Boże Narodzenie po grecku…piątek, 30 grudnia 2011

      Tegoroczne Boże Narodzenie było jedynym w moim życiu po pierwsze spędzonym daleko od rodziny, a po drugie w innym kraju. Fakt, że nie będę spędzać Świąt w gronie najbliższych nie napawał mnie radością i nie skłaniał do wczucia się w świąteczną atmosferę. Mogę jednak powiedzieć, że powzięte wcześniej kroki ( http://www.salatkapogrecku.blogspot.com/2011/12/jak-przezyc-boze-narodzenie-na.html   ) naprawdę uchroniły mnie przed gorszym samopoczuciem (a dodatkowo nigdy wcześniej nie dostałam tak wielu kartek świątecznych!), tak że siedząc przy choince było mi całkiem przyjemnie. Nie promieniałam może szczęściem, ale określenie „przyjemnie” doskonale opisywało  mój nastrój.
     Byłam za to niesamowicie ciekawa jak będą wyglądać Święta w Grecji. Tego samego ciekawa była moja rodzina jak i wszyscy przyjaciele. Grecja jest przecież krajem o przebogatej tradycji, kulturze, nie wspominając już  o kuchni. Z okazji Bożego Narodzenia można więc było spodziewać się super, hiper świątecznego nastroju,  który naprawdę poruszy całą duszę i serce, czegoś czego  nie da się zapomnieć oraz niezliczonych  drobnych zwyczajów, które jeszcze bardziej ubarwiają ten okres.
     Przeważnie jednak, kiedy spodziewamy się czegoś prawdziwie efektownego…Ujmując krótko, życie to prawdziwa komedia…
      Przez cały tydzień cała grecka sałatka mówiła mi stanowczo, że nie mam co marzyć o otworzeniu prezentów w wigilijną noc. Prezenty w Grecji otwiera się 1go stycznia i basta. Mają leżeć pod choinką, ładnie wyglądać  i torturować! No cóż, 1wszy stycznia jest pojutrze, a ja już od prawie tygodnia noszę piękne, zimowe rękawiczki od Olivki; prześliczny naszyjnik od Janiego założę już jutro; a naprawdę wymarzone perfumy od Fety  dawno zdążyły przesiąknąć  większość moich ubrań. Prezenty nie tylko nie odpakowaliśmy w Sylwestra –  nie doczekały nawet Wigilii. Wystarczyło jedno, krótkie „a niech tam!”, po którym nikt już nie słyszał moich wołań i narzekania: „przecież sami mówiliście…!”.
     24 grudnia rano, wyszyliśmy z Janim po ostatnie zakupy potrzebne do robienia pierogów i bigosu. Ja w nowych rękawiczkach, pachnąca od stóp do głowy… Powolny, senny  rytm ranka w niczym nie przypominał  chaosu i pędu w tym samym czasie, na polskich ulicach. Tylko spokojnie – w Wigilię wszystko czynne do 18.00, czyli cztery godziny dłużej niż zwykle. Żeby tylko nikt nie narzekał, że się stresuje; bo jak wiadomo stres to jedyna rzecz, na którą typowy Grek nie może sobie pozwolić.
       Kawiarnie i kawiarenki w centrum wypełnione były po brzegi, po dosłownie same brzegi, i żeby dostać miejsce przy stoliku trzeba było stać w kolejce. W sklepach długość kolejek standardowa, nie dłuższa ani nie krótsza niż w każdy inny powszedni dzień. Już po tym  co działo się w okolicach południa, można było łatwo wywnioskować, że Grecy Boże Narodzenie pojmują jako zwykłe świętowanie i nikt na pewno nie ma zamiaru stać z chochlą w kuchni, czy też trzepać dywany. Ja już to czułam, ale jeszcze sobie nie uświadamiałam.
      Kiedy  kończyłam wyrabianie ciasta na pierogi, Feta była w połowie swoich prac. A kiedy brałam się za lepienie dziesiątego pieroga, Feta zmywała już naczynia i nakrywała do  stołu.
-Biedne dziecko… – załamała nade mną ręce. – Czy może być coś bardziej skomplikowanego niż polska kuchnia? – spytała i jednocześnie przyłączyła się do lepienia. Dzięki Bogu – bo sama skończyłabym chyba rano.
     Punktualnie o godzinie ósmej pierogi oraz bigos wśród greckich dań były  już na stole. A ja w swojej najlepszej sukience, z misternie ułożonymi włosami i świątecznie pomalowanymi paznokciami czekałam na baczność na gości. Nie zdziwiło mnie, że pół godziny później nie było jeszcze nikogo. Grecką normą jest również to, że nikt nie zapukał nawet trzy kwadranse później. Przeczesałam włosy. Poprawiłam sukienkę, uświadamiając sobie, że niestety tylko ja wyglądam tak odświętnie, a nikt naprawdę nie ma zamiaru przebrać się z codziennych dresów.
     Kiedy  zobaczyłam, że wszyscy pozostali goście wyglądają zupełnie codziennie,  a większość jest naprawdę w dresach pocieszałam się, że zawsze lepiej wyglądać bardziej odświętnie niż być po tej drugiej stronie przesady  i zostać uznaną za ignorantkę.
      No cóż, wolałam skoncentrować się na pierogach, bo mimo iż kapusta kiszona tu nie istnieje, wyszły naprawdę znakomicie! Trzeba przyznać – pierogi powinny stać się naszą dumą narodową, bo naprawdę są niezastąpione. Z pewnością jednak każdego ciekawi co takiego niezwykłego  znajdowało się na typowo greckim stole? Hmmm…. Może  za ciekawe można uznać to, że królowały steki, mielone kotlety, frytki, ziemniaki i zwykłe sałatki z sosem jogurtowym, czyli zupełnie nic czego nie je się w zwyczajny dzień w Grecji. Jak dla mnie przyznam szczerze – było to nie lada rozczarowanie, bo spodziewałam się, czegoś … świątecznego. Nie było zupełnie niczego, co przyrządzane jest jedyne w Święta, nie wliczając  pierogów i bigosu oczywiścieJ 
     Trudno jest mi też przytoczyć jakiś ciekawy świąteczny zwyczaj, w typie śpiewania kolęd, dzielenia się opłatkiem czy Pasterki. Niczego tak nadzwyczajnego zupełnie nie było. A sama Wigilia całkowicie  odbiegała od polskiego pojmowania 24 grudnia i przypominała bardziej imieninowe przyjęcie. Po kolacji, czy też nawet w jej trakcie część gości poszła na imprezę do klubu, część rozeszła się do domów, a inni zajęli się sobą.  Jak więc wytłumaczyć komuś, że w ten dzień szczególnie tęskni mi się za rodziną?
      Pozostałe dni Świąt to typowy dla Greków to luz – blues i byczenie się na kanapie. Odwiedziliśmy kilku krewnych i świętowaliśmy imieniny szwagra Fety. Szkoda tylko, że nie wiedziałam, że to  imieniny są dla Greków tak bardzo istotne. Teraz już wiem i sobie zapamiętam. Pomyślałam, że dam sobie spokój z odświętnymi sukienkami i założę zwykłe dżinsy. Zdecydowanie … każda dziewczyna kilka razy w życiu musi poczuć się jak Brigide Jones. Tak się właśnie poczułam, kiedy drzwi otworzyła pani domu w seksi małej czarnej i sznurze wielkich pereł. Reszta biesiadników była nie mniej odświętna. Na pewno  – taka sytuacja  jest gorszą stroną  przesady!
      No cóż, z pewnością te kilka świątecznych dni należało do miłych, spędzonych z grecką sałatką i greckimi przyjaciółmi, z którymi trudno się nie uśmiechać. Jednak tym kilku dniom daleko było od świątecznej magii, którą wspominam z Polski.  Bardzo daleko. Nie mam pojęcia – być może jest tak, że z perspektywy odległości i czasu, idealizuje się i ubarwia swoje wspomnienia. Mimo wszystko, za rok, choćby nie wiem co – mimo, iż nie przepadam – docenię nawet karpia. Docenię wszystko trzy razy bardziej  i to z pewnością  wielka zasługa tych Świąt. Zupełnie nie miałam pojęcia, że te polskie są tak naprawdę  niezwykłe!
P.S.  Ciociu Józefo  i mamo – wielkie dzięki za paczkę z grzybami!!!
Tymczasem życzę wszystkim szampańskiej zabawy, a przede wszystkim wiele pięknego szczęścia w 2012! My już dmuchamy balonyJTrzeba godnie powitać Nowy Rok! Do napisania już w 2012! Ciekawe co przyniesie…

6 myśli nt. „Boże Narodzenie po grecku…piątek, 30 grudnia 2011

  1. HAHA! Cztery lata później i potwierdzam ten opis. W tym roku moje pierwsze Święta w Grecji i było podobnie! W Polsce jest znacznie bardziej magicznie w tym okresie.
    Na imprezę i w Polsce – owszem, ale to w Drugi Dzień Świąt było u mnie w zwyczaju spotykać się ze znajomymi, a nie w Wigilie…

  2. No cóż. Ja spędzałam święta w Atenach. Wigili nie ma wcale,a prezenty daje sie 1/01 ale nie leżały one tyle pod choinka 😉 ubrali siebodswietnie wszyscy i raczej bez spóźnień. Generalnie to chyba zależy od rodziny 🙂
    P.s w pl sklepach kapustę kiszona mozna kupic

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.