiego. Byłoby to o wiele prostsze.  Musiało być to dla niej zupełnie niezrozumiałe, dlaczego tak bardzo się uparłam. Przecież to tylko kawałek papieru! Po kilku dniach biurokratycznej walki, na środku naszej lodówki, pod wielkim magnesem zawisła  mała, utwardzona plastikiem kartka. Było na niej napisane „Karta czytelnika: Dorota Kamińska”.

    Był to mój pierwszy, mały krok w budowaniu swojego  poczucia przynależności.

    Dziś wiem, że do końca życia tej kartki nie wyrzucę.

    Do biblioteki wybierałam się mniej więcej raz na tydzień. Z dumą dziecka, które pierwszy raz idzie do szkoły, zawsze w terminie oddawałam swoją książkę. Miałam w końcu swój mały obowiązek 😉

 

     Mimo, że obecnie coraz częściej nie mam czasu, do biblioteki nadal przychodzę. Przeważnie  jest tam prawie pusto. Książki leżą w  nieładzie, a system ich ułożenia jest bardzo zagadkowy. Przypuszczam, że po prostu nie istnieje.  Bibliotekarka nie wydaje się mieć do swojej pracy powołania. Kiedy przychodzę piętnaście minut przed zamknięciem, przewraca oczami.  Wchodząc do środka, zostawiam za sobą zgiełk miasta. Cisza, która tam panuje  zawsze mnie uspakaja.  Słychać tylko przytłumiony hałas ulicy i tykanie wielkiego zegara.

     Mimo, że mój poziom greckiego można określić jako „komunikatywny” w środku jest wiele  książek, które mnie interesują. Jest przecież cały regał kolorowych, uroczych pozycji dla najmłodszych 😉  Są wielkie albumy z fotografiami najpiękniejszych miejsc w Grecji. Wielki zbiór książek kucharskich, takich że aż cieknie ślina.  Publikacje o greckich serach i winach. Pokaźny zbiór o malarstwie, rzeźbie i architekturze.

      Ostatnio, zupełnie przypadkiem, do rąk wpadła mi swoista perełka…

     12 maja obchodzony był Światowy Dzień Ptaków Wędrownych.  Wg mojej interpretacji, wtedy właśnie powinniśmy obchodzić dzień emigranta 😉 Emigrant, emigrantka, emigracja… Te nazwy wciąż  negatywnie mi się kojarzą.

 

    Proces zapuszczania korzeni w innym kraju, potrafi być ciężki. Kiedy przychodzą gorsze momenty, warto przypomnieć sobie jak wyglądało to ponad wiek temu…

   Wszystkie zdjęcia i informacje pochodzą z książki:

 „Podróż. Grecki  sen o Ameryce 1890 – 1980”  Maria Iliou, Muzeum Benaki, Ateny 2008

Rok 1910. Miejscowość Patra. Tak wyglądały początki greckich wypraw do Ameryki. Biorąc ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, ludzie opuszczali domy i płynąc małymi łódkami, udawali się do wielkich portów. Ci ludzie właśnie wybierają się do Ameryki. Każda wielka podróż, ma swój pierwszy mały krok…

Na statku podczas podróży. Warunki jak widać musiały być ekstremalne. Taka podróż trwała kilka miesięcy. Wyjeżdżając ze swojego kraju, ci ludzie musieli mieć świadomość, że drogi powrotnej już nie będzie. Nigdy więc nie zobaczą  swojej rodziny, przyjaciół. Nikt z nich nie miał telefonu, nie wspominając o  internecie. Jaką trzeba mieć w sobie siłę, żeby zdecydować się na coś takiego…

Ciekawe co wtedy czuli? Statek z greckimi emigrantami dobija do brzegów Nowego Jorku.

Od razu po dotarciu  – badania lekarskie.

Już sama przeprawa musiała być niesamowicie ciężkim doświadczeniem. Co dzieje się potem? Często jest jeszcze gorzej. Mieszkanie greckich emigrantów w USA. W tym jednym pomieszczeniu śpi sześć osób. Trudno to nazwać mieszkaniem. To tylko mały pokój, w którym znajduje się również  kuchnia. Myślę, że nawet zapisanie się do publicznej biblioteki niewiele by w tej sytuacji zmieniło…

Nowy Jork. Rok około 1900. Warunki życia mogą być ciężkie. Ale pranie trzeba przecież zrobić! Widok mieszkań greckich emigrantów i tak charakterystyczny również dla współczesnej  Ellady  widok rozwieszonego prania.

Od czego  zaczynali? Od przysłowiowych pucybutów, łapiąc się wszystkich możliwych prac. Indianapolis. Rok 1908.

Grecka kuchnia zawsze zawojuje świat! Już kilkanaście lat po przyjeździe pierwszych greckich emigrantów, w większych miastach Stanów Zjednoczonych pojawiają się greckie restauracje.

Chicago. Rok 1940. Obchody greckiej Wielkanocy i pieczenie jagniątek na ulicach Chicago. Greccy emigranci w USA stanowią  już silną grupę. Prócz swoich własnych restauracji, sklepów, kawiarenek,  posiadają nawet swoje szkoły i wydają greckie gazety.

Czy rozpoznajecie tę  panią? Maria Callas w Metropolitan Opera, Nowy Jork. Rok 1956.

Nowy Jork. Rok 1960. Co można kupić w greckich delikatesach?

Greckie kafenio w Pensylwanii. Rok 1960. Bez własnej kafejki, żaden Grek obejść się przecież nie może.

Początki emigracji są już tylko wspomnieniem. Ludzie na fotografiach wyglądają na szczęśliwych. Coraz częściej się uśmiechają. Na ich uśmiech pracowało jednak wiele pokoleń…

Z okazji Dnia Ptaków Wędrownych – wszystkim „Ptakom” sprzyjających wiatrów!

 

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/05/18/emigracja-potrafi-dac-w-kosc-ale-jak-bylo-100-lat-temu-piatek-18-maja-2012/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/06/22/pierwsza-noc-w-cytrynowym-domu-no-coz-rzeczywistosc-daleka-byla-od-mojej-bajki-piatek-22-czerwca-2012/